Zdania, których nie lubimy słyszeć …


Jako rodzice wielu rzeczy nie lubimy słyszeć. Komentarzy, ocen, nieśmiałych sugestii i tych zupełnie nieproszonych rad. Z tymi można się jednak jakoś uporać albo zupełnie je zignorować. Natomiast są pewne zdania, które większość z nas słyszy codziennie z ust naszych dzieci a na ich dźwięk spina się całe nasze ciało.

Nie chcę obiadu.

Nie lubię tego.

Nie chce mi się jeść.

Chcę to wypluć.

Już nie mogę …

Wszystko zaczęło się od słoiczków. Podawaliśmy Antkowi gotowane warzywa, owoce, kawałki mięska czy ryby, ale w większości jadł gotowe papki. Wbiłam sobie do głowy, że to dla niego zdrowsze i lepiej dopasowane, niż nasze jedzenie, nawet jeśli domowe i łagodniej przyprawione. Były wśród nich te najbardziej ulubione oraz takie, których nie opłacało się nawet otwierać. Te pierwsze zjadane były nie najgorzej. Zupełnie nie w tym rzecz. Nie neguję słoiczków, ale bardzo żałuję, że były one podstawą diety Antka. Dlaczego? O tym za chwilę.

Prócz dań ze słoiczków, mały Antek zjadał chętnie gotowane brokuły, avocado a jajecznica stała się w pewnym momencie jego obsesją. Równie mocno polubił zupy a przy stole szybko stał się samodzielny. W żłobku pilnowano, aby się najadał i próbował wszystkiego. Choć jak zawsze przybierał niewiele i był raczej drobnym dzieckiem, dumna byłam z niego strasznie.

A potem wszystko zaczęło się sypać. Jajecznica, awokado, banany i ryba poszły w odstawkę. Zupy przestały już smakować jak dawniej, a na widok warzyw głowa jakoś tak sama odchylała się od widelca. Z czasem, coraz sprytniejszy i coraz bardziej samodzielny Antek sam wyjmował wędlinę z kanapek i aż do skutku szukał zielonych listków w zupie. A jak znalazł to można było rzecz jasna zapomnieć o jedzeniu. Kiedy w 13 m.ż skończył pić z  piersi, nie chciał w ogóle słyszeć o mleku. Kaszkami szybko się przejadł, więc pozostały jogurty i serki. Pediatra nas uspokoiła, że nie jest to jeszcze tragedia, że takich dzieci jak Antek jest sporo. Ale jak to zaakceptować, skoro butla na dzień dobry i dobranoc jest rytuałem większości rodzin. U nas nigdy tego nie było, bo mając 7 miesięcy syn odrzucił samą butelkę.

Wiadomo, nawyki żywieniowe mogą zmienić się z dnia na dzień a powód niekoniecznie musi być dla nas jasny. Ja natomiast nastawienie i wybory Antka przypisuje własnie słoiczkom. No bo jak ma dziecko poznać i polubić konkretne smaki, jeśli na co dzień serwuje mu się zmiksowaną papkę, która smakuje wszystkim a najczęściej nie smakuje na nic? Może gdyby nie słoiczki, Antek byłby dzisiaj mniej wybredny i nieufny? Nie wiem, jak to wyjdzie z Niną. Plan jest w każdym razie taki, aby do minimum ograniczyć podawanie musów łyżeczką i skupić się na BLW. Chciałabym dać jej okazję do samodzielnego jedzenia i swobodę w wyborze (oczywiście ograniczoną w pewnym stopniu przez nas). Jestem bardzo ciekawa, czy mała wda się w brata, czy będzie jego totalnym przeciwieństwem. A wracając do Antka …

Z czasem spirala się nakręcała. Im on był bardziej wybredny i coraz mniej zainteresowany jedzeniem, tym coraz więcej błędów popełnialiśmy my: jedzenie w towarzystwie bajki, uleganie zachciankom i nie przestrzeganie schematu dziennych posiłków. Wszystko ze strachu. Dziś mogę powiedzieć – bardzo przesadzonego strachu. Póki rodzic jest skupiony na swoim dziecku i na mniejszym lub większym problemie żywieniowym a przy tym nie spojrzy na temat z dalszej perspektywy, zwyczajnie brakuje mu dystansu, rozeznania i zaczyna wyolbrzymiać. Dopiero kiedy dowie się, że pewne zachowania, negacje i zwyczaje są częste dla danego wieku, że zmieniają się z czasem, stawia to jego „niejadka” i pogląd na kwestie żywieniowe w zupełnie nowym świetle.

Pewnie, że są dzieci, które jedzą tyle co nic. Nasycą się jednym ziemniaczkiem i odchodzą od stołu. Rozmawiałam z mamą pewnej dziewczynki i opisywała mi, jaki to koszmar i dla rodziców i dla dziecka. Tak ekstremalnych przypadków nie można oczywiście bagatelizować. Bardziej skupiam się na przypadkach, kiedy maluch jest wybredny, niezdecydowany i nauczony, że jeśli nie zje zupy, dostanie suchą bułkę albo budyń. Domyślam się przecież, że to częsty błąd rodziców a bierze się on ze strachu i paniki, jak u nas. Kiedy nasz szkrab je niewiele, to naprawdę ciężko przekonać samego siebie, że „przecież się nie zagłodzi i zje jak zgłodnieje”. Niemniej jakoś daliśmy radę w trudnych momentach i ostatecznie wyszliśmy na prostą. Antek je zawsze tyle, na ile pozwala mu apetyt, o ile wszyscy się pilnujemy i nie zaburzamy naturalnych potrzeb organizmu. Pewnie, że czasami pozwalamy na małe szaleństwa, ale nadal są one wyjątkiem a nie normą.

Jak więc przeżyć fazę „niejadka” i nie zwariować? Jak wspomóc dziecko, bez sięgania po groźby i handel? Spójrzcie na poniższą listę.

1. Rozmowa. Trzeba rozmawiać z innymi rodzicami. Świadomość, że to częste zjawisko a także rady praktyczne – to rzeczy bardzo ważne. Pomogą lub nie, ale na pewno otworzą oczy, że nie jesteśmy na świecie sami z problemem. Ten moment, kiedy dowiedziałam się, że nie tylko nasz syn z całej pizzy uwielbia suchy brzeg – bezcenny 😉

2. Otoczenie. Trzeba przygotować rodzinę. Wspólny mianownik jest ważny a wiadomo –  babcie miękną szybko 😉

3. Spokój. Nie będę pisać, żeby się nie denerwować, bo to nierealne. Ważniejsze jest, aby zachować spokój w kluczowych momentach i trzymać się wspólnych ustaleń. U nas działa to tak, że owszem, nie walczę z Antkiem w nieskończoność, żeby zjadł kanapkę. Daję mu jakiś wybór (np. płatki z mlekiem, które pokochał!). Jeśli nadal marudzi, mówię mu, że w takim razie nic nie będzie jadł. I chyba nigdy się nie zdarzyło, żeby nie ustąpił. Choć wyobrażam sobie, że możecie mieć w domu twardych zawodników 😉

4. Jak działa apetyt. Jedna silniejsza infekcja, mocniejszy katar a smak i apetyt szlag trafił. W takich sytuacjach przypominam sobie choroby, które przechodziłam jako dziecko. Kiedy jedzenie rosło mi w ustach i stawało w gardle. I odpuszczam. A do jedzenia staram się podsuwać „pewniaki”, nawet jeśli nieobecne na liście TOP 10 zdrowych potraw. Zazwyczaj po chorobie apetyt u Antka wraca a on nadrabia stracone dni.

5. Nieufność. W pewnym momencie zaobserwowaliśmy u syna fazę negacji i absolutną niechęć do nowości. Kiedy zachęcaliśmy go, aby spróbował czegoś po raz pierwszy, odpowiadał, że nie lubi (choć przecież nie zna!). Na szczęście ta faza powooooli mija a synek jest bardziej chętny do smakowania. Staramy się też mniej pytać a po częściej jeść i dawać przykład. Czasami wystarczy, że my jemy oś ze smakiem. I zawsze, przy każdej okazji proponujemy nowości. Najczęściej takie próby nadal kończą się klęską, ale jakiś postęp to zawsze jest.

6. Smaki się zmieniają. Przeszliśmy w ten sposób już kilka faz. Na jajecznicę – minęła i jak dotąd nie wraca, na mięso – powróciła, na owoce – obecnie kiepsko, cytrusy są omijane szerokim łukiem, na wędliny – powróciła!, na mleko – przeżywa swój renesans. Obecnie jest jeszcze zamiłowanie do złożonych kanapek, co kiedyś było nie do pomyślenia! Przecież trzeba było widzieć, co matka przemyca …

7. Przedszkole może zdziałać cuda. Jedni mówią, że wpływ rówieśników i chęć wzajemnego naśladowania może podziałać negatywnie, nauczyć bycia wybrednym a nawet zmienić smaki. Dla drugich (na przykład dla nas) przedszkole to wybawienie. Surówki nadal są na czarnej liście, ale poza tym Antek próbuje wszystkiego. Duża zasługa w tym nie tylko kolegów, ale i samych opiekunek oraz organizacji czasu grupy. Tam śniadanie na nikogo nie poczeka, nikt obiadu nie podgrzeje trzy razy i mam wrażenie, że Antek szybko się tego nauczył. Od niego ciężko cokolwiek wyciągnąć, ale według opiekunek jest nieźle. Ostatnim odkryciem jest na przykład zupa owocowa! A wiecie, jak się dowiedzieliśmy, że parówki wróciły do łask? Przeboleję jakoś fakt, że nie są to na pewno takie z przyzwoitą ilością mięsa, ale co zrobić. Kiedy mąż jadł ostatnio parówki na śniadanie i obierał je ze skórki, Antek zapytał: „Czemu je obierasz? Ja w przedszkolu jem ze skórką.” Cwaniak 🙂

8. Zabawa i atrakcje. Trzeba przyznać, że dzieciaki są wzrokowcami i często odrzucają jakąś potrawę tylko dlatego, że nie podoba im się jej wygląd.  O ile chcę, żeby Antek rozumiał, że wygląd dania jest jaki jest i to sprawa raczej drugorzędna, o tyle czasami mam ochotę stworzyć jakieś kolorowe dzieło. Naleśniki z M&M’sami, różowa jajecznica czy kanapki w ciekawym kształcie. Do pewnego wieku działają też zabawne historie związane z jedzeniem.

9. Wiedzieć, kiedy naciskać. Generalnie zgadzam się z opinią, że nie można z jedzenia zrobić horroru. Ostatecznie nie zmusimy dziecka do jedzenia. A przecież nie chodzi o to, żeby płakało przy stole i nabawiło się nerwicy. Z drugiej strony ono szybko wyczuje, jak bardzo nam zależy i jak szybko jesteśmy w stanie odpuścić. W pewnym momencie Antek jadł na śniadania suchą bułkę i czasami jogurt. Postanowiliśmy to ukrócić i po protu powiedzieliśmy mu, że od następnego dnia będzie jadł śniadania jak my wszyscy – pieczywo z wędliną, kiełbaski albo jajecznicę. I o dziwo dało to jakieś efekty, przynajmniej w części, choć próba zjedzenia jajecznicy nie wypadła pomyślnie. Ale nie tracę nadziei 😉

10. Współpraca. Generalnie dzieci lubią pomagać w kuchni. Nie raz zaobserwowaliśmy, że Antek chętnie próbuje dania, jeśli sam był zaangażowany w jego przygotowanie. Jajecznica, póki była hitem to głównie dlatego, że zwykle robiona była razem z tatą.

Na dzień dzisiejszy wybory i apetyty Antka są lepsze niż kiedykolwiek, nawet jeśli dalekie od naszych oczekiwań. Z pewnych rzeczy wyrasta a w przedszkolu uczy się nowych. Jest dużo bardziej otwarty na nowości i chętny do negocjacji. A to już sporo. Podzielcie się swoimi doświadczeniami. Macie jakieś sprawdzone metody na zachęcenie do jedzenia?

SONY DSC

SONY DSC

SONY DSC PicMonkey Collage2 SONY DSC

Previous "Seks w wielkim mieście" i fakty, których nie znacie.
Next Dialogi małżeńskie.

Suggested Posts

Matka Polka w poszukiwaniu energii.

Witamy w naszym domu :) Część I

Wprawnym okiem – wszystko, co musisz wiedzieć na temat Becikowego.

„Seks w wielkim mieście” i śladami Carrie Bradshaw.

Mamy swoje sposoby na nudę.

Mamą być … w Wielkiej Brytanii.

10 komentarzy

  1. 15 stycznia 2015
    Odpowiedz

    Też jestem ciekawa jak to BLW pójdzie (sama rozważam tą metodę a na pewno jej elementy). A od którego miesiąca planujesz wprowadzać BLW?
    J.

    • 15 stycznia 2015
      Odpowiedz

      Planuję zacząć, jak Nina skończy 6 miesięcy. Na początku pewnie nie obejdzie się bez łyżeczki i miksowanych warzyw/owoców, ale jak tylko będzie siedziała, zaczynamy z BLW. I założenie jest takie, że nie będą to posiłki w rozumieniu osobnego dania a własnie okazje do poznawania nowego i ćwiczenia 🙂

      • 15 stycznia 2015
        Odpowiedz

        Ha! To będę podglądać relacji, bo będę jakiś miesiąc za Tobą 🙂

        • 16 stycznia 2015
          Odpowiedz

          To super, ciekawe jakie będą nasze doświadczenia :))

  2. 15 stycznia 2015
    Odpowiedz

    Martuś ja bym tego na słoiczki nie zganiała. taka jego natura i już. Ja jako dzieciak zawsze miałam niedowage i nie lubila jesc a przeciez kiedys loiczkow nie bylo. Tak juz czasem bywa i tyle. Maja tez byla przez jakis czas na sloiczkach potem ja sama gotowalam i miksowalam jej takie obiadki papki w domu. Potem tylko gniotlam widelcem. Teraz jak skonczy roczek zaczne jej dawac większe kawalki do samodzielnego jedzenia. Maja ma za to taki apetyt ze je wszystko. Warzywa owoce kasze soczewice. CIezko z zupami. mysle ze nie chodzi o smak a o konsystensje, wszystklo jej cieknie po brodzie 🙂

    buziaki dla Twoich smyków, nie martw się :*

    • 15 stycznia 2015
      Odpowiedz

      Pewnie, dzieciaki są naprawdę różne. U nas nawet widać, że Antek uwielbiał jajecznice a później mu się coś zwidziało 😉 Słoiczki nie muszą niczego przekreślać, ale fakt faktem, że nawet ugotowany i zmiksowany brokuł smakuje inaczej niż taki ze słoiczka. Choćby pod tym kątem patrzę na nie krytyczniej niż kiedyś.

  3. 17 stycznia 2015
    Odpowiedz

    Ja widzę po Zofii, że wystarczy jej jeden dzień ze słodyczami i jest dolina z normalnym jedzeniem. To samo z wołaniem o ciastko, zamiast zabawy. U nas akurat ze słodyczy tylko ciastka, czekolady brak, ale domyślam się, co by było, jakby było więcej słodkiego – żadnego jedzenia więcej… Poza tym pilnujemy stałego miejsca jedzenia, je z nami przy stole. Jedzenie „bliżej podłogi” to już nie jedzenie a bieganie i szaleństwo o.O
    Sama stosowałam metodę – pół na pół. Całkowite BLW to nie dla mnie 😉 Zosia dostawała do rączki owoce i przekąski, a także warzywko. A rano i wieczorem kaszki, owsianki – i tak jest do dzisiaj, czyli już rok 🙂 Teraz jej jeszcze trochę brakuje do samodzielności, ale nie jest źle 🙂

  4. 21 stycznia 2015
    Odpowiedz

    U nas może nie jakiś super niejadek, ale selektywność spora. Z warzyw surowych tylko mizeria, czasem marchewka, gotowane tylko w zupie, gdy leżą obok ziemniaczków i mięsa to nietknięte zostają. Problem ogromny z nowościami, bo jak nałożone na talerz czy nawet gdy pytamy czy chce to od razu „nie lubię”. A jak może nie lubić skoro nie próbowała? Nigdy nie było zmuszania do jedzenia, oglądania przy tym bajek. Samodzielnie je tyle ile chce. Więc zasady mamy chyba dobre. Trochę winię żłobek, bo wcześniej zjadała wszystko. Nie potrafię dopilnować co tam zjada, bo mimo, że jest jadłospis to nie dostają tego co napisane. Może jak pójdzie do przedszkola to będzie lepiej.

    • 21 stycznia 2015
      Odpowiedz

      Ach ta niechęć do nowości … U nas na przykład słodyczy to nie dotyczy 😉 Ale z drugiej strony muszę przyznać, że ostatnie dni wyglądają super pod względem jedzenia.

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *