Rozpoczął się właśnie Tydzień Promocji Karmienia Piersią. Z tej okazji dzielę się z Wami naszą historią. Właśnie dlatego, że jest bardzo normalna i typowa. Jest w niej miejsce na trudny początek i zwątpienie oraz na pierwsze małe sukcesy, zwieńczone wielką wygraną i satysfakcją.
Nie będzie oryginalnego początku 🙂 Już w ciąży wiedziałam, że chcę i będę karmić. Choć czytałam sporo i wiedziałam o możliwych przeciwnościach, w mojej głowie nie było miejsca na negatywne wizje.
Instynktownie wiedziałam, że pierwsze karmienie nie przebiegało, jak powinno. Było mi niewygodnie, położna przytrzymywała Antka, zamiast dać mi czas na pierwszą naukę. Widziałam i czułam, że nie umiał odpowiednio chwycić piersi. Na próby też nie dano mi czasu (opuszczałam właśnie salę porodową) a kiedy powiedziałam, że synek nie chce pić, usłyszałam tylko spokojny i pewny głos położnej, że maluszek się już napił, bo na tym etapie pije bardzo malutko. I jako młoda mama, niepewna i zmęczona olbrzymim wysiłkiem, uwierzyłam. Dręczyło mnie jednak, że to pierwsze, bardzo ważne przystawienie trwało bardzo krótko (jeśli w ogóle).
Kolejne próby wcale nie były lepsze. Antek płakał, ja próbowałam karmić ale przystawianie nie wychodziło. Położne były pomocne, przychodziły na moją prośbę, ale ich pomoc ograniczała się głównie do wpychania piersi do ust synka na siłę a sprawiało to niemały ból. Na chwilkę działało, on niby się uspokajał i zasypiał, ja wręcz przeciwnie. Nie mogłam znaleźć dobrej pozycji do karmienia, przystawianie zaczęło mnie ogromnie stresować a do tego doszły myśli, że synek za dużo straci na wadze. Już chyba zawsze te pierwsze wspólne chwile będą mi się kojarzyły z tym ogromnym strachem, że zagłodzę własne dziecko. Do dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć, że nie próbowałam do skutku. Byłam niedoświadczona, zestresowana a później załamana. Po pewnym czasie synek dostał glukozę, drugiej nocy poprosiłam nawet o mleko. Na chwilę mnie to uspokoiło, ale moje plany karmienia piersią w pewnym momencie runęły. Zadzwoniłam do męża, żeby kupił mleko modyfikowane i butelki, bo ja jestem u kresu sił i karmić nie będę.
Wróciliśmy do domu i podaliśmy Antkowi butelkę. Ulga jaką poczułam, widząc, że wypił wszystko ze smakiem jest nie do opisania. Przeszłam na stronę mleka modyfikowanego, byłam szczęśliwa i spokojna. W tym momencie na ziemię sprowadziła mnie mama, przypominając, że lada chwila dostanę właściwe mleko. Sprawa przejścia na mm nie była zatem tak prosta. Wtedy mąż podsunął mi osłonki silikonowe na sutki, o których w tym wszystkim zapomniałam a które polecono nam w Szkole Rodzenia. Nieśmiale spróbowałam i podziałało! 🙂 Antek pił pięknie i długo. I dzięki Bogu – tego wieczora pojawiło się mleko, sporo mleka.
Od tej pory nie odważyłam się karmić bez moich „silikonów”, choć wiedziałam, że mogą się przyczynić do zmniejszenia się laktacji, albo wyrobić u Antka złe nawyki. Wytrwaliśmy z nimi 4 pierwsze miesiące, do momentu kiedy przez przypadek synek mi pokazał, że świetnie radzi sobie bez nich.
Drugim, bardzo istotnym wydarzeniem, które wpłynęło na nasze karmienie, było ważenie w przychodni. Wyczytałam gdzieś, że przed badaniem i ważeniem maluszka w wieku 6. tygodni, warto sprawdzić jego wagę dwa tygodnie wcześniej, żeby mieć obraz przyrostu wagi. I tak też zrobiłam. Byłam uspokojona przez położną środowiskową, która widziała rozwój Antka podczas kilku swoich wizyt i mówiła, że wygląda ładnie i waży pewnie z 4 kg (waga urodzeniowa: 3700 g, waga podczas wyjścia ze szpitala: 3600 g). Wielkie było moje zdziwienie, a jeszcze większe pielęgniarek, gdy okazało się, że Antek ważył jedynie 3800 g. I zaczęły się komentarze i pytania, że to za mało, a jak ja karmię, jak często itp. Nie dość, że temat wagi znów powrócił, to jeszcze ja czułam się wezwana do tablicy i zmuszona do zapewnień, że wszystko robię dobrze i dziecka nie głodzę. A ile pewności może w sobie znaleźć świeżo upieczona mama, która samą siebie codzinnie musi przekonywać, że jej dziecko się najada? Synek wyglądał zdrowo, po karmieniach był spokojny, wypróżniał się regularnie. Tyle wiedziałam. Nie muszę mówić, że stres powrócił a wraz z nim ogromna presja, jaką na siebie nałożyłam. Od tej pory karmiłam synka co godzinę i jeszcze skrupulatniej wszystko notowałam. Na wadze przybierał trochę lepiej ale podobnie, odpowiednio dla swoich możliwości. Długo czasu zajęło mi wytłumaczenie sobie, że jest po prostu drobnym dzieckiem i nigdy nie będzie przypominał tych typowych pultasków, z uroczymi szyneczkami na nóżkach. No ale coś z tego strachu we mnie zostało i kiedy Antek skończył 5 miesięcy, zaczeliśmy jedno karmienie piersią zastępować mm. Później, kiedy synek bezpowrotnie odrzucił butelkę, podawaliśmy mu kaszkę, na mm oczywiście.
Dumna jestem jednak z siebie ogromnie, że karmiłam synka przez 13 miesięcy do momentu, kiedy on sam uznał, że ma dosyć 🙂 Cieszę się, że wspomnienia trudnych początków nie przesłoniły mi tych wspaniałych, wzruszających i wyjątkowych: kiedy Antek pijąc, głaskał mnie po ręce, kiedy nasze oczy się spotykały a on się do mnie uśmiechał, kiedy tylko ja potrafiłam uspokoić go w sekundę i wiele, wiele innych 🙂
Dumna jestem jednak z siebie ogromnie, że karmiłam synka przez 13 miesięcy do momentu, kiedy on sam uznał, że ma dosyć 🙂 Cieszę się, że wspomnienia trudnych początków nie przesłoniły mi tych wspaniałych, wzruszających i wyjątkowych: kiedy Antek pijąc, głaskał mnie po ręce, kiedy nasze oczy się spotykały a on się do mnie uśmiechał, kiedy tylko ja potrafiłam uspokoić go w sekundę i wiele, wiele innych 🙂
Nasza historia pokazuje, że nawet największa optymistka może natrafić na trudności i albo znajdzie sposób, by je pokonać, albo przedwcześnie się podda, nie szukając pomocy u bliskich czy specjalistów. Ja do dzisiaj żałuję, że od początku nie miałam w sobie więcej uporu, by wytrwale uczyć się karmienia. Gdyby nie mój mąż, prawdopodobnie zostałoby przy mm, bo wtedy wierzyłam w nie bardziej, niż w możliwości swoje i Antka. Mam nadzieję, że za drugim razem pójdzie nam z córeczką o wiele lepiej 🙂
(zdjęcie: www.wczp-lodz.pl)
Miło się czyta 🙂
Dzięki 🙂 Pozdrawiam!