„Fru!”


Wybyliśmy dziś z Antkiem do kina. Wybór padł na francusko-belgijską produkcję („Yellowbird” w oryginale) i biorąc pod uwagę pozostałe punkty repertuaru – „Asteriksa i Obeliksa” oraz „SpongeBoba”, był to w zasadzie jedyny możliwy wybór. A czy słuszny? No właśnie niekoniecznie.

Biorąc pod uwagę, że Antek dobre pół roku temu po raz pierwszy zawitał w kinie, nie mamy dużego doświadczenia i wiedzy na temat filmów animowanych. Owszem, w domowym zaciszu zdążyliśmy już obejrzeć takie hity, jak: „Shrek”, „Gdzie jest Nemo?” czy „Kot w butach.”. Nawet pomimo minimalnego doświadczenia, nasze dotychczasowe wizyty w kinie były udane, nieważne czy była to europejska „Pszczółka Maja”, czy disneyowski „Dzwoneczek”. Stąd nie braliśmy w ogóle pod uwagę, że bajka dla dzieci może się nie udać. Wspominając poprzednie seanse doszłam do wniosku, że w zasadzie twórcy polegli niemal na każdym możliwym polu.

Oczywiście, film trzyma jako taki poziom dzięki animacji oraz dzięki polskiemu dubbingowi, w którym znów królują Andrzej Boberek i Katarzyna Kwiatkowska. Fabuła jest jednak nudna, sztucznie przeciągana a część wątków zwyczajnie wtórna. Nawet jeśli momentami jest śmiesznie albo strasznie, niektóre sceny są długie albo w ogóle zbędne. Czasami akcja toczy się w dziwnym, niepotrzebnym kierunku a widz wyczekuje logicznej kontynuacji. I doczekuje się jej na 5 minut przed końcem filmu. W drugiej połowie seansu na sali zaczęły się rozmowy i wycieczki do toalety i dziwię się bardzo, że Antek dotrwał do końca bez cienia znudzenia.

Główny bohater jest fajną postacią, z prawdziwą przyjaciółką u boku. Taką, która wesprze i doda otuchy. Ale z drugiej strony, w jego historii brakuje tła – wyjaśnienia, dlaczego jest bojaźliwy i wycofany. Widz nie wie również, kim są te dwa zające i dlaczego oni wszyscy mieszkają w  zagraconych ruinach … Przygody żółtego bohatera mogłyby spokojnie posłużyć jako ciekawa życiowa lekcja – że w życiu trzeba mieć odwagę i wierzyć w swoje możliwości, gdyby nie fakt, że on już na wstępie decyduje się na oszustwo. Według mnie było to niepotrzebne i zwyczajnie …. głupie.

Bardzo podpadły mi też same dialogi i język postaci. „Fru!” to kolejna bajka, jak wiele, wiele przed nią, która ma bawić i małych i dużych. Irytują mnie zbyt częste docinki, riposty i żarty, których dzieci kompletnie nie załapią, albo które właśnie zaczną stosować na co dzień. Gdzie się podział umiar i wyważone dowcipy ze „Krainy Lodu” czy z „Samolotów”? Czy komedia (dla dzieci przecież) musi oznaczać cięty język niemal w każdy dialogu?

Film nie miał w sobie ani nowych pomysłów, ani ciekawego przesłania a piękne zdjęcia i ciekawa muzyka nie wystarczą, aby te prawie dwie godziny w kinie nazwać dobrą rozrywką. Czas z dzieciakami, nawet na najgorszej bajce, nigdy nie będzie czasem straconym, ale następnym razem przed wyborem filmu poczytamy recenzje 😉 A póki co, z taką wiosenną aurą za oknem, lepiej niż do kina, wybrać się na rodzinny spacer. Nadrobimy to jutro 🙂

(zdjęcie: radiobajka.pl)

Previous Hity pierwszego półrocza.
Next Na śniadanie.

Suggested Posts

Idealny upominek dla każdej Mamy.

Fidget spinner i magia znana od lat.

Magia Świąt.

I znów świętujemy urodziny … Po raz trzeci!

Alfabet Rodzicielstwa, czyli A jak …

Zabawa w pytania …

1 Comment

  1. 8 marca 2015
    Odpowiedz

    Ja już się nie mogę doczekać aż Milla będzie na tyle duża żeby ją zabrać do kina!:) Sama nie byłam w kinie półtora roku (żal.pl haha) ale jutro sobie robię prezent na Dzień Kobiet i idę, a co! Pozdrawiam:)

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *