5 faktów na temat zawodu, o którym myślisz, że wiesz wszystko.


Przygotowując wpis przeczesałam Intenet w poszukiwaniu badań i artykułów o odbiorze danych grup zawodowych i powiem szczerze, że przecieram oczy ze zdziwienia. Bo oto okazuje się, że zawód nauczyciela – a ten wykonuję, gdy akurat nie jestem w ciąży i na urlopie macierzyńskim, czyli od jakichś 10 lat z przerwami – plasuje się w pierwszej dziesiątce (źródło) najbardziej prestiżowych zawodów w Polsce. Sondaż wykonano co prawda w 2008 roku, ale myślę, że kryteria oceny, czyli stawianie na konkretną, fachową wiedzę i użyteczność społeczną danych zawodów, w dalszym ciągu kształtują ocenę Polaków. Niestety kryteria te chyba na równi stawiane są z krytykanctwem, frustracją, zazdrością, wymądrzaniem się i nienawiścią skierowaną w tych, którzy mają lepiej.

Sondaże sondażami a tymczasem można rzucić okiem na komentarze pierwszego lepszego artykułu o szkolnictwie, żeby się dowiedzieć, co brać internetowa sądzi o nauczycielach. Broń Boże nie traktuję ich jako reprezentantów całego społeczeństwa, ale w końcu gdzie anonimowo, tam jest i szczerze … i licznie. Już po kilku pierwszych lekturach dowiedziałam się, że jesteśmy leniwi, nie posiadamy dostatecznej wiedzy i ambicji (stąd brak pomysłu na życie i wybór tego zawodu), zarabiamy adekwatnie albo nawet za dużo jak na ilość przepracowanych godzin, z każdym rokiem pracy dziwaczejemy i na koniec: nie wiemy, co to prawdziwa praca.

Wszyscy chodziliśmy kiedyś do szkoły i po części dlatego te wszystkie uogólnienia i przekłamania nadal funkcjonują w społeczeństwie. I niestety też my-nauczyciele przez dziesiątki lat zapracowaliśmy sobie na taką opinię. Nie wszyscy oczywiście, ale dziś, pomimo ogromnych zmian w kadrze i w funkcjonowaniu szkół, nadal ciągnie się za nami jedna i ta sama opinia. A najgorsze jest to, że najgłośniej krzyczą Ci, którzy o tym zawodzie mają nikłe pojęcie. Bo przecież belfer to praca 18 godzin w tygodniu i 2-miesięczne wakacje. No właśnie, nie do końca.

#1

Mam szczęście, że pracuje w liceum i to w dobrym liceum. Nie są mi obce tzw. „problemy wychowawcze” i wszelkie konflikty na linii nauczyciel – uczeń, ale obiektywnie przyznaję, że mam raj na ziemi, w porównaniu z warunkami w wielu szkołach podstawowych i gimnazjalnych. Niemniej, praca każdego nauczyciela i wychowawcy to ciągły stres i emocjonalny wysiłek, bo opiera się w dużej części na relacjach z podopicznymi. Jeśli ktoś uważa, że wchodzimy do klasy, z większym lub mniejszym skutkiem przekazujemy wiedzę, po czym zmazujemy tablicę i idziemy na kawę, to bardzo się myli. Z każdym nowym rokiem stajemy przed uczniami, którzy pochodzą z różnych środowisk, każdy ze swoim własnym bagażem doświadczeń, różnymi oczekiwaniami i indywidualnym zestawem predyspozycji, mocnych stron i zainteresowań. Pierwszą lekcję zawsze zaczynamy z nadzieją na dobrą współpracę, choć wiemy, że nierealne jest, aby omawiany materiał i metody pracy dopasować idealnie do każdego. I zdajemy sobie sprawę, że nie każdy polubi nas jako nauczyciela. Czasami, mimo naszych starań, coś idzie nie tak a każda ze stron musi spotkać się gdzieś w połowie drogi.

Miesiąc – tyle mniej więcej zajmuje nam zapamiętanie imion uczniów. Po trzech latach wiemy już o nich bardzo dużo. Mamy okazję obserwować ich w wielu sytuacjach – czasami zupełnie beztroskich a często niestety w tych stresujących i paraliżujących. Widzimy, jak funkcjonują wśród rówieśników, znamy ich problemy, plany na przyszłość. I nawet, jeśli wcale nie chcemy, przywiązujemy się bardziej niż oni do nas. Jeśli ktoś przez 3 lata wchodził w rolę wychowawcy, tak samo szczerze cieszył się z ich sukcesów, jak martwil porażkami a także brał odpowiedzialność za ich zdrowie i życie podczas imprez i wyjazdów szkolnych, to pożegnanie bywa trudne. Nie dla wszystkich, ale dla wielu na pewno.

Żeby tego było mało, relacje interpersonalne wykraczają poza salę lekcyjną. Prócz dyrekcji i współpracowników, z którymi jest się w nieustannym kontakcie i powiązaniach, są jeszcze rodzice, którzy mają często dość lekceważący stosunek do nauczycieli, albo wykazują się postawą roszczeniową i śladowym obiektywizmem wobec swoich dzieci. Oczywiście, prócz nich są również ci zaangażowani i współpracujący, co z uwagi na szybkość życia i liczne obowiązki w równym stopniu podziwiam i doceniam.

#2

Wakacje. Tak, mamy dwa miesiące wakacji latem, przerwy świąteczne i ferie zimowe. Nawet jeśli dodam, że mamy wtedy też spotkania zespołów (m.in przedmiotowych), dyżury w komisjach egzaminów poprawkowych, rady pedagogiczne, to ilość wolnego na tle innych grup zawodowych, nadal jest spora. Jest to niewątpliwy urok tego zawodu. Dla mnie jako rodzica jest to ogromny plus. Każdy, kto nie może tego przeboleć, powinien jednak zadać sobie pytanie, czy podjałby się pracy w szkole, głównie ze względu na długie wakacje. Jeśli wiedziałby, że wolnym nie spłaci kredytu i nie zapłaci nim za zagraniczną wycieczkę w szczycie sezonu. Czy już wspominałam, że poza wyznaczonymi terminami przerw, nie możemy brać urlopu? Tematu zarobków w ogóle nie chcę poruszać, kiedy wiem, że w naszym kraju masa ludzi pracuje za naprawdę psie pieniądze, na śmieciowych umowach, bez pewnego jutra. I wiem też, że wiele ciężkich, odpowiedzialnych i wyniszczających zawodów jest w Polsce kompletnie niedocenionych. Powiem tylko, że jeśli ktoś sądzi, że przez lata pracy jako nauczyciel odłoży na przyszłość … to niech sobie tak sądzi, ale pracy powinien szukać gdzie indziej.

#3

I jest jeszcze te znienawidzone 18 godzin. Niewiele osób wie, że ta liczba dotyczy jedynie godzin dydaktycznych a wszystkich nas obowiązuje 40-godzinny tydzień pracy. Owszem, są tygodnie, gdy wypracowujemy 30, ale są też takie, gdy naliczymy ich 50. Mogę jednego dnia skończyć pracę w szkole po 2 lekcjach, żeby następnego wrócić do domu po 12 godzinach a są jeszcze imprezy szkolne (również) w weekendy a zdarzyło mi się uczestniczyć w nocnym oglądaniu filmów. Są wycieczki, projekty, dodatkowe zajęcia o wyjątkowo wczesnych lub późnych porach i regularna praca w domu. To nie zawód z tych, w którym zamykasz za sobą drzwi i zapominasz o pracy.  Nawet gdybym chciała testy i prace sprawdzać w szkole, nie mam na dobrą sprawę gdzie. Warunki lokalowe są, jakie są a własny „kantorek” z biurkiem to luksus.  Jest gwarno i  ciągle jest coś do omówienia, zatem pracę zabiera się do domu a wieczory spędza się na przekładaniu prac z jednej kupki na drugą. Nie zrozumcie mnie źle – ja się nie wyżalam, bo wiem, że wielu z Was (zwłaszcza rodziców) ma naprawdę kiepskie warunki pracy i codziennie mijacie się z własnymi dziećmi. Chcę jedynie pokazać, że czasy gołego pensum już minęły i dziś trzeba się nieźle nagimnastykować.

A skoro jestem już przy warunkach. Wyobraźcie sobie, że czujecie się fatalnie i rano nie możecie zwlec się z łóżka. Co robi zazwyczaj nauczyciel? Ano zazwyczaj musi się jakoś doczołgać do szkoły, bo jeśli tego dnia klasa nie napisze testu, ciężko będzie znaleźć nowy termin. Poprawić też to kiedyś trzeba, najlepiej jeszcze zdążyć przed próbnym egzaminem maturalnym albo przed wystawieniem próbnych ocen semestralnych. A jak już będzie w tej szkole, będzie mieć pewnie bitych 8 lekcji, z kilkoma dyżurami na przerwach. Resztę przerw spędzi na przygotowaniu dodatkowych ćwiczeń, umawianiu się z kimś na poprawę testu albo zbieraniem na wycieczkę. O luźniejszym dniu za biurkiem, chowając się przed szefem za wielkim kubkiem z miodem i cytryną może zapomnieć. I znów: są zawody ze znacznie gorszymi warunkami, tragedii u nas jeszcze nie ma, ale są dni, kiedy nie jest lekko.

#4

Zawodu nauczyciela w zasadzie nigdzie nie uczą. Oczywiście, obok kierunków czysto fachowych, są również obowiązkowe kursy pedagogiczne, ale proszę Was! Teoria na zawsze pozostanie teorią, jednak daleką od rzeczywistości szkolnej. Na nic zda się wiedza, jeśli nauczyciel nie potrafi jej z pasją przekazać (nawet z najbardziej kolorowym podręcznikiem i tablicą interaktywną z przyszłości). Na nic zda się pedagogika i psychologia, jeśli nie dotrze się do uczniów i nie stworzy sprzyjającej relacji. Jeśli ktokolwiek decyduje się dziś na pracę w szkole z braku innego pomysłu na siebie, zwłaszcza że wydaje mu się to prostą, niewymagającą i pewną pracą, to czas szybko zweryfikuje, czy rzeczywiście się do niej nadaje. Prędzej czy później zrozumie, że potrzeba sporego samozaparcia i dużych pokładów wewnętrznej motywacji, aby wciąż traktować tę pracę jako pasję i czerpać z niej satysfakcję. Trzeba lubić pracę z uczniami – często zaskakującą i nieprzewidywalną, ale też trudną i mozolną. I na koniec, trzeba sprawnie lawirować pomiędzy tym, co i jak się chce samemu realizować, a z czego trzeba się regularnie rozliczać. Praca nauczyciela to w połowie koszmarna papierologia, która zabiera czas i energię a bardzo często niszczy zapał i ideały.

#5

Z jednej strony ważna i potrzebna jest pasja, która motywuje i daje energię oraz zapał do pracy w sposób nieszablonowy. Z drugiej strony jest system, który patrzy nam przez ramię i pilnuje, żebyśmy w tym wszystkim zostali jednak na ziemi. Dodatkowe zajęcia często nie cieszą się zainteresowaniem z czystego braku czasu, bo kiedy trzeba chodzić na  fakultety (albo korepetycje) i dosłownie tłuc arkusze maturalne, nikomu nie chce się przychodzić na projekcje filmów czy zajęcia z tłumaczeń. Ciężko zapalić uczniów do czegokolwiek, co poszerzy ich horyzonty i wzbogaci o nowe umiejętności, jeśli nie będzie to dla nich przydatne w kontekście egzaminu maturalnego a tym samym rekrutacji na wybrane kierunki studiów. We współczesnej szkole niestety bardzo trudno jest wyjśc poza ramy – zarówno uczniom, jak i nauczycielom.

***

Tekstu powstał w oparciu o mój, bądź co bądź nadal krótki staż pracy w szkole średniej. Sama nieustannie się uczę i dojrzewam do zawodu, ale widzę też, jak bardzo zmieniłam się przez ostatnie lata. Popełniałam błędy a do pewnych rzeczy nie miałam kompletnie dystansu. Być może ktoś uzna, że silę się na idealizowanie zawodu i mydlę oczy frazesami. Opowiadanie bajek i wybielanie belfrów nie było moim celem – pracuję w szkole, gdzie poprzeczka postawiona jest wysoko i choć obkupione jest to sporym wysiłkiem, działa też niesamowicie motywująco. Wyniki są ważne, zaangażowanie uczniów tym bardziej, ale nic tak nie cieszy, jak wiadomości i odwiedziny absolwentów. Szkoły i nauczyciele są jednak różni – pomimo rozwoju i nowych wyzwań, pewne rzeczy zmieniają się bardzo wolno. Niestety opinie również.

Previous Hello Monday!
Next DIY na Halloween dla całej rodziny.

Suggested Posts

DIY: Kalendarz Adwentowy.

Hello Monday!

Rzeczy, które powiedziałabym młodszej sobie.

Najlepszy sposób na podanie dziecku lekarstwa?

Hello Monday!

Na śniadanie.

6 komentarzy

  1. 21 października 2015
    Odpowiedz

    Pięknie napisane, a przede wszystkim wytłumaczone zwyczajnemu „zjadaczowi chleba”, jak praca nauczyciela wygląda od kuchni. Również jestem nauczycielem. Podczas całego doświadczenia zawodowego, a będzie tego ze 4 lata 😉 spotkałam różnych nauczycieli. I powiem tak: kreatywnego i chcącego coś więcej na lekcji zrobić nauczyciela dziś ze świecą szukać. Takiego w 100% oddanego uczniom, bo przecież 80% to papierologia i programy, cała reszta- ogonek- to uczniowie. To wcale nie jest łatwy zawód, ale i nie najgorszy. Jest też sporo narzekających na pracę nauczycieli- ja przed pracą w tym zawodzie (teraz we własnej firmie) zaliczyłam pracę jako kelnerka, w polu i jako niańka osób starszych w Niemczech. I naprawdę powiadam Wam, że praca nauczyciela i samo być nauczycielem coś znaczy. Każdy nauczyciel powinien docenić, że w tym zawodzie pracuje 😉

    • 21 października 2015
      Odpowiedz

      Dobrze napisałaś! Nauczyciel nauczycielowi nierówny, tak samo jak warunki pracy. Jedni będą narzekać bez wględu na wszystko i pomimo plusów, inni docenią nawet trudne warunki, bo zawsze może być gorzej gdzie indziej. Ja trochę ubolewam, że podwyżki zależą głównie od stopni awansu, bo pomimo stażu pracy i wielu działań, nadal jestem nauczycielem kontraktowym i odczuwam to co miesiąc. Zwłaszcza teraz, na macierzyńskim. No ale z drugiej strony tak wybrałam – dwukrotnie przerywałam staż z powodu ciąży.

      • 22 października 2015
        Odpowiedz

        Ha ha, ja jeszcze nauczycielem stażystą nie byłam, chyba się w firmie sama awansuję 😉 3 lata na umowie- zlecenie, po których nie mam nic. Satysfakcję, że przechodzący byli uczniowie powiedzą: „Dzień dobry i co u Pani słychać?” 😉

  2. 22 października 2015
    Odpowiedz

    Ale kłamiesz – przecież całe 2 dni wolnego na dzieci można sobie wziąć (opiekuńcze), a potem odpracować 😉

    • 24 października 2015
      Odpowiedz

      No zgadza się! Urlop bezpłatny przecież też można! ;)) Zapomniałam w ogóle dodać, że dziś pensum to 19 a w porywach 20 godzin, bo dołożyli godziny dodatkowe. Ja wcześniej i tak prowadziłam nieodpłatnie jakieś zajęcia czy fakultety, więc nic się nie zmieniło, ale do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że to przeprowadzono.

  3. Małgorzata eS
    5 grudnia 2015
    Odpowiedz

    W mojej rodzinie jest dużo nauczycieli, więc mam całkiem wyraźny obraz tej pracy i zgadzam się z Tobą: to nie jest łatwa praca i to nie jest tylko 18 godzin, ale jeśli lubi się ten zawód, to potrafi on przynieść bardzo dużo satysfakcji 🙂 Myślę, że ten raban o nauczycieli może być związany również z tym, że wielu nauczycieli idzie na łatwiznę i dla nich ta praca naprawdę kończy się na tych 18-20 godzinach, oczywiście kosztem uczniów. Ja w swoim życiu spotkałam zbyt wielu takich nauczycieli. No ale w każdym zawodzie znajdą się czarne owce:) I właśnie… doliczając te wszystkie rady, wywiadówki, imprezy okolicznościowe po godzinach… tego naprawdę się uzbiera.

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *