Św. Mikołaj – kochamy, ale do domu nie wpuszczamy.


Święta Bożego Narodzenia, jak i poprzedzający go okres przygotowań, to dla mnie zawsze magiczny czas. Aromatyczne zapachy cynamonu, pomarańczy, goździków, urok lampek, świec i dekoracji świątecznych, zimowe szlagiery w wykonaniu Michela Buble a później najpiękniejsze kolędy, śpiewane w rodzinnym gronie. Co prawda przez obowiązki i tłumy zabieganych cały ten czas próbuje prysnąć, ale stanowczo mu na to nie pozwalam. Im dzieci starsze, im bardziej świadomie świętują razem z nami, tym jeszcze mocniej staram się podtrzymywać i pielęgnować świąteczne tradycje. Z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej wzmacniam ich wiarę w Św. Mikołaja, ale jednocześnie pilnuję, aby nie stanęli z nim twarzą w twarz.

Sama mam wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa, kiedy w Święta cała rodzina spotykała się u babci. Wspólnie zasiadaliśmy do wigilijnej kolacji a później z kuzynami biegaliśmy po całym domu i bawiliśmy się nowymi zabawkami. A jednak każde Święta z dziecięcych lat, po dziś dzień kojarzą mi się również z ogromnym stresem. Nadal bardzo dobrze pamiętam, że zdenerwowana i podekscytowana byłam od samego wigilijnego poranka. Co najpierw było jedynie niepokojem, urastało w okolicach kolacji do prawdziwego strachu. I nawet radość z otrzymanych za chwilę prezentów nie potrafiła tego strachu zagłuszyć. Ja po prostu wiedziałam, że na te prezenty będę musiała „zapracować” – usiąść na kolanie, opowiedzieć wierszyk, zapewnić, że cały rok byłam grzeczna. A przecież panicznie bałam się Mikołaja.

Nie obawiałam się, że nic dla mnie nie przyniesie, ale podsycane opowieści dorosłych o losie niegrzecznych (którzy zostają z niczym) i te ich niewinne groźby, rzucane tu i ówdzie zrobiły z tego poczciwego dziadka, jakąś niesamowicie surową postać. Rózga, z którą się pojawiał, też działała na wyobraźnie a sam wygląd – plastikowa maska z dziurami na oczy, zwyczajny zimowy płaszcz, czarne buty i czerwona czapka, nadawały się co najwyżej do horrorów klasy D a nie na rodzinną imprezę. Dorośli starali się w zorganizowaniu nam atrakcji, w to nie wątpię. Kiedyś nie było instytucji animatora na godziny, więc pozostawał wujek czy sąsiad. Niestety w mało finezyjnym kostiumie.

Jest w naszym albumie takie jedno zdjęcie, na którym krzyczę zapłakana i chowam się w czyichś ramionach. I choć wiem, że sama nigdy bym moich dzieci nie zmuszała do występów przed Św. Mikołajem a o jego wygląd zadbałabym wcześniej z przesadną dokładnością, nie chce im w ogóle fundować takich wrażeń. I co roku przestrzegam przed tym rodzinę. W ogóle staram się nie opisywać go jako kogoś, kto w Święta rozlicza z zachowania, dawkując prezenty. Antek wie, że Mikołaj ma pomocników, że pracowite elfy sprawdzają czasami, czy jesteśmy pomocni i mili. Nie tylko dzieci, wszyscy bez wyjątku. A prezenty są takim właśnie podziękowaniem lub jak to woli – nagrodą za starania.

Gwiazdor – bo tak też go nazywamy – nie jest straszakiem i nie przywołujemy go za każdym razem, gdy Antek łobuzuje. Całkiem prawdopodobne, że wcale nie denerwowałby się spotkaniem, choć z drugiej strony widze, jak reaguje na obcych. Jest nieśmiały i potrzebuje czasu, żeby się z nowo poznanym towarzystwem oswoić. Czuję wyraźnie, że ten krótki moment spotkania nie jest potrzebny, aby Święta były dla niego ważne i wyjątkowe a przede wszystkim nie jest wart wrażeń – ekscytacji, stresu i być może także strachu. Bez tego przeżycia są i tak wielkie.

Postać Św. Mikołaja to piękny symbol i chciałabym, aby dzieciaki jak najdłużej odbierały go jako coś magicznego i wyjątkowego. Nie mogłabym im tej wiary odebrać a staram się ją jeszcze pogłębiać – bezpiecznie, na odległość. Jest więc u nas pisanie listu z prośbą o wymarzone prezenty, jest wiadomość z Laponii i są dowody na to, że Gwiazdor był i zostawił w nocy prezenty: wypite mleko, zjedzone pierniki i ślady stóp. Jak widzicie, tytuł jest więc trochę na wyrost, bo gościa to my mamy, nawet częstujemy, ale o pogawędce przy kompocie z suszonych owoców nie ma mowy. Antek nie narzeka 🙂 Dokładnie tak było tok temu.

A kto u Was rozdaje prezenty? Jeśli Mikołaj, to jak reagują dzieciaki? A może znacie kogoś, kto pracuje w Wigilię i ma różne doświadczenia? Podzielcie się w komentarzach. I rzućcie okiem na poniższe zdjęcia, bo zapraszam na krótką podróż w czasie lub jak kto woli do galerii osobliwości 😉

(zdjęcie główne: flickr.com, autor: Fabrizio Lonzini. Pozostałe: pinterest.com)

Previous Antkowe myśli zebrane część 9.
Next Hello Monday!

Suggested Posts

Pięć warunków udanej sesji noworodkowej.

Grzeszne ciasteczka!

Nie czekaj na CUD. Sama zacznij go czynić, jak ja!

Zimowe miasteczko, czyli nieco inny kalendarz adwentowy.

Kochanie, to nie tak jak myślisz, czyli cała prawda o krwistym jajku.

Pomysł na obiad: Pizza jak u Włocha!

3 komentarze

  1. u mnie nikt nigdy nie przebierał się za Mikołaja. pamiętam, że mama zawsze wymyślała jakąś historyjkę, coś w rodzaju „chyba właśnie słyszałam Mikołaja” i szliśmy na dwór go szukać. a w tym czasie tata, tfu! Mikołaj, podkładał pod choinkę prezenty 🙂

  2. 19 listopada 2016
    Odpowiedz

    Jak Martynka była młodsza, to dwukrotnie Gwiazdor u nas był, pierwszego razu nie pamięta bo była za malutka, wtedy głównie dla kuzynów przyszedł, ale kolejny raz pamięta i raczej żadnej traumy po tym nie ma, była uradowana że ją odwiedził 😉 Ale teraz raczej już nie przyjdzie, bo się nikt ze znajomych osób nie przebierze bo go rozpozna.. No i u nas nie zostawia w nocy prezentów, tylko po kolacji wigilijnej podrzuca 😉

    • 19 listopada 2016
      Odpowiedz

      U nas dokładnie tak samo – po kolacji wigilijnej otwieramy prezenty. Zaczęliśmy je rano podkładać pod choinkę, bo skoro Mikołaj nie odwiedza nas osobiscie, to podrzuca w nocy. Jeden dzieciaki otwierają rano a resztę zabieramy do rodziny 🙂

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *