Jak pies z kotem, czyli o kłótniach i walkach rodzeństwa.


Narodziny kolejnego dziecka to już niby nie taka życiowa rewolucja, ale dla mnie (i podejrzewam, że dla wielu) to było przejście w nowy, rodzicielski wymiar. Nie tyle przez nowe doświadczenia, większą ilość pracy i tę słynną mnożącą się miłość. To wszystko to oczywiście prawda i ma wielkie znaczenie, ale co najbardziej dotyka i fascynuje to właśnie relacja rodzeństwa. Pierwsze wzruszające spotkanie, zainteresowanie starszaka, coraz lepszy i świadomy kontakt. Nie wiem, jak inni rodzice, ale ja każdemu kolejnemu etapowi relacji Antka i Niny przyglądałam się z ogromną ciekawością i łzą w oku. Jej uśmiech na widok brata, jego niestrudzone próby zaciekawienia siostry zabawkami. Pierwsze rozmowy, które mimo wszystko były jednym wielkim monologiem i drobne gesty, będące wyrazem wzajemnej miłości. I potem wreszcie Nina dorosła do wspólnych zabaw – bieganiny, układanek i odgrywania ról. Z całym dobrodziejstwem wieku i nowych możliwości, przyszedł też czas regularnych sprzeczek, walk i kuksańców. A ja zapragnęłam cofnąć się w czasie!

Nie da się ukryć, że bez nich życie było trochę spokojniejsze. Kiedy trzeba było pilnować jedynie starszaka, który zresztą miał swoje terytorium, swoje zabawki i swój święty spokój. Młodsze było w zasięgu, ale jednak na tyle nieporadne, że nie stanowiło żadnego zagrożenia dla świata brata. Później co prawda zaczęło raczkować i dreptać, ale nadal można je było spacyfikować. W końcu jednak podrosło i szybko nauczyło się walczyć o swoje. Każdy rodzic conajmniej dwójki, zapewne dobrze zna ten scenariusz. Bo czekał z wytęsknieniem na okres wspólnych zabaw a okres ten okazał się również stanem wiecznej wojny. Zapewne podczas jednego ze zdarzeń, kiedy pierwszy pisk skutecznie podniósł mu ciśnienie, kiedy musiał rzucić wszystko i interweniować, kiedy miał ochotę każdą ze stron zamknąć na klucz w oddzielnych pokojach, zadał sobie pytania podobne do tych: „Co się do cholery dzieje?! Gdzie popełniłem błąd?! Czy oni muszą się ciągle żreć?!”

Zacznę od końca i odpowiem na ostatnie pytanie: Tak, zazwyczaj dzieci muszą się tak żreć. Oczywiście nie w sensie, że czują jakiś odgórny przymus, tylko one po prostu nie mogą inaczej. Konflikty i ścieranie się na każdym polu to nieodłączny element dorastania i uczenia się życia w społeczeństwie. Wszystko inne może różnie wyglądać a wpływ na to ma wiele czynników. Od wieku rodzeństwa, przez wzorce, po sposób wychowywania.

U nas różnica wieku to 3,5 roku, gdzie Antek w kwietniu skończy 6 lat a Nina za chwilkę będzie miała 2,5 roku. Dla mnie zestawienie wybuchowe. Z jednej strony silna potrzeba wyznaczania własnej przestrzeni i posiadanych zabawek u Antka, z drugiej buntownicza i wymagająca postawa Niny, dla której zasady działają w jedną stronę. Ona nie widzi problemu w zabraniu zabawki Antkowi, natomiast kiedy on zrobi to samo, jest święte oburzenie. Nie żeby Antek jakoś szczególnie respektował czyjąś własność, po prostu zabawki Niny mniej go interesują. Różnica jest taka, że z Antkiem wiele tematów można przegadać, z Niną niekoniecznie …

Zresztą, konflikty nie występują tylko na tym polu. Nie potrafię Wam nawet napisać, co zwykle jest punktem zapalnym, bo może nim być wszystko. Jedno chce drzwi zamknąć, drugie otworzyć. Jedno chce się trzymać za ręce, drugie nie. Jedno chce kanapkę z talerza drugiego, bo ta najwyraźniej jest lepsza od innych. Jedno chce śpiewać w aucie, drugie krzyczy: „Cichooooo!”. Non stop wyskakują z nowym problemem i tu nie ma jednego idealnego sposobu na zapobieganie ani łagodzenie. Ale jest za to kilka rzeczy, które my – rodzice możemy robić. O nich za chwilę.

Jak pisałam, wiek ma kluczowe znaczenie. Podobnie, jak wzorce (te w domu i te przyniesione z przedszkola/szkoły) czy relacje i warunki w rodzinie. To, że kłótnie są czymś naturalnym nie znaczy, że nie sygnalizują one problemów. Zwłaszcza, gdy zauważamy wyraźne, wrogie nastawienie jednego dziecka do drugiego. Może to być zazdrość, buntowanie się wobec odczuwanej niesprawiedliwości, chęć dominacji lub potrzeba rozładowania frustracji, na które dziecko napotyka w przedszkolu czy w szkole. Pisząc, że kłótnie są czymś normalnym i w sumie też potrzebnym, nie chciałam absolutnie sugerować, że trzeba się z nimi pogodzić i je cierpliwie przeczekać.

Obserwacja i reagowanie to są kluczowe zadania rodziców. Prędzej czy później trzeba siąść i przeanalizować sytuację. I oczywiście działać. Nie jestem ekspertem, ale powiem Wam, jak to wygląda u nas. Wszystko, co robimy nie powoduje oczywiście, że nie pojawiają się nowe konflikty albo że dzieciaki dochodzą do porozumienia dyplomatycznymi metodami. Nie mamy złudzeń, że to tak nie działa, ale z drugiej strony nie pozostawiamy problemu samemu sobie.

#1 Reagujemy. Zwracamy uwagę na krzyk i lament. Nie zliczę, ile razy miałam ochotę wparować do dzieciaków i powysyłać ich do pokojów, pozabierać zabawki i zakazać kontaktów. Tylko, że to na dłuższą metę niczego nie załatwi. Nie raz myślalam jeszcze o czymś innym. W pewnym wieku może i działa metoda, aby rozwiązanie konfliktu pozostawić dzieciom. Pomysł, aby same doszły do porozumienia nie jest taki głupi i wierzę, że może dzieciaki dużo nauczyć. U nas to jeszcze nie jest ten wiek.

Czasami to jest przerwanie zabawy i wspólna rozmowa albo przejście z jednym dzieckiem do drugiego pokoju. Spokojny moment na wyciszenie emocji, wysłuchanie wersji dziecka i zaproponowanie albo wspólne ustalenie porozumienia. A czasami to jest krzyk znad garów: „Antek, Nina! Co się dzieje?”. I powiem Wam, że nastaje cisza i pełna harmonia 😀 Tak czy owak jest reakcja i uwaga z naszej strony.

Gdy zdarza się dochodzić do rękoczynów, to nie ma zmiłuj. Jest zdecydowana reakcja i krytyka. I nadrzędna zasada: nikt nikogo nie ma prawa bić, szarpać, kopać, popychać itp. Dotyczy wszystkich. Temat nie zawsze łatwy, zwłaszcza, że praktycznie nigdy nie wiadomo, kto zaczął a kto oddał. Fajną zasadę podsunął sam Antek, który musiał powiedzenie usłyszeć w przedszkolu. „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.” – powiedział kiedyś do Niny, gdy ta odpychała go od zabawek. I tak zostało 🙂

#2 Równość. Takie same zasady, takie same traktowanie dla każdego. W kontekście konsekwencji i rozwiązywania konfliktów, ale też w zwyczajnym, codziennym obcowaniu. Uwagę, czułości, drobne upominki, zabawy staramy się rozkładać po równo. Rozmawiamy, gdy Antek żali się, że on ma więcej obowiązków od Niny (mówimy tu np. o ubieraniu się, wyrzucaniu śmieci, odstawianiu naczyń po posiłku – no umówmy się, dużo tego nie ma, ale jednak). W kółko tłumaczymy i rozmawiamy. Równe traktowanie przy takiej różnicy wieku nie jest łatwe. Z jednej strony wspomniana kwestia obowiązków, z drugiej totalne nierozumienie Niny, że pewnymi zabawkami i przedmiotami nie może się bawić. Ale staramy się to jakoś równoważyć.

#3 Przewidywanie. Nie zawsze się da, ale zawsze warto próbować. Znamy nasze dzieciaki już na tyle i wiemy, jakie sytuacje rodzą konflikty. Zazwyczaj pomaga ustalenie programu – zabawy, oglądania bajek, planów na popołudnie. Pomaga nawet zwykła staranność w przygotowywaniu posiłków – takie same kubki, taki sam kształt ogórka na kanapce … Czasami to takie pierdoły, że człowiek sam z siebie ma niezły ubaw. No ale czego nie robi się dla chwili spokoju 😉

Tak więc widzicie, miłość rodzeństwa bywa trudna. Najpierw wyrywanie włosów, potem czułe tulenie. Słowo „przepraszam” przeplatane szczypaniem i pretensjami. Burzliwa codzienność rodzica :)) Kiedyś przeminie, dziś musimy to jakoś przetrwać!

Previous W biały dzień wyniosłam je z sklepu!
Next Więcej niż jedno życie. O rewolucji, której miało nie być.

Suggested Posts

Nasze drogowskazy.

Karmienie piersią i dwa ważne słowa.

Bądźcie mądrzejsi i nie fundujcie tego swoim dzieciom!

Nasza mleczna przygoda ;)

Jak nie żreć i w końcu schudnąć? Oto mój sposób!

Co podarować pod choinkę komuś, kto ma już wszystko?

No Comment

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *