W przyrodzie to jednak musi być równowaga. Wspominam pierwszy rok Niny i wierzyć mi się nie chce, że mogło być aż tak dobrze. Bo dotychczas mieliśmy prawdziwe rodzicielskie wakacje. Z wolnymi wieczorami, spokojnymi i przespanymi nocami. Ja nie wiedziałam, co to znaczy nie móc nic zrobić przy maluchu i wydawało się, że wszystko mam elegancko rozpykane. Aż tu nagle zaczęły pojawiać się zęby, skoki rozwojowe, nadpobudliwość, niespożyta energia i ogromna ciekawość świata. Spokój i porządek, do którego przywykliśmy to teraz strasznie ogległe czasy a w naszym domu obecnie panuje istny cyrk na kółkach!
Ostatnie 3 tygodnie zdominował katar. A skoro katar, to czyszczenie nosa – dramat nad dramaty. W międzyczasie każdy z nas przeszedł przeziębienie, ale w takiej sytuacji człowiek już nie ma sił (i czasu) użalać się nad sobą. Cieknie więc jak z kranu od rana do wieczora. Do tego swędzenie i ból dziąseł – jest oczywiście podgryzanie wszysztkiego dookoła (w tym mnie) i trasy wędrówek wyznaczane kapiącą śliną. Na spokojne zjedzenie posisłku taki maluch nie ma absolutnie czasu – trzeba wszystko dookoła wyciągnąć, dotknąć, pociągnąć, zdemontować. Do tego zainteresowanie jest krótkotrwałe i czasami tylko pozorne. Niech ja tylko wstanę i zacznę coś robić w kuchni … Wtedy Nina już jest przy mnie i wdrapuje się na moją nogę. A wierzcie mi, ona potrafi wyłożyć się w najmniej oczekiwanym momencie. Buszowanie na płytkach, stawanie przy szafkach wciąż podnoszą mi ciśnienie.
Pierwsze jesienne chłody, szarość i wilgoć w połączeniu z nastrojami Niny skutecznie wysysają ze mnie energię. Czasami mam wrażenie, że jedyne co robię, to nadrabiam zaległości domowe a dużo i tak odkładam na później. Kiedy Nina pada na drzemkę, zadaję sobie jedno pytanie: „Błogie lenistwo, prysznic bez pośpiechu czy odgruzowanie kuchni?”. I zazwyczaj po 30 minutach już wiem, że źle wybrałam … Każdego dnia jestem pewna, że w końcu oszaleję i padnę na twarz. Albo rzucę się z Niną do basenu z kulkami i będziemy razem wyć do księżyca. Szczęśliwie jeszcze się trzymam, bo mam sposoby na szybkie złapanie oddechu – od zupełnie banalnych, po takie, które wymagają pomocnej dłoni.
#1 Małe przyjemności.
Działają cuda. Przy czym ja mam na myśli kolejną kawę, dobry obiad, 5 minut z telefonem w toalecie. Szybkie podładowanie baterii czym się da i tak szybko, jak się da.
#2 Ucieczka.
Opowieści o mamach na gigancie w Biedronce są komieczne, ale przecież tak cudownie działają! Pół godziny dla siebie i ze swoimi myślami, gdzie nikt niczego od nas nie chce. I jeszcze to genialne połączenie przyjemnego z pożytecznym.
#3 Przyjmuję pomoc.
I nie waham się o nią prosić. Choć czasami nawet bym chciała, to najczęściej zwyczajnie nie mam siły udawać, że jestem supermanką. Pewnie dałoby się jeszcze lepiej – mogłabym pichcić, prasować i sprzątać wieczorami, ale nie mam siły! Mam za to wspaniałych rodziców i teściów, którzy są blisko i odciążają nas, jak tylko mogą. Mam M., który choć zmęczony po pracy, przejmuje dzieciaki, gdy muszę odetchnąć.
#4 Mam pasję.
Tak naprawdę nieważne co, ale ważne, że w ogóle. Szydełkowanie, ukochany i wyczekiwany serial, książka, blog albo nowy projekt – cokolwiek odciąga nas od codzienności i powoduje, że spinamy się jeszcze bardziej, żeby znaleźć dodatkowy czas. I coś, co sprawia, że myślami przenosimy się do innego świata. To zawsze coś więcej, niż tylko hobby.
#5 Doceniam.
Staram się pamiętać, że nigdy nie jest tak źle, że nie mogłoby być gorzej. W końcu katar to na szczęście tylko katar a jedna maruda to nie dwie! Na widok bliźniąt zawsze uruchamiam wyobraźnię i oddycham z ulgą. I nie, to nie radość z tego, że ktoś ma więcej pracy i zmartwień (choć ma też dwa razy więcej radości). To po prostu świadomość, że ktoś musi to robić dwa razy lepiej albo przychodzi mu mierzyć się z rzeczywistością w pojedynkę. Szacunek dla Was!
#6 Czytam blogi.
Są fora i grupy dyskusyjne, ale ja trzymam się blogów i mamusiek, które potrafią tak opisać tę naszą rodzicielską rzeczywistośc, że czytam i śmieję się przez łzy! Przeczytajcie najnowszy tekst Radomskiej a zrozumiecie 🙂 A do tego ta cudowna świadomość, że wszystkie jedziemy na tym samym wózku. I żeby nie było, białe kuchnie oraz kawa z kwiatkiem też działają cuda!
#7 Tylko we dwoje.
Staramy się czasem wyrwać. Zakupy, kino, wycieczka dookoła miasta bez większego celu – czasami nieprzerywana rozmowa i zmiana otoczenia to wszystko, czego nam trzeba.
#8 Powtarzam jak mantrę.
Codziennie powtarzam sobie, że każda faza mija. Zęby w końcu wyrosną, Nina opanuje chodzenie i zanim się obejrzymy, będzie wygadaną 4-latką. Czasami też naprawdę lepiej pogodzić się z pewnym etapem, niż niecierpliwie poganiać czas. Jestem pewna, że przyjdzie taki moment, że zatęsknię.
#9 A Ty?
Jakie są Twoje sposoby na przetrwanie? Bo przecież każda mama jakieś ma a ja nie wierzę, że poznałam wszystkie 🙂
(zdjęcie: flickr.com)
Martuś jakbyś pisała o mnie 🙂 Wszystkie punkty realizuje podobnie. Może punkt 7 kiepsko nam wychodzi bo wyjazdy w dwójkę są bardzo rzadko, ale za to gdy Maja zasypia o 20 to wieczory są nasze! Kapiel, kolacja, film. 🙂 Też pomagają mi samotne wyjścia, własne pasje i hobby, pomoc mojej mamy.
Udało mi się znaleźć kompromis miedzy byciem mamą i żoną, a kobietą jako osobną jednostką. Życzę tego każdej z nas bo wtedy dni płyną dużo przyjemniej.