Więcej niż jedno życie. O rewolucji, której miało nie być.


Powiem Wam, że przełom grudnia i stycznia to był dziwny czas. Z jednej strony pełen szczęścia i rodzinnych chwil, z drugiej poświęcony na godziny rozmów i przemyśleń. O tych drugich nic nie pisałam, bo po pierwsze do niedawna nic nie było pewne a po drugie chciałam poczekać, aż ta przysłowiowa klamka ostatecznie zapadnie. Tak się stało i dziś mogę przekazać Wam wyjątkowe wieści.

Pamiętacie wpis z początku grudnia (o TEN), w którym pisałam, że 3 lata z dala od pracy zawodowej właśnie dobiegają końca i z początkiem nowego roku wracam na pełen etat? Pomimo pewnych wątpliwości i obaw o przyszłość bloga i Nukki oraz zgodnie z przekonaniem, że ten powrót to w zasadzie oczywistość, byłam pogodzona z wkroczeniem w nową rzeczywistość. Zaczęłam się wdrażać, dostosowywać plan dnia do nowych (starych) obowiązków i psychicznie nastawiałam się na dużą zmianę zaraz z początkiem 2017 roku.

Ale pewnego dnia coś we mnie pękło. Może pod wpływem wiecznych analiz, może po przeczytaniu jakiegoś motywacyjnego cytatu. Nie wiem. Spojrzałam na sprawę z zupełnie innej strony. Mam firmę z dużym potencjałem, mam blog i czytelników, których stale przybywa. Wracając na etat, robię krok w tył. Chcąc ciągnąć wszystko, nie poświęcę się żadnej z tych rzeczy na 100%. Zawsze któraś będzie zaniedbana a ja nie czuję, że mogłabym się znów zatracić w pracy w szkole. Jak kiedyś, gdy była ona nie tylko sposobem na zarabianie, ale też dużą częścią mojego życia. Domyślacie się, co zrobiłam?

Przede wszystkim, po długich rozmowach z M. i tylko dzięki jego 100% poparciu (i dopingu), podjęłam decyzję sama przed sobą. Postanowiłam całkowicie zrezygnować z etatu i poświęcić się dalszej pracy w rozwijaniu bloga i marki. Od kiedy? Tego nie wiedziałam, ale w grę wchodził każdy termin, łącznie z czerwcem. I nie zależał do końca ode mnie.

Jak się czułam z tą świeżą myślą? Pewnie i spokojnie. Nie było euforii i skoków pod sufit, bo mimo wszystko stoję twardo na ziemi i wiem, że przede mną dużo pracy. Tylko, że ja tego właśnie chcę! Poświęcić się dla rzeczy, w którą mocno wierzę i którą już teraz tworzę własną pracą i pasją. W tę moją pewność wkrada się czasami myśl, że plany mają to do siebie, że czasami nie wychodzą a ludzie popełniają błędy. Jednak jest ona na tyle silna, że stawiam wszystko na jedną kartę i bardziej niż kiedykolwiek, chcę działać. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym nie spróbowała i została na pewnym gruncie. Z braku odwagi czy wiary w siebie.

Krzysztof Gonciarz powiedział w jednym ze swoich filmów, że to, co może dać człowiekowi więcej niż jedno życie, to podróże. Odkrywanie nowych miejsc i ludzi – kolejnych światów na jednej, jedynej planecie. Dla mnie ta decyzja to właśnie jak sięgnięcie po nowe życie. Zupełnie inne wyzwania, nowe obszary, poznawanie ludzi i nieustanny rozwój.

Ostatnie dni to było szaleństwo. Nie dość, że od 2 tygodni walczę z okropnym kaszlem i zapaleniem oskrzeli, to powiadomienie szefostwa o moich planach potoczyło się absolutnie zaskakująco. Pozytywnie i z zainteresowaniem moimi planami. Jak pisałam, byłam przygotowana na pracę przez kolejne miesiące – wszak dopiero co wróciłam po przerwie i wszystko zostało już dla mnie zmienione. Okazało się jednak, że możemy się pożegnać już z końcem stycznia.

Gdyby nie to, że jestem wykończona kolejnymi lekami, teraz naprawdę skakałabym pod sufit! Działałabym już dawno i szczerze mówiąc nie mogę się doczekać, aż dojdę do siebie. Trzymajcie kciuki, żeby cholerstwo odpuściło, bo oszaleję!

Jeśli zaskoczył Was ten news to wiedzcie, że mnie bieg wydarzeń zaskoczył podwójnie. Nie wiem, jakby się to wszystko potoczyło, gdyby nie wsparcie M. i rodziny. Pomimo niepewności i pytań, stanęli za mną murem a coś takiego to ogromny skarb. Szczerze mówiąc nawet się nie spodziewałam, że M. będzie tak dumny (chyba wszyscy jego znajomi wiedzą o mojej decyzji) i że zaproponuje mi wolne biurko u siebie! Wizja pracy w towarzystwie żony najwyraźniej bardzo mu się podoba 😉

Póki co trzymajcie kciuki za moje zdrowie, bo w pełni sił będę mogła ruszyć z kopyta. A zadań i planów już mam wiele – o nich opowiem Wam niebawem. Ja za to trzymam kciuki za wszystkich, którzy stoją na rozdrożu i biją się z myślami. Jeśli czujecie, że to Wasz czas i potrzebujecie zmiany – walczcie o więcej niż jedno życie.

(zdjęcie: drhollyclemens.com)

Previous Jak pies z kotem, czyli o kłótniach i walkach rodzeństwa.
Next Takiej dobroczynności chcę nauczyć moje dzieci.

Suggested Posts

Widzę, słyszę i uwierzyć nie mogę!

Jest i nasza Nukka!

O tym, co zachwyciło nas w Rzymie.

„Pierdolę, nie prę. Proszę CC!” czyli śmiechy na porodówce.

To, co sabotuje moje odchudzanie i wyniki po 2 miesiącach :)

Mamą być … w Niemczech.

8 komentarzy

  1. 13 stycznia 2017
    Odpowiedz

    Gratuluje decyzji. Na pewno swietnie sobie poradzisz. No i trzymam kciuki.

  2. Gratuluję decyzji i mocno kibicuję!
    Też proszę o kciuki, bo miałam wiosną wracać do pracy, ale zdecydowałam się na wychowawczy 🙂

    • 14 stycznia 2017
      Odpowiedz

      Wot wot! Super, kto wie co się z tego wychowawczego wykluje 😉 Za kibicowanie dziękuję!

  3. 14 stycznia 2017
    Odpowiedz

    Od razu wiedziałam ? gratuluję i trzymam kciuki za powodzenie

    • 14 stycznia 2017
      Odpowiedz

      Dzięki Werka! Ty to wszystkiego się domyślisz! ?

      • 14 stycznia 2017
        Odpowiedz

        Raczej do czarownicy mi daleko… Bardziej sama mam to w głowie. Teraz po macierzyńskim będę musiała mocno zdecydować/zainwestować w to, by pracowac w domu.
        Ale to jeszcze odezwę się na priv 🙂

        • 14 stycznia 2017
          Odpowiedz

          Haha :)) No Ty już zasuwasz ostro a podstawy masz świetne! Trzymam kciuki!!!

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *