Ale o co chodzi? Jaka czapeczka? Jaka mama? Coś przeoczyłam? – pewnie takie myśli chodzą Wam po głowie, widząc tytuł wpisu. To ja spieszę z wyjaśnieniem już od razu na wstępie. Czapeczka dziecięca, ta z pozoru niewinna część garderoby, poza tym, że decyzja o jej założeniu (lub nie) spędza sen z powiek wielu mamom, dodatkowo jest też solidną kością niezgody wśród znajomych, sąsiadek, mam-koleżanek z podwórka. Rodzi nawet międzypokoleniowe konflikty i od lat jest przedmiotem dyskusji na temat bycia odpowiedzialnym i ogarniętym rodzicem/opiekunem małego dziecka. Ale ta mała czapeczka i nasz stosunek do tejże, to również symbol czegoś większego. I dziś właśnie o tym.
W temacie czapki na dziecięcej glowie, to wiem jedno. Jeśli to nieadekwatnie do pogody zakryta (lub nie) głowa dziecka, które nie jest moje, nie mówię nigdy ani słowa. Nie moja to sprawa i nie czuję potrzeby uświadamiania dorosłego, że ta czapka w upał albo jej brak w zimie, to karygodny błąd albo niewątpliwy dowód głupoty. Wszelkie uwagi rzucane mimochodem, czasami jako pytanie dokładnie tak są przecież odbierane – jak zarzut i gotowa ocena.
Co do tej nieszczęsnej czapki wiem jednak i drugie. Wydaje mi się, że akurat na jej punkcie nie mam ekhem … kota, więc teoretycznie mogłabym czuć się lepsza i bardziej wyluzowana, ale nigdy nie przytaknę tym wszystkim heheszkom z mam i babć, które te czapki z lubością naciągają na uszy. Ja się nawet z nimi solidaryzuję. Ale jak to? Dlaczego?!
Bo te czapki, to nie kolczyki w uszach miesięcznych dziewczynek, które nadal dla wielu rodziców są modne, piękne i warte bólu oraz ryzyka. Nie są też niewygodnymi, ale słodkimi ubrankami, w które można wcisnąć malucha i polansować się na spacerze, pokazać przed rodziną. Te czapki są po prostu wyrazem czyjejś troski, być może nawet strachu o zdrowie dziecka. Nie mnie wnikać, czy kompletnie iracjonalnej, wmówionej przez starsze pokolenia, czy podyktowanej wcześniejszymi przejściami zdrowotnymi albo wybujałą wyobraźnią. Ja te codzienne obawy doskonale rozumiem.
Jak rzekłam powyżej: czapki akurat nie są moim „konikiem” (choć zdarzało mi się zakładać je trochę na wyrost) i nie sądzę nawet, abym była typowym rodzicem-helikopterem. Antek ma swobodę na placu zabaw, bawi się często sam przed domem a ja nie czuję potrzeby, żeby kukać na niego co 5 minut. Nie biegnę z opatrunkiem na widok zadrapania po bliskim spotkaniu z chodnikiem. Nie stoję nad dzieciakami i nie krzyczę: Uważaj! Stój! Za to panicznie, przeogromnie boję się chorób. Nawet niewinnych katarów, które już nie raz przeobraziły się w coś bardzo groźnego. Na zwykłe kichnięcie reaguję niepokojem, więc nawet nie pytajcie, co robi ze mną stan podgorączkowy. Tak już mam od jakiegoś roku i każdego dnia pracuję nad tym, aby nie dać się zwariować. Z jednej strony nie chcę ryzykować i zamiast sali zabaw pełnej dzieci, zawsze wybieram świeże powietrze. Jestem spokojniejsza, gdy widzę skarpetki na stopach moich dzieciaków (chyba, że żar się leje z nieba) a w wietrzny dzień lubię ich szyję omotać chustami. Do znudzenia przypominam, żeby lody jadły powoli a w nocy sprawdzam, czy są choć trochę okryte (latem cienką chustą bambusową). Z drugiej strony wiem przecież, że gdzieś w tym wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek, bo chorowanie jak było, tak i będzie. Ma swój sens i jest integralną częścią dorastania. Niemniej, czasami bywa trudno i człowiek szuka spokoju, jakiejś namacalnej gwarancji, że jest w stanie zapobiec chorobie.
Dlatego ja te czapki usprawiedliwiam i ubolewam, że w gronie tych zatroskanych mam, tych nadopiekuńczych babć, nie znajdzie się nikt, kto im na spokojnie, bez oceniania nie powie: Wiem, że z tą czapką na głowie malucha czujesz się lepiej, spokojniej. Któregoś dnia powstrzymaj się z jej założeniem a zobaczysz, że nic złego się nie stanie. A potem znów i znów aż w końcu przestaniesz się bać.
(zdjęcie: flickr.com; autor: Asma)
Ja na początku mojego macierzyństwa chciałam na siłę trochę pokazać światu, że ja to z tych nowoczesnych mam, co czapkę zakładam jak już naprawdę zimno, a tak to trzeba hartować. Dzisiaj już zupełnie inaczej do tego podchodzę – po pierwsze, nie obchodzi mnie co ludzie powiedzą. Jeśli uznaję, że wiatr może „zawiać” uszy, zakładam czapkę. Po drugie – nie obchodzi mnie jak inni ubierają dzieci. Po prostu jakoś tak naturalnie przestało mnie to obchodzić. Widzę dziecko w kombinezonie zimowym wczesną wiosną? Może wcześnie rano wyszli z domu i wtedy było zimniej. A może dopiero co się wykurował z ciężkiej grypy, a muszą gdzieś iść i mama woli chuchać na zimne. Nigdy nie znam tła sytuacji, więc nie mnie oceniać.
A tak w ogóle to słodka ta dziewczynka w czapeczce <3
Dziewczynka urocza <3 A co do reszty, to pozostaje mi tylko napisać: Dokładnie! Nigdy nie wiemy, dlaczego ta czapka i grubsza kurtka. Strasznie mnie denerwują wszystkie uwagi w stylu: "Byłam na placu zabaw a tam dzieci jeszcze w kozakach!"
Najważniejsze to nie zwariować w tej trosce o dziecko i tak naprawdę rozsądek wygrywa tutaj ze wszystkim. Do czapek podchodzę podobnie, choć generalnie nie razi mnie jej obecność czy brak u innych dzieci. Może dziecko w czapce, które akurat mijałam dzisiaj na ulicy przeszło już kilka infekcji ucha…
Ciężko jest sobie przepowiedzieć, że goła pupa wystająca zza pierzyny jeszcze nikogo nie zwaliła z nóg :))) To taki właśnie irracjonalny strach, że się czegoś nie dopilnuje. Mam nadzieję, że mija z wiekiem dzieci.
Myśle ze mija i z wielkiej rodziców i ze stażem rodziców.
Kiedyś musi! I fakt, mama nie pisze do mnie z pytaniem, czy się dobrze ubrałam ?
Haha, miało być z wiekiem dzieci. Idę spać, bo mózg mi już szwankuje:)
Martus Ty jestes taka dobra dusza. Ja kiedys gdy majusia byla niemowlakiem bardzo sie martwilam takimi sugestiami o skarpety czy czapke, bo myslalam ze moj osad pogody i stroju jest zly. Ze jako mama nie umiem odpowiednio ubrac dziecka. Wiec nie ukrywam, czulam dezorientacje czasami zlosc. Teraz przy Ani jest inaczej. Jestem spokojna bo wiem ze moje decyzje o czapke czy skarpetki nawet jesli zle, to nie swiadcza o poziomie milosci. A czasami sama pytam mame czy meza jak ja mam ja ubrac? Ale zazwyczaj ubieram dzieci tak jak siebie.