Empatia i tolerancja u najmłodszych? Są na to sposoby.


Starałam się nigdy nie oceniać człowieka na postawie tego, ile wie i co robi ze swoją wiedzą. Nie oceniałam na podstawie ukończonych szkół a już tym bardziej tytułów naukowych. Do teraz z niesmakiem wspominam obronę pracy magisterskiej, kiedy czekałam przed drzwiami gabinetu profesorów i usłyszałam, jak prymitywne żarty sobie opowiadali. Ludzie z dorobkiem, orderami … No nieważne. Ważne jest z kolei to, że wiedza to jeszcze nie wszystko … Czasami w zasadzie nie znaczy nic.

Nie wiem, czy w przyszłości będę marzyła o danej ścieżce zawodowej naszych dzieci. Czy będę po cichu liczyła, że zdobędą konkretny zawód, dający choćby cień szansy na stabilizację finansową? A może będę z uśmiechem i dumą obserwować, jak realizują swoje pasje i przekuwają je na sukcesy zawodowe i komercyjne? Nie chcę być w każdym razie matką, która przy okazji każdej wizyty nadaje wciąż o tym samym, dopytuje, narzeka, że się martwi. Nie chcę, żeby moje dzieci traciły czas na nudne i nierozwijające licencjaty, tylko po to, żeby mieć papierek. Nie chcę mówić, żeby w końcu zajęły się czymś poważnym. Chciałabym im dać wsparcie w samodzielnym poszukiwaniu własnej drogi. Będą chcieli spełniać się naukowo? Proszę bardzo! Pasję znajdą w zupełnie nieoczekiwanej dziedzinie? W porządku. Widzę dookoła piekielnie zdolnych i pracowitych ludzi, którzy dowodzą, że można. Żyć dla i z pasji.

Natomiast nigdy, przenigdy nie wybaczyłabym sobie, gdybym w przyszłości spojrzała na moje dzieci i zobaczyła, jak ubodzy są w inteligencję – tę prawdziwie ważną inteligencję emocjonalną. Że kiedyś, podczas tych wielu wspólnie przeżytych lat, gdzieś popełniliśmy z M. błędy a te kolei wybudowały między nami mur, barierę nie do pokonania. Że oto nie tylko nie potrafimy rozmawiać z dziećmi o uczuciach, ale że one same nie są wstanie nazwać swoich własnych emocji.

Zbyt często spotykałam w swoim życiu osoby kompletnie niewrażliwe na uczucia innych. Takie, które bezrefleksyjnie zadawały krępujące albo zbyt osobiste pytania, bo trzeba było nakarmić ciekawość albo ponad wszystko górowało w nich zbyt duże mniemanie o sobie. Zawstydzały mnie niektóre opinie i oceny.  Nie chcę, aby moje dzieci były właśnie takimi osobami. Zawsze marzyłam o tym, aby nauczyć je empatii i poszanowania dla cudzych uczuć, nawet jeśli dla nich zupełnie niezrozumiałych. Wpoić tę wyjątkową umiejętność stawiania się w czyjejś sytuacji a przynajmniej wyobrażania sobie perspektywy, nawet diametralnie różnej od naszej. I poszanowania wszystkiego, co nieznane i inne – od pochodzenia, przez choroby, po poglądy i przekonania. Sama też nie chcę być przykładem osoby, która na „inność” reaguje sceptycyzmem i negacją. Wiedza i świadomość uczuć innych jest wartością samą w sobie, nieocenionym narzędziem w dorosłym życiu, w budowaniu relacji z otoczeniem.

Z maluchami nie jest to proste, do pewnego wieku w zasadzie niemożliwe, ale takie 3 – latki zaczynają już rozumieć, czym są uczucia. Rozróżniają przecież radość od smutku czy strachu, choć jeszcze nie potrafią tych emocji nazwać. Zatem, czy jestem dobrym nauczycielem empatii i tolerancji? Czy drogocenne lekcje zaczęłam odpowiednio wcześnie? I co tak naprawdę może zrobić każdy rodzić, osoba dorosła, aby wychować ludzi inteligentnych emocjonalnie? Jest na to kilka sprawdzonych metod:

1. Rozmowa o uczuciach. Dla pokolenia naszych rodziców i dziadków, przyznanie się przed dzieckiem do własnych uczuć (zwłaszcza tych negatywnych) raczej się nie zdarzało. Opiekun miał być postrzegany jako niewzruszony filar i ktoś, kto nie pokazuje dziecku swoich słabości – nie przyznaje się do chwil smutku, nie wyjaśnia powodów złości. Nie wyznawało się też miłości w przekonaniu, że wystarczająco mocno świadczą o tym same czyny.

Dziś jest inaczej, a już na pewno powinno być. Jak to jest u nas? Staramy się nazywać rzeczy po imieniu, wyjaśniać, opisywać, odpowiadać na setki pytań. Uczucia nie są tu wyjątkiem. Czasami jest nerwowo, jest złość, łzy smutku i wzruszenia. Duma mnie rozpiera za każdym razem, gdy wściekły Antek krzyczy: „Jestem na Ciebie zły!” a każde „Kocham Cię najbardziej na świecie” rozkłada na łopatki.

2. Wymiana. To tak naprawdę bardzo prosta prawidłowość: dziecko, które zna swoją wartość, będzie widziało wartość w każdym innym człowieku. Znajomość własnych myśli, opinii i uczuć da mu świadomość opinii i uczuć otoczenia. I najważniejsze: jeśli uczucia i wola dziecka jest szanowana, ono odpłaca się tym samym wobec innych. Wszystko to wymaga oczywiście procesu, to nie recepta na zupkę instant. Jak widać, zasada przykładu sprawdza się tu doskonale.

„Życie dzieci jest o wiele łatwiejsze, gdy widzą wartość w każdym człowieku. Gdy zaczynają oceniać i osądzać, wszystko staje się o wiele trudniejsze” (Bradford Wiles, Uniwersytet w Kansas)

3. Zapoznawanie z odmiennością. Idealnym narzędziem są książki i historie, w których występują różne postaci. Bajki są okazją do rozmowy o cudzych uczuciach i działaniach. Warto zachęcać dzieci do wczuwania się w czyjąś sytuację i odczuwane emocje.

4. Obcowanie z odmiennością. Zazwyczaj grupy integracyjne w przedszkolu i w szkole cieszą się dużym zainteresowaniem rodziców z prostej przyczyny: gwarantują lepsze warunki dla wszystkich jej członków. Atrakcyjne zajęcia i plan dnia czy zwiększona ilość opiekunek. Tymczasem grupy integracyjne, skupiające dzieci niepełnosprawne, ale też o innym pochodzeniu i odmiennym wyglądzie, są na wagę złota z zupełnie innego powodu. Coś innego i wyjątkowego zmieniają w absolutną normalność. Tu zazwyczaj doskonale sprawdza się fakt, że dzieci już na starcie w ogóle nie rejestrują pewnych różnic.

Do grupiy przedszkolnej Antka chodzi chłopiec z zespołem Downa. Do tej pory nikt nie powiedział dzieciakom, że chłopcu coś dolega, że jest inny, że trzeba traktować go szczególnie. Pewnie, że różnice widać i Antek nie raz wspominał, że kolega jest „mały”, że nie bawi się tak jak inni i jeszcze nie potrafi się sam ubrać. Z drugiej strony, tak samo wypowiada się o innych dzieciach w grupie, bo jeden kopie, inny krzyczy, a jakaś dziewczynka nie je surówek. Przez różnice rozwojowe oczywiście integracja w grupie jest utrudniona, ale „inność” chłopca jest taka sama, jak każda inna.

5. Odpowiedni dobór treści, zabawek i odwiedzanych miejsc. Jeśli już TV, niech będą to bajki i programy bogate w zróżnicowanych bohaterów, uczące otwartości i tolerancji. Dobre są zabawki o multikulturowym pochodzeniu, np. instrumenty muzyczne, albo przykłady ręcznie wykonanych zabawek z całego świata. Wyjazdy również posiadają sporo walorów edukacyjnych. Wcale nie muszą to być egzotyczne miejsca, pierwszy lepszy cel wakacyjny będzie świetną okazją do poznania innej kultury. O ile oczywiście wytkniemy nos z hotelowego basenu 😉

Z nauką empatii i tolerancji, jest jak z wychowaniem w ogóle: nikt nie mówił, że będzie lekko, ale to też żadna (czarna) magia. Jeśli nie wiemy od czego zacząć i czym się kierować, zawsze możemy zacząć od siebie. Bądźmy po prostu dobrym przykładem.

(źródło: sciencedaily.com)

Previous Rodzina otwartych serc.
Next Mój sprzymierzeniec w walce o mniejszy rozmiar!

Suggested Posts

Choroba lokomocyjna u dzieci. Jak walczyć z największym wrogiem podróży?

Fundusze Europejskie – wcale nie tak prosta kasa do wzięcia! Nie w Lesznie.

Książka, która znokautuje Twoje dziecko!

Rok 2019 rokiem lepszej mnie!

Nasze HITY lipca!

SmartMamą być, czyli aplikacje przydatne w ciąży.

2 komentarze

  1. 20 maja 2015
    Odpowiedz

    Oj, ja się muszę wiele w tym zakresie nauczyć, ale się staram 🙂

  2. 20 maja 2015
    Odpowiedz

    Pamiętam, że mnie rodzice uczyli tolerancji na przykładzie innych osób. Często pokazywali mi sytuacje, rozmawiali ze mną. Wykorzystywali to, co nas spotykało, by chwilę poświęcić na refleksję i chyba wyszło im to bardzo dobrze. 😉

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *