Rodzicielstwo bliskości czasami jest tak proste, jak jazda na rowerze a czasami przypomina wielki szczyt, na który wspinaczka wydaje się ponad ludzkie siły. Nie ma jednak lepszej metody na wspieranie i wychowywanie małego człowieka. Pomaga pokonywać trudy i wyzwania codzienności, tworzyć więź z dzieckiem i przygotować je na podróż w dorosłość. I mimo tego wszystkiego, RB ma jedną, poważną wadę – swoich fatalnych ambasadorów.
W czasach, w jakich przyszło nam wychowywać dzieci, podstawa całej teorii – a więc dbanie o tworzenie emocjonalnej relacji z dzieckiem – wydaje się tak oczywiste, jak oddychanie. Działamy instynktownie : reagujemy na potrzeby, przytulamy, jesteśmy blisko – kochamy. To nie żadna nowa moda, taka od zawsze była nasza natura. W pewnym momencie, rodzice zaufali „treserom dzieci”, kolejne pokolenia powielały te same schematy a dorośli stawiali się w opozycji do dziecka. Wychowanie autorytarne sprowadzało je do poziomu przedmiotu, natomiast każde kolejne etapy rozwoju były jak zadanie do wykonania – ulepienie człowieka z tej bezmyślnej gliny. Wcale nie tak dawno temu, bo dla pokolenia naszych rodziców, kary cielesne były elementem codzienności. Pas do lania wisiał w domu w widocznym miejscu a w szkole karą za najmniejszy błąd była linijka po palcach. Tata był ojcem, któremu się nie przerywa i nie burzy odpoczynku po całym dniu pracy. Mama była matką, która w domu robi wszystko, za wyjątkiem przytulania. Słów „Kocham Cię” nie było w słowniku. Dziś to nie do pomyślenia, co nie znaczy, że dawne metody nadal nie kładą się cieniem na dzisiejsze wychowanie.
Nie powiem Ci, co masz zrobić.
RB to wyzwanie. Nie jest jasną instrukcją obsługi, nie zamyka wychowania w sztywnych ramach. A tego właśnie często potrzebują początkujący rodzice. Kiedy my z M. byliśmy jak dzieci we mgle i nie potrafiliśmy rozszyfrować małego Antka, rady Tracy Hogg wydały się objawieniem. Bo były konkretne. Potrzebowaliśmy czasu, żeby spojrzeć na jej metody z dystansem i zacząć kierować się własną intuicją. Dziś wiem, że filary RB mówią dostatecznie wiele. Z drugiej strony, rodzicom pełnym rozterek i niepewności, nie mówią w zasadzie nic. Przez długi czas te luźne wytyczne uznawałam za duży minus (nawet dziś niektóre teksty o RB uważam za czysty bełkot, nic więcej). Z obecnej perspektywy uważam, że lepiej i mądrzej nie można było tego wymyślić.
Czy to RB?!
Co więc ma zrobić mama, która po raz setny bezradnie rozkłada ręce nad swoim małym furiatem? Kiedy zaczyna dostrzegać, że jest bardzo bliska tego, aby przy następnej scenie przełożyć przez kolano i dać po tyłku? Jeśli nie wie, czy dane zachowanie to perfidna złośliwość, czy może naturalny etap nieradzenia sobie z emocjami? Ja mogę powiedzieć jedno: Kobieto, szukaj mądrze i czytaj mądrych ludzi!* I absolutnie, pod żadnym pozorem nie wchodź na fora i grupy RB, bo z dużym prawdopodobieństwem najpierw Cię ocenią, nazwą złą matką a potem zrobią wodę z mózgu. Nie zrozumcie mnie źle, obserwuję dyskusje zwolenników RB i widzę, że jest tam masę dobrych, rozsądnych rad. Z drugiej strony, jak wszędzie i tam znajdują się fanatycy. Jest szansa, że właśnie ich uznasz za niepodważalne autorytety a kiedy dowiesz się, że manipulujesz, stosujesz nie konsekwencje a kary a w przedszkolu żegnasz się z dzieckiem za krótko (a w ogóle jesteś do niczego, bo powinnaś zabrać je spowrotem do domu), to całkowicie w siebie zwątpisz.
Idealnie byłoby, gdyby po poradniki sięgali już przyszli rodzice a nie tylko tacy w potrzebie – o tym mówi też pierwszy filar. Bo przecież nieumiejętnie praktykowane RB może wyrządzić szkody – jak każda inna metoda. Właśnie dlatego nadal bardzo mocno zakorzenione w społeczeństwie jest pojęcie „wychowania bezstresowego”, które przecież z RB nie ma nic wspólnego. A jednak znamy przypadki, kiedy dziecko „wlazło rodzicom na głowę”. Samo przecież nie wlazło. Kiedy czytam opis danej sytuacji – zachowania dziecka, reakcji mamy i widzę w zakończeniu pytanie „Czy to RB?” to sama się zastanawiam, po co ludziom te metki?
Nie jestem rodzicem RB.
Dotąd nigdy i nigdzie nie nazwałam siebie zwolenniczką RB, bo bardzo nie chcę zamykać swojego rodzicielstwa i własnych metod w sztywne ramy, stworzone nie tyle przez Searsa, co jego późniejszych ambasadorów. Popełniam błędy wychowawcze, jak każdy, ale nie dam sobie wmówić, że daną sytuację czy problem POWINNAM rozwiązywać w jeden konkretny sposób.
Jestem mocno przekonana, że coś, co wymyka się regułom gry, wcale nie musi jej kompletnie popsuć. Nigdy na przykład się nie zgodzę, że podsycając wiarę dziecka w Św. Mikołaja wyrządzam mu krzywdę. Że, jeśli noworodek przyjedzie do domu z prezentem dla starszego rodzeństwa, to jest to z mojej strony obrzydliwa manipulacja. Nie jestem zwolenniczką kar na siłę, bo coś trzeba wymyślić, ale zdarzało nam się raz czy dwa (no może cztery) dać Antkowi szlaban na wieczorynkę. Nie za stłuczoną szklankę a za powtarzające się zachowanie, wbrew naszym stanowczym prośbom. Moje dzieci słyszały wiele razy słowo „NIE”, zwłaszcza ostatnio Nina, która zerka na mnie figlarnie i próbuje wdrapać się na schody. Albo kiedy próbuje mnie pacnąć w głowę czy pociągnąć za włosy. Po prostu nie pozwalam tego robić. Na tym etapie nie tłumaczę, daję jasny przekaz. A tak poza tym, to przytulam, śpię blisko, karmię piersią i reaguję na każdą potrzebę. Nie na siłę, bo tak mówi RB. To naturalne i wynika z potrzeby nas wszystkich. Z Antkiem jest podobnie ale też inaczej, choć niekoniecznie łatwiej. Na pewno ciekawiej. Kiedyś był „time-out”, ale było też przytulanie jako najskuteczniejsza metoda radzenia sobie z emocjami. Dziś można mu wiele rzeczy wyjaśnić, można podyskutować i posłuchać spojrzenia na tę samą sprawę z drugiej perspektywy. Są jednak w naszej rodzinie i w naszym domu zasady, których każdy musi przestrzegać. Bo tak właśnie wygląda życie. Są konsekwencje naturalne, ale jest masa tych drugich, stworzonych przez człowieka. A z tymi dziecko zetknie się szybciej, niż myślisz.
* Gorąco polecam: „Księga Rodzicielstwa Bliskości”, Agnieszka Stein, Małgorzata Musiał, Blog Ojciec, Hafija, Być bliżej, Nebule …
** Wpis nawiązuje do jednego z ostatnich tekstów Ilony z Mum and the City. Choć ona opisała problem pierwsza i wspomniała podobne przypadki, zbyt długo temat we mnie siedział, żeby go nie przelać na bloga.
(zdjęcie: flickr.com)
Oj tak! Chyba siedzimy na tej samej grupie 😉
Muszę się do czegoś przyznać, czasami robię screeny 😉
Większość filarów RB wprowadziłam w życie zanim dowiedziałam się, że jest coś takiego jak RB 😉
Moje rodzicielstwo jest bardzo instynktowne, chcę wychować swoje dziecko po swojemu, jednak jeśli czegoś 'nie czuję’ to po prostu tego nie robię. Traktuję swoją córkę tak jak sama chciałabym być traktowana jako dziecko.
Co do grup, staram się je omijać szerokim łukiem…
Fajne podejście!
Ja na szczęście nie miałam czasu na żadne grupy i fora, więc jedyne źródło mojej wiedzy o RB to literatura – dzięki temu się nie zraziłam. Ale matki jak to matki, potrafią wypaczyć każdą słuszną ideę, jeśli się zapedzą. To tak jak z radykalnymi poglądami nt. religii czy polityki. Nie wydaje mi się, żeby ich skrajne poglądy, czy agresywna postawa, mogły zniechęcić mnie do idei, którą uważam za słuszną, choć na pewno rzucają na RB cień.
Wiele elementów RB stosuję instynktownie i zastanawiam się, czy cokolwiek by zmieniło, gdybym nigdy nie słyszała o tej metodzie. Jestem z RB całym sercem, ale częściowo wynika to z mojej natury: jestem łagodna, wyrozumiała, czasem może nawet zbyt pobłażliwa. Oczywiście często dostaję za to po dupie, ale co zrobić 😉
Ja myślę że takie fora same w sobie złem nie są ale tak – bez wcześniejszego przygotowania teoretycznego (książki!!!) czytanie samych opinii na forach doprowadza do jeszcze większego zamętu w głowie. I tak jak piszesz – elastyczność w działaniu mocno wskazana
Dokładnie, wiedza to podstawa :))
Sam William Sears powtarza, że filary rodzicielstwa bliskości, które opisał z żoną, to „tools, not rules”. Tego się trzymam i to jest dla nas zdrowe 🙂 Fanatyzm w każdej dziedzinie szkodzi.
Otóż to! Świetne podejście 🙂
Martuś pod tym wpisem, kolejny raz nie będę oryginalna i powiem, że trafiasz swoim podejściem w moje. Złoty środek. Zdrowy rozsądek. Intuicja. Sama na poczatku byłam jak dziecko we mgle. Polożna mówiła jedno, lekarze drugie. Ja czułam tak, mama radziła inaczej. Nie wiedzialam co robic. Tracy Hogg pisała: „nie pozwól by dziecko zasypiało przy karmieniu” a Maja ledwo dostałą cyca do ust to spała jak aniołek. Bałam się… Nie wiedziałam co robić. Myslałam, że jestem złą mamą. Książkę odstawiłam na półkę i zaczęłam działać sama: Słuchac Mai i siebie. gdy po jakimś czasie (gdy Maja była już na mm) chcielismy oduczyć jej zasypiania tylko na rekach, Tracy Hogg spisała się super. W 2 dni Maja nauczyła się spać w łóżeczku. bez traumy. dziś jestem mądrzejsza. nie traktuję wiedzy innych jako sposób na swoje macierzynstwo. mam nadzieje, że z druga córką dylematy typu: karmic na żadanie czy jak w zegarku? itp nie będą miały miejsca i wszystko potoczy się naturalnie
„Idealnie byłoby, gdyby po poradniki sięgali już przyszli rodzice a nie tylko tacy w potrzebie – o tym mówi też pierwszy filar.” 🙂 Myślę, że ma to duży sens, żeby zacząć interesować się wychowawczymi sposobami wcześniej niż jest to natychmiast potrzebne i wyrobić sobie jakieś sposoby myślenia i poglądy. Życie pewnie większość zmodyfikuje, ale będzie się miało jakąś podstawę.