Kto (jak ja do tej pory) podchodzi do Rzymu zupełnie obojętnie i zajmuje on ostatnie miejsca na liście miejsc do odwiedzenia, popełnia duży błąd. Do niedawna było tak, że gdybym mogła wybrać się do dowolnego miejsca, w życiu nie byłby to Rzym! Z czym kojarzyło mi się do tej pory „wieczne miasto”? Z popularnymi zabytkami i masą turystów. Szaleńcze zwiedzanie, przedzieranie się przez masy ludzkie – gdzie w tym niby miejsce na odpoczynek?! Okazało się jednak, że Rzym jest bardzo nieoczywisty i zaskakujący a dla mnie stał się idealnym celem na długi weekend.
Te zabytki i tysiące turystów to oczywiście prawda, jednak ostatecznie to my decydujemy, jak będziemy odpoczywać. Poza tym, na miejscu nagle się okazuje, że nie musimy biegiem zaliczać kolejnych miejsc. Zwiedzanie to tak naprawdę jeden wielki spacer – ciekawe miejsca rozsiane są po całym Rzymie a dzielą je odległości, które spokojnie można pokonać pieszo. Na wybrukowanym szlaku co chwila napotykamy na urocze kafejki i restauracje, ogrody i zaciszne uliczki. To niesamowite, że wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów, by w ogóle nie słyszeć miasta.
Watykan, Koloseum, Forum Romanum, fontanna Di Trevi i wiele, wiele innych – to wszystko oczywiście robi ogromne wrażenie i grzechem byłoby nie poznać kawałka również naszej historii. Jednocześnie nie mniej zachwyca samo miasto, gdzie na każdym kroku przeszłość miesza się z teraźniejszością. Liczne małe fontanny – wodopoje w towarzystwie wszechobecnych skuterów albo nawet najmniejsze przestrzenie na dachach, obsiane donicami, służące mieszkańcom jako tarasy. Gdy się przyjrzeć bliżej, to kamienice są zniszczone, samochody wyłaniają się co chwila zza zakrętów, ludzkie głowy przysłaniają piękne widoki. Jednak wszystko razem tworzy bardzo spójny i wyjątkowy widok.
Jeden dzień przeznaczyliśmy wyłącznie na poznanie Zatybrza – dzielnicy mniej zatłoczonej a równie klimatycznej i pysznej. Tam odwiedziliśmy Fontanna dell’ Acqua Paola i odkryliśmy piękną panoramę miasta. Naprawdę warto uciec za Tybr i odkryć mniej popularne miejsca.
I jedzenie. Nieważne czy pizza, makaron, salatka czy lody – gdzie byśmy nie weszli, tam karmili dobrze. To tu odkryłam, że lody pistacjowe mają cudowny orzechowy a nie sztuczny smak i kolor. Albo, że pizza Quattro Formaggi to kompozycja czterech, uzupełniających się serów (a nie po prostu masa startego, żółtego sera!). Jedzenie jest proste, aromatyczne a wina uderzają do głowy. Nigdy nie zapomnę smaku Cacio e peppe – domowego makaronu z pieprzem i serami Grana padano i Pecorino a chyba najbardziej tęksnie za Carciofi fritti, czyli karczochami, smażonymi w całości na głębokim oleju.
W ciągu 2,5 dnia pokonaliśmy pieszo 36 kilometrów. Fakt, wieczorem padaliśmy z bólem nóg, ale te nasze spacery nie były gonitwą od miejsca do miejsca. Chodziliśmy i podziwialiśmy detale. Przysiadaliśmy na kawę czy kieliszek Aperol Spritza i zastanawialiśmy się, jak żyje się w tym wyjątkowym mieście. Bo odpoczywa się wspaniale i jestem pewna, że jeszcze kiedyś tam wrócimy. Zresztą, nie na darmo wrzuciliśmy monety do fontanny 🙂
No Comment