Jak wytresować … małego buntownika.




Jakiś czas temu pisałam o metodach wychowawczych, które stosujemy razem z mężem wobec naszego 3-latka. Starałam się wskazać kilka konkretnych przykładów zachowań i naszych reakcji oraz pokazać, że stosowanie narzędzi dyscyplinujących (w tym kar i nagród – ojej, jakie straszne słowa!) nie zaburza, a nawet współgra z tzw. „Rodzicielstwem Bliskości”, podkreślającym m.in otwartość na potrzeby dziecka, czułość, rozmowę i budowanie więzi. Obiecałam poświęcić tematowi jeszcze jeden wpis – o pewnej niezawodnej metodzie na buntownika, co niniejszym czynię. Zapraszam 🙂

 


Kto jeszcze nie słyszał o pani Małgorzacie Musiał i jej stronie na FB i blogu, temu szczerze polecam. Zwłaszcza, jeśli macie w domu malucha, który wkroczył już w trudny okres negacji i buntu. Bardzo dużo porad, rodzice w podobnej sytuacji i przykłady z życia wzięte oraz bezpłatny e-book. Ale ale. Na tej samej stronie znalazłam link do tekstu o metodzie niestosowania przez rodziców kar i nagród. Metodzie, która ma wielu zwolenników i szerzy się jak ospa w sezonie, ale w której na próżno szukać konkretnych wskazówek na konkretne zachowania. 

Czytałam ten tekst kilka razy, w tym na głos mężowi i nijak wiem, co miałabym począć z tamtejszymi „wskazówkami” od specjalistów. O ile zgadzam się opiniami o szanowaniu małego człowieka, uwzględnianiu jego uczuć i wyborów, to uważam też, że powinno to mieć swoje granice. Wszystko tam niby pięknie opisane, okraszone opiniami fachowców oraz skrajnymi przykładami zachowań dorosłych – ot dla poparcia teorii. I rozumiem, dlaczego to tak bardzo da się lubić. Też chciałabym żyć w świecie, w którym wyjaśnię coś synkowi raz, on to zrozumie, zapamięta i jak przystało na 3-latka, nigdy nie wpadnie na pomysł, który nie tylko będzie sprzeczny z wcześniejszymi wspólnymi ustaleniami, ale jeszcze zagrozi jego zdrowiu czy życiu. Jeśli dzieje się nieszczęście, odpowiedzialność spada wyłącznie (i słusznie) na opiekuna, bo to on ostatecznie podejmuje decyzje, czuwa nad dzieckiem. Dzieckiem, które owszem ma swoją wolę i swoje uczucia, ale które potrzebuje opieki (w tym wyznaczania granic, NAUKI i jasnych zasad). 

I tak się zastanawiam, jak się do powyższego mają słowa autorki tekstu, która wychowanie poprzez dyscyplinowanie sprowadza do pojęć: manipulacja i łamanie woli dziecka. Wychowanie to nie tylko powtarzanie dziecku (wg. mnie bezsensowne zresztą) o mówieniu „Dzień dobry”. To przewidywanie i mądre i wyważone decydowanie za niedojrzałe jeszcze maluchy. Czy nie o to w rodzicielstwie chodzi? „Dorosłych trzeba słuchać.” – ktoś z Was skrzywił się na to zdanie? Jest uogólnieniem, które łatwo przeinaczyć. A ja rozumiem je w ten sposób, że jeżeli pokażę synkowi, że często (nie zawsze!) mam jako rodzić ostatnie zdanie, nie będzie np. kwestionował i ignorował mojej prośby o podanie mi ręki, podczas spaceru przy ruchliwej drodze.
 
Wiem, że rodzice bywają różni – od tych świadomych i czułych, po zaniedbujących i bezmyślnie karzących za byle przewinienie. Być może podobne teksty (a dziś czytałam kolejny) są zatem potrzebne? Mnie irytują z powodu tego, że są stronnicze i bardzo mało konkretne – ot ideologiczny bełkot, zrozumiały dla terapeutów, pedagogów i psychologów. I być może dla rodziców, którzy mają doświadczenie, wiedzę i dokonują świadomych wyborów. A co z rodzicami, którzy wkraczają na ścieżkę wychowania i kompletnie nie wiedzą, jak reagować na konkretne zachowania swojej pociechy? A co z rodzicami – ludźmi czasami niedojrzałymi, którzy stosując się do takich tekstów, więcej krzywdy wyrządzą dziecku i sobie? Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że publikowanie tak ogólnych i tendencyjnych tekstów jest w pewnym sensie nieodpowiedzialne. Propagują, ale nie dają gotowej recepty, a pytania rodziców się mnożą. W jakim wieku dziecko rozumie wyjaśnienia, a kiedy wystarczy stanowcze „NIE”? Czy odmawiając dziecku, nie wyrazimy braku szacunku wobec jego woli i jego uczuć? Dziecko mnie kopie, bo myśli, że to świetna zabawa. Do jakiego wieku wystarczy stanowcza krytyka i informacja, że to boli? A jeśli to nic nie daje, co mogę zrobić by pokazać, że takie zachowanie nie jest akceptowalne i aby dziecko zrozumiało, dlaczego kopanie jest złe? Czy takie pytania brzmią znajomo? Nie każde zachowanie musi być wyrazem jakiejś niezaspokojonej potrzeby dziecka. Czasami to zabawa, upór, bunt albo przykład rówieśników z przedszkola.

Sama autorka przyznaje, że rodzice błądzą i boją się odmawiać dziecku, żeby go nie skrzywdzić. Bo przecież pojęcia takie jak „bezstresowe wychowanie” tak pięknie brzmią. I wtedy trzeba rodzicom przypominać, że to oni są dorosłymi i to od nich wymaga się stanowczości i świadomego rodzicielstwa. Przydałoby się również zapewnienie, że niezależnie ile miłości przeleje się na dziecko, ile razy dziennie się je nie przytuli, stres i frustracja będzie nieodłączną częścią jego dzieciństwa. Z własnego doświadczenia wiem, że rodzice nie potrzebują teoretyzowania i pięknych idei, a konkretnych rad. Dlatego tak często sięgają po pozycje Tracy Hogg  i Melindy Blau – krytykowanych za propagowanie „tresury” dzieci (zgadnijcie kto u siebie ma dwie książki tych autorek ;)). 

Tekst nosi tytuł: „Dom bez nagród i kar” i właśnie kolejny raz przeczesuję akapity w poszukiwaniu konkretnych alternatyw. Jeśli ktoś coś znajdzie, proszę o cynk 😉 

No dobrze, to może przejdę to tej tresury a w zasadzie do metod, przekornie tak właśnie nazwanych. Bo przecież nie chciałabym przyrównywać dziecka do zwierzęcia! Z drugiej strony być może taka właśnie luźna analogia najlepiej zobrazuje sposoby na przeżycie okresu buntu bez większego uszczerbku na zdrowiu psychicznym? Już wyżej pisałam, kto w relacji „dorosły-dziecko” trzyma ster, kto podejmuje ostateczne decyzje i kto ponosi odpowiedzialność. W okresie buntu nabiera to szczególnego znaczenia, bo właściwie nie ma dnia bez jakieś „sytuacji” – zgrzytu, płaczu i marudzenia. Ktoś, kto twierdzi, że stosowanie kar jest pójściem na łatwiznę, ten bardzo się myli. A wiedzą o tym rodzice, którzy wieczorem, bo takim właśnie cięższym dniu, padają z fizycznego i psychicznego zmęczenia. Dla wielu z nas jest to mało przyjemna, wyczerpująca konieczność, której chętnie byśmy się czasami pozbyli: wymaganie, wyciąganie konsekwencji, dawanie przykładu, cierpliwe tłumaczenie, wytrwanie w postanowieniach, wyzbywanie się zwykłego ludzkiego gniewu i radzenie sobie z frustracja … Wiecie, że jest na to sposób? Ktoś nieprzychylny nazwie to manipulacją, strudzony rodzic powie, że to sprytne i genialne sposoby na uniknięcie konfliktu i kolejnej „wojny domowej”. 

Oto kilka sprawdzonych metod „tresury”, w myśl przysłowia „Lepiej zapobiegać, niż leczyć.”:

  • Przewidywanie: Punkt wyjścia i podstawowe narzędzie rodzica, związane z poniższymi metodami. Znamy nasze dzieci i potrafimy przewidzieć, jakie sytuacje i komentarze mogą wywołać lawinę. Dobrze więc wiedzieć, kiedy ich unikać lub w miarę możliwości modyfikować.
  • Wspólne ustalanie przyszłości: Maluch nie chce wyjść z placu zabaw, albo chce na naguska pobiegać po kąpieli po domu? Godzimy się, nawet jeśli czas nas goni (w końcu to taka zabawa – kilka minut nas nie zbawi) ale mówimy, że ma dodatkowe 5 minut, a kiedy zawołamy, że czas się skończył, pójdziemy do domu/ubierzemy się w piżamkę. Warto dopytać dziecka, czy zrozumiało i przypomnieć, że później będzie koniec zabawy. A co, jeśli i po tym maluch nas nie słucha i nadal obstaje przy swoim? Ja bym wówczas zastosowała karę (np. brak czytania przed snem, co można wyjaśnić późną porą) przypominając, że wspólnie coś ustaliliśmy i trzeba się tego trzymać, żeby mieć jeszcze czas na czytanie. Jestem niemal pewna, że następnym razem zapamięta zasady.
  • Mówienie o przyszłości: Wasze dziecko źle znosi wizytę u lekarza, fryzjera czy choćby obcinanie paznokci? Warto przygotować je na niezbyt miłe wydarzenie. Często kusi nas ukrycie przyszłości, żeby zaoszczędzić sobie i dziecku przedwczesnego stresu. Bo, że źle to przyjmie jest niemal pewne. Z drugiej strony będzie miało czas, aby oswoić się z myślą o tym, co nastąpi. Myślę, że po takim przygotowaniu, niemiłe wydarzenie nie będzie aż tak dramatyczne.
  • Zabawa: Zamiast uparcie prosić i zmuszać dziecko do zrobienia czegoś, czego wybitnie nie ma ochoty zrobić, warto do danej czynności wpleść element zabawy, np. wyścigi. Kiedyś Antek upierał się, żebym to ja go ubrała a nie tata, choć robimy to na zmianę. Tego dnia akurat ja szykowałam się w łazience i prosiłam synka, aby poszedł do taty, który go ubierze. Sprzeciw już narastał, kiedy wpadłam na pomysł i zaproponowałam wyścigi. Pomysł na sprawdzenie, kto z nas szybciej będzie gotów bardzo się Antkowi spodobał. Udało nam się szybko ubrać i zapobiec niemiłej sytuacji. 
  • Przykład z góry: Przykład taty, który szybko i bez grymaszenia umył zęby może nie zadziałać. Ale jeśli dziecko ma ulubionego bohatera z kreskówki, który do tego ma piękny biały uśmiech, to dlaczego nie skorzystać? Nic tak nie motywuje dzieci, jak nawiązanie i przyrównanie do podziwianej postaci. Nawet nie wiecie, ile razy gatki Tarzana zadziałały na oporne zakładanie piżamy 😉
  • Wybór: Metoda zapewne Wam znana. Bo i faktycznie działa cuda. Zamiast pytać dziecko kilka, kilkanaście razy co zje na śniadanie, najlepiej dać mu wybór, nawet niewielki. To samo dotyczy wyboru książeczki na dobranoc, skarpetek, butów czy pluszaków do spania.
  • Angażowanie we wspólne sprawy:  Unikacie wspólnych wypadów na zakupy, bo zawsze kończy się to uciekaniem, wymuszaniem kupna czegoś i ogólnie awanturą między mrożonkami a pieczywem? Poza wspomnianym już ustaleniem planu działania („Dzisiaj nic spoza listy nie kupujemy”), można malucha włączyć w zakupy. Dzieciaki lubią mieć swój mniejszy wózek, lubią nam podawać produkty, wrzucać je do wózka a nawet wybierać te dla siebie (np. jogurty).
Powyższe metody sprawdzą się w przypadku dzieci 2-letnich i starszych. Z maluszkami to troszkę inna „para kaloszy”. W ich przypadku sprawdzi się powtarzanie, kategoryczne odmawianie i dawanie przykładu, przy czym to ostatnie nigdy nie wchodzi z mody 😉 Czy każda metoda zadziała na każde dziecko? Na pewno nie. Bo tutaj też nie chodzi o to, by działać bezrefleksyjnie i uparcie trzymać się źle dobranych metod. Każdy rodzic musi wypracować swoje. Ja chciałam jedynie pokazać, co sprawdziło się u nas. Oraz to, że właśnie konkretne sposoby na malucha niemal codziennie ratują naszą codzienność. Bo dzieci trzeba wychowywać miłością, zrozumieniem, czułością, stanowczością ….. i sprytem 😉
(zdjęcie: demotywatory.pl)
Previous Piwnooka & Co. na co dzień :)
Next Antkowe myśli zebrane. Część III.

Suggested Posts

Planujesz zakup wózka? Zobacz, na co koniecznie zwrócić uwagę.

O tym, jak rodzinę spakowałam i nie zwariowałam.

Świąteczne ciasta na naszym stole.

Nauka jazdy na rowerze, czyli wyrzuć kij i wypróbuj TEN sposób.

Typowe teksty mężczyzny, które doprowadzają Cię do szału.

Fazy porodu siłami natury, czyli 10 kroków do euforii.

4 komentarze

  1. Amen!:)
    (mam nadzieję, że nie uraziłam niczyich uczuć religijnych)

    Pozdrawiam
    Karolina
    Żyj Kochaj Twórz

  2. 22 lipca 2014
    Odpowiedz

    Bardzo dobry wpis 🙂

  3. 22 lipca 2014
    Odpowiedz

    Chciałam przeczytać już wczoraj, ale po szpitalnej pobudce o 5:50 długość mnie przeraziła. Zostawiłam na dzisiaj i bardzo się cieszę, bo wyspana i wypoczęta przczytałam całość 😉 ! Link wrzucam do ulubionych, bo co prawda teraz mi się jeszcze nie przyda, ale że czas leci szybko pewnie nie obejrzę się jak do Twojego tekstu wrócę. Bardzo, bardzo mi się podoba podejście, które tu przedstawiłaś – właśnie tak chciałabym wychować swoje dzieci, takie teksty są potrzebne i z chęcią piszę się na kolejną ich porcję 🙂

  4. Dokładnie!!! Zapożyczę co nieco 🙂
    alexanderkowo.blogspot.com

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *