Dramat Matki: nie ma co zrobić z dzieckiem przez fanaberie nauczycieli!


Oto Matka. Strażniczka domowego ogniska, aktywna kobieta, oddana pracowniczka i wzorowa obywatelka. Ciężko pracuje na swoją pensję, rzetelnie płaci podatki. Dziś Matka jest zła. Ba, jest wściekła, bo jutro nie ma co zrobić z dzieckiem! Otóż ci leniwi, rozpieszczeni i niedouczeni nauczyciele postanowili sobie zrobić strajk! Postanowili nie prowadzić lekcji, co jest ich zasranym obowiązkiem i za co dostają pensję z jej podatków! W dupach im się poprzewracało…

Tak mniej więcej wygląda reakcja wielu matek na jutrzejszy, ogólnopolski strajk nauczycieli. Jak się poczyta dyskusje na ten temat, to robi się jeszcze gorzej. Nie ma w nich miejsca na merytoryczne argumenty ani obiektywizm. Tam królują post prawda i uprzedzenia. Ktoś coś wie, ale tak nie do końca. Ktoś zasłyszał od znajomej, więc to musi być prawda. Nie ma zrozumienia dla sytuacji, kiedy na danej grupie zawodowej ciąży widmo ok. 30 000 zwolnień w następstwie reformy edukacji i likwidacji gimnazjów. Brakuje podstawowej wiedzy, że strajk to nie jest fanaberia a prawo pracowników, które kiedyś ktoś musiał wywalczyć. Jest wściekłość, że przez jeden dzień w danej szkole nie będzie lekcji. Nie! Przecież to nawet nie o lekcje chodzi, tylko o to, że dziecka nie będzie z kim zostawić.

Tak wiem, dla osób pracujących, to jest problem. Trzeba wziąć dzień wolnego a to nie nie zawsze możliwe. Trzeba poprosić babcię/dziadka a ci nie zawsze są blisko. Ale z drugiej strony, bądźmy szczerzy. Jak nam dziecko choruje, musimy się spiąć i znaleźć rozwiązanie. Tylko, że w tym momencie dochodzimy do istotnej rzeczy: rodzice dzielą na dwie grupy: na tych, którym uda się wszystko pogodzić i na tych, którzy poślą chore dziecko do szkoły/przedszkola. „Bo tak./Bo nie będę się szefowi narażał./Bo mi smród nie będzie głowy cały dzień zawracał.”

Dziś nie pracuję na etacie i nie ciąży nade mną presja ze strony pracodawcy czy współpracowników. Jednocześnie cieszę się, że mogę dzieciaki na kilka godzin oddać do przedszkola/do dziadków, bo mam obowiązki i pilne sprawy. Jeśli chorują, to dzień mi się komplikuje tak samo, jak innym.  Parę lat temu miałam ten problem, że dziecko w żłobku chorowało non stop i harmonogram opieki to był niezła żonglerka. No ale człowiek się spinał i prosił o pomoc, kogo mógł.

Przez ostatnie lata naoglądałam się też rodziców, którzy za wszelką cenę wypychali dziecko z domu. Choremu z rana wtykali czopek przeciwgorączkowy albo w szatni udawali wielce zaskoczonych kaszlem. Słyszałam też smutne komentarze, że niektóre dzieci całe wakacje chodzą do przedszkola, choć ich mama jest na urlopie macierzyńskim z młodszym. Zaskoczyło mnie to, bo szczerze mówiąc sądziłam, że rodzice (jeśli mogą) wykorzystują każdą okazję, żeby być z dzieckiem. Tak więc, jak widzę to oburzenie z powodu jednego dnia bez lekcji, to nie wiem, czy się śmiać czy kląć. Nie wiem, czy to faktycznie problem, czy wyolbrzymianie sprawy dla zasady.

A co jeszcze bardziej mnie oburza, to właśnie ta bezczelna, roszczeniowa postawa wobec nauczycieli. Wobec pracowników, wobec grupy ludzi, którzy czują potrzebę i mają prawo wyrazić sprzeciw wobec zmian. Bo według nich zmiany te uderzą w nich, w ich rodziny a także w system szkolnictwa. Strajki właśnie na tym polegają, że ludzie walczą o swoje prawa. Nie rozumiem, jak można im mieć to za złe.

Można nauczycieli nie lubić. Można ich krytykować i uważać, że wielu pracuje w szkole przez pomyłkę. Przy czym nadal uważam, że często to wyraz złej woli albo błędnego wyobrażenia. Wypadałoby jednak mieć jakieś podstawowe pojęcie, wobec czego protestują i jak ten protest będzie wyglądał w praktyce. Wiele osób pomija na przykład fakt, że dyrekcja placówki ma obowiązek zapewnić uczniom opiekę.  Strajkujący nauczyciele pojawią się w pracy, ale nie będą realizować zajęć dydaktycznych i opiekuńczych, przy czym niekoniecznie wszyscy będą strajkować.

Wielu mówi, że szkoły wiecznie strajkują a tymczasem ostatni taki strajk (ostrzegawczy, trwający 2 godziny) miał miejsce w 2007 roku. Przy okazji jak zwykle wytyka się wakacje, przemilczając np. temat niskich zarobków. Podczas gdy niektórzy mają całkiem fajną pensję (uzależnioną np. od stopnia awansu zawodowego), inni starają się równie mocno albo nawet bardziej a dostają 1800 zł na rękę. Jak może kogokolwiek dziwić, że walczą o utrzymanie pracy i o pierwszą od 2012 roku podwyżkę?

Osobiście nie wiem, co myśleć o reformie i likwidacji gimnazjów. Jako rodzic się cieszę, bo chcę dla dzieci jak najmniej zamieszania i stresu, ale znając pracę w szkole od kuchni, rozumiem nauczycieli. Poza zagrożeniem utraty pracy, to na nich spocznie przekładanie w praktykę zapisów, które ktoś sobie wymyślił w ministerstwie. Wszystkie zmiany odczują szkoły i uczniowie. Wiedząc, jak wiele nauczyciele już teraz mają na głowie (i nie mam na myśli pracy dydaktycznej), nie dziwię się, że stracili cierpliwość. Kto pracował w szkole, ten wie, jaką skalę papierologii mam na myśli. Kto nie pracował, tego nigdy nie przekonam.

Jak świat długi i szeroki, grupy zawodowe skupione w związkach zawodowych strajkują. Lotniska odwołują loty, pielęgniarki odchodzą od łóżek, rolnicy blokują drogi. Ale to nauczyciele mają strajkować w czasie wolnym! Jak kobiety wyszły w „czarny poniedziałek” na ulice, nikt o zdrowych zmysłach nie śmiał nazwać tego histerią czy fanaberią. Nawet jeśli wielu patrzyło na temat z dystansem. I oczywiście koronny argument: „Jak mi groziło zwolenienie z pracy, to nie strajkowałam”. No a może trzeba było?

Nie podoba mi się to rozróżnianie, kto ma prawo się postawić a kto powinien siedzieć cicho. Nie podoba mi się, że pomimo coraz to młodszej, ambitnej i oddanej kadry, nadal w społeczeństwie panują uogólnienia i krzywdzące, nieprawdziwe opinie. Ubolewam nad brakiem zaufania i wiary w to, że sprzeciw jest uzasadniony. I na koniec: nie podoba mi się, że ten jeden dzień bez lekcji, przedstawiany jest jako wielki problem dla rodziców i wpędzanie wszystkich dookoła w koszty.

Drogie mamy: zróbcie sobie z dzieckiem tego dnia wagary i gwarantuję Wam, że dużo na tym zyskacie!

(zdjęcie: flickr.com; autor: Petras Gagilas)

Previous Moje 3 sukcesy wychowawcze, które były i są warte każdego wysiłku.
Next Zrób mu rano coś, czego się nie spodziewa ...

Suggested Posts

Haul z Ikea.

Rzeczy, które powiedziałabym młodszej sobie.

Gdybym dziś kompletowała wyprawkę, ta rzecz byłaby najważniejsza!

Takiej dobroczynności chcę nauczyć moje dzieci.

Mój sprzymierzeniec w walce o mniejszy rozmiar!

Jeśli tym jest dla Ciebie związek, to zejdź na ziemię! I dorośnij.

3 komentarze

  1. Goosiennica
    30 marca 2017
    Odpowiedz

    My właśnie cieszymy się na „wagary”. 2 kl gimn i 2 kl sp 🙂 Strajk to prawo każdej grupy zawodowej.Uważam,że my rodzice powinniśmy wręcz zaprzeć się rękami i nogami żeby dzieci zostały w domu.Naszym dzieciom grozi to,że zwyczajnie będą miały przesrane przez te debilne reformy.Więc co znaczy jeden dzień,jak ta reforma może po prostu spierdolić im życie?

    • 30 marca 2017
      Odpowiedz

      Jestem naprawdę zaskoczona! Twoja opinia to już kolejna pozytywna po wpisie a spodziewałam się gromów :)) Takie poparcie na pewno wiele znaczy dla nauczycieli! <3

      • Goosiennica
        30 marca 2017
        Odpowiedz

        <3 Żal mi dzieci,nauczyciele też pracę potracą…Uczyli sie latami,a dziś co?Pójdą do marketu marnować lata studiów? Przecież dzieci będą uczyć się w molochach takich jakie ja przerabiałam (75r jestem).Ja nie życzę tego gówna,które już do nas płynie nikomu.Ani nauczycielom,ani moim dzieciom.Po ludzku zwyczajnie jestem przeciw reformom,które zmieniaja coś na gorsze.A temat treści jakiej dzieci będą nauczane to już wgl nie wiem czy ręce bardziej mi opadły czy cycki…To chyba na inną okazję zostawię te parę ch…ów żeby nimi rzucić w odpowiedniej ku temu chwili.A to się rozpisałam.Ekhmm 😀

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *