Ten wczorajszy „blue monday”, czyli najbardziej depresyjny dzień w roku, nas zdecydowanie oszczędził. Nie to, żebym nie zaliczyła dołków w nastroju (zwłaszcza, że pani doktor przepisała mi trzecie opakowanie antybiotyku). Nie to, żeby Nina nie miała humorów i nie fukała na niemal każdą propozycję zabawy. Wbrew jakimś tam wyliczeniom (kwestionowanych nota bene przez środowisko naukowe), ostatni poniedziałek w cale taki depresyjny nie był. Pomimo, że nawet bardzo niebieski! A wszystko dzięki pogodzie …
Bo właśnie ona najgłośniej zaśmiała się w twarz każdemu, kto spodziewał się szarugi i głębokiego „weltschmerz’u”. Czyste, błękitne niebo, słońce i delikatna odwilż. Taka, która czyści ulice i chodniki, ale nie zamienia krainy śniegu w krainę błotka. Zimno, ale nie lodowato. Idealna pogoda na spacer i lepienie bałwana, zwłaszcza że śnieg nie jest sypki jak podczas wielkiego mrozu.
Sami powiedzcie, czy takiej zimy można nie lubić? Takiej zimy brakowało mi dwa lata temu, kiedy ubolewałam, że dzieciaki nie mogą się wyszaleć a materiał na mikro-bałwana muszą zbierać z murków. W tym roku to zupełnie inna bajka i jeśli tak ma nam upłynąć oczekiwanie na wiosnę, to jestem za!
Tak piękna zima tylko u nas w Polsce 🙂
To prawda! Ale tęsknię za białymi Świetami 🙂