„Spectre” jest jak jajecznica. I kropka.


Jeśli nie lubisz, jak filmach kobiety są zawsze piękne, szczupłe, mają perfekcyjnie wygolone nogi, budzą się z pełnym makijażem i włosami prosto od fryzjera, raczej nie polubisz najnowszego ani nawet żadnego wcześniejszego Bonda. Jeśli wkurza Cię, gdy w filmach przeczy się prawom logiki a główny bohater ma wszystkie gadżety świata poza rozsądkiem, pewnie ciężko będzie Ci wysiedzieć do końca „Spectre” (choć tu akurat gadżetami nie grzeszy, ale ma to uzasadnienie w fabule). Jeśli w każdym filmie uwielbiasz wyłapywać nieścisłości i wytykać twórcom, że raz lok był na prawo, a potem na lewo, albo że dany dialog albo postać były absolutną obrazą dla inteligencji widza, nie marnuj kasy na bilet i zostań w domu. W zasadzie to daj sobie spokój z filmami w ogóle, bo jakieś 90% z nich zrobi Ci tę samą krzywdę. Jeśli mimo wszystko chcesz zobaczyć 24. odsłonę przygód agenta 007, to zapamiętaj jedno: Bond jest jak jajecznica. Niczym mniej i niczym więcej.

Obrazy takie jak „Spectre” można naprawdę bardzo polubić (może nawet pokochać) albo zjechać od pierwszej, po ostatnią scenę – wszystko jest kwestią nie tego, jak postarała się ekipa a tego, jak my podchodzimy do tego filmu. Druga opcja dotyczy fanatycznych fanów Bonda, którym doprawdy nic i nikt nie ma szansy dogodzić lub osób po prostu przekornych, którzy tak naprawdę we wszystkim doszukają się dziury w całym, byleby tylko nie pochwalić. Bo tak. Są głosy, że dużo lepszy był „Casino Royale”. A akurat ten odcinek był po prostu inny. Nie dość, że miał odciąć się od kreacji Pierce’a Brosnana, to opowiada o początkach Bonda jako agenta 007. Krytykowane nieścisłości i absurdy jak były wcześniej, są też i tutaj.

Szczerze śmieszy mnie krytyka „Spectre”, bo to tak, jakby ktoś biadolił, że zamówił na śniadanie jajecznicę a spodziewał się smaku parówek. Tymczasem Bond od 1962 roku smakuje i ma smakować tak samo. Dlatego stał się ikoną i dlatego tak bardzo go lubimy. Zdarzały się i owszem jakieś eksperymenty: nieudany, kiedy w roli Bonda wystąpił australijski model George Lazenby i te odświeżające, jak zatrudnienie Daniela Graig’a i zerwanie z eleganckim szarmantem, czy też wprowadzenie czarnoskórej Moneypenny. Siłą całej serii jest niezmiennie główny bohater, jego kobiety, wymyślne gadżety i Aston Martin. Są te same schematy: absurdalne sceny walki i pościgi, gdzie Bond wychodzi cało z każdej, absolutnie beznadziejnej sytuacji no i jest konfrontacja ze złym kolesiem. Jest M, jest Q i jest przeciwnik – bogaty, ekscentryczny wizjoner, który chce przejąć kontrolę nad światem. Czy coś poza tym ma jakiekolwiek znaczenie?

Ok, Bond nie myje zębów. Jakimś cudem ma świeże garnitury i koszule a jakoś nie widać go z bagażem. Przez tyle odcinków nie nauczył się, żeby nie ładować się w pojedynkę do jaskini lwa, albo to raczej jego wrogowie nigdy nie potrafią załatwić go szybko i po cichu, tylko zapraszają do siebie na pogawędkę. Przecież wiedzą, jak skończyli kumple! Dziwnie, że na ulicach nikt mu nie pomaga a w pociągu jak jest jatka, to akurat nie widać ani konduktora, ani kelnera. Na drodze ucieczki zawsze stoi jakiś motor czy helikopter (z kluczykami w stacyjce?!) a czasami o sukcesie nie decydują najnowsze technologie a … mysz! Bez sensu.

Pozostaje tylko jedno pytanie: jakie to ma w ogóle znaczenie? „Spectre” jest niewątpliwą ucztą na oka i ucha, bo choć utwór przewodni i scieżka dzwiękowa też zbierają baty, moim zdaniem pasują idealnie. Fabuła zgrabnie kończy wątek największego wroga Bonda a to stwarza duże możliwości dla scenarzystów i ich pracy przy jubileuszowym, 25. odcinku. Jest świetny początek i wartka akcja do końca. Można marudzić, że Monica Bellucci ma małą rolę a Lea Seydoux nie ma charakteru.  Ja też czuję pewien niedosyt, zwłaszcza kiedy dodać do tego zdziadziałego M – Bond nigdy idealny nie był i jak pisałam, nie to zapewniło mu rzeszę fanów.

Dla mnie sporym rozczarowaniem jest kreacja Christopha Waltza, który w każdym swoim kolejnym filmie nie potrafi przeskoczyć wysokiej poprzeczki z „Bękartów Wojny”. Przypuszczam, że wcielając się w Oberhausera miał wzbudzać podobne wrażenie, jak Hans Landa, a tymczasem widzimy w nim co najwyżej emerytowanego nauczyciela matematyki. Nawet na twarzy Bonda nie widać nienawiści i determinacji w uśmierceniu swojego największego wroga, odpowiedzialnego bądź co bądź za śmierć ledwie co poślubionej ukochanej (o tak, Bond miał kiedyś żonę, choć krótko). Całość ratuje trochę ostatnia scena – licznie już interpretowana.

No dobra, idźcie na Bonda. Pewnie nie będziecie się nudzić a jakby co, zawsze znajdzie się ktoś na Facebooku, kto nie będzie miał racji. Na koniec jako podsumowanie 10 najciekawszych faktów na temat „Spectre” 🙂

#1 Nazwa SPECTRE to akronim, pochodzący od: „Special Executive for Counter-intelligence, Terrorism, Revenge and Extortion.”

#2 Wzmianka o organizacji „Spectre” pojawiła się już w odcinku „Doctor No” i była obecna w kilku późniejszych aż do roku 1971 („Diamenty są wieczne”), kiedy twórcy stracili prawa do wykorzystywania samej nazwy i powiązanych z nią bohaterów. Prawa odzyskano dopiero w roku 2013.

#3 „Spectre” jest najdroższym odcinkiem w całej historri przygód Bonda. Kosztował 300 milionów dolarów.

#4 Monia Bellucci jest najstarszą kobietą Bonda. Ma 50 lat (co za geny!) a urodziła się w roku, w którym na ekrany wszedł „Goldfinger”.

#5 Mówiąc o Monice … Starała się o rolę w Bondzie w 1997 roku, ale wtedy wybrano Teri Hatcher.

#6 Pierwszym kandydatem do roli Franza Oberhausera był Gary Oldman, który jednak nie mógł zobowiązać się do kręcenia scen przez pół roku, w różnych zakątkach świata.

#7 Daniel Craig, pomimo plotek, że żegna się z rolą, wystąpi jeszcze w kolejnym odcinku.

#8 Aston Martin DB10 został zaprojektowany specjalnie dla Bonda, wypuszczony w liczbie 10 sztuk. Reżyser Sam Mendes nazwał go członkiem ekipy filmu.

#9 Dave Bautista (to ten wielki kafar) jest czwartym profesjonalnym zawodnikiem wrestlingu, którzy występowali dotąd w Bondzie.

#10 „Spectre”, jak i kolejny 25. odcinek nie są oparte na żadnej z powieści Ian’a Fleminga.

 (zdjęcie: stopklatka.pl; źródło: cinemablend.pl, https://www.youtube.com/watch?v=9CjMkDpr0qE, imdb.com)

Previous Hej mamuśka, czas zamknąć biznes. Mleczny biznes.
Next Hello Monday!

Suggested Posts

Gdybym dziś kompletowała wyprawkę, ta rzecz byłaby najważniejsza!

Moje sposoby na udany poród.

Karny jeżyk to nie klaps!

Taka ze mnie matka!

Mity o kotach – rozprawmy się z nimi raz na zawsze.

Śpisz z dzieckiem? Przygotuj się na pytania.

2 komentarze

  1. 7 listopada 2015
    Odpowiedz

    Jajecznice lubię, Bonda średnio :p

  2. 9 listopada 2015
    Odpowiedz

    Ok. Więc. Baby są jakieś inne 😉 Mój największe dylematy podczas oglądania filmu a) jak to możliwe, że kobiecie Bonda nie pogniotła się w walizce sukienka z atłasu, którą miała na kolacji w pociągu b) jak to możliwe, że po nocy w kuszetce wyglądała jak milion dolców, w śnieżnobiałym ubranku, bez żadnej plamki w dodatku dotarła do celu podróży c) jak to możliwe, że uciekając z bazy na pustyni, idzie sobie w tych swoich obcasach 15 cm w deszczu pocisków co to świszczą jej przy głowie, a jej twarz ma wyraz jakby właśnie robiła najnudniejszą rzecz w życiu d) jak to możliwe, że Bondowi obijają twarz i inne narządy, wygląda prawie jak nieżywy, a zaraz po walce jak gdyby nigdy nic przerzuca pannę przez ramie i udaje się z nią do sypialni w wiadomym celu 🙂 I mogłabym tak mnożyć nieścisłości, nielogiczności i fantazje, a odpowiedź jest tylko jedna. Taka jest konwencja. Albo ją się kocha, albo nie. Ja kocham umiarkowanie 🙂 Szału więc na mnie ta odsłona nie zrobiła (Wiem, że Casyno Royal to zupełnie inny historia, ale tę część akurat uwielbiam), ale bawiłam się bardzo dobrze. Choćby dla otwierającej sceny w Meksyku – jak dla mnie genialnej – warto obejrzeć 🙂 No i Rzym w tle przez chwile, achhhh <3 Ps. Nie wiedziałam, że Craig zagra jeszcze w kolejnym odcinku. To jest bardzo dobre info! Buźka!

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *