Nie obchodzimy Halloween. Przynajmniej nie aktywnie, bo po cukierki wysłałam męża do sklepu i nawet się przydały. No dobrze, powinnam napisać, że JESZCZE nie obchodzimy Halloween, bo pewnie za rok Antek zażyczy sobie jakiś „strasny” kostium, tak jak w tym roku zażyczył sobie „strasną” dynię na konkurs w przedszkolu. Za rok pewnie będzie chciał, wzorem starszych sąsiadów, postraszyć trochę na osiedlu i zebrać smakołyki. I mam wrażenie, że za rok ja też będę podchodziła do Halloween z o wiele większym zapałem.
Do tej pory jakoś nie miałam serca do tego święta. Owszem, dynie w domu stawialiśmy a dla dzieciaków cukierki zawsze jakieś były. Nie jestem z tych, którzy w przebierańcach widzą komercję albo szatana. Którzy biadolą, że to nie nasza tradycja, że bezmyślnie zerżnięta tandeta. No może i jest komercja, tandeta też się trafia, jak przy każdej okazji. Widzę jednak przede wszystkim frajdę dzieci. Bo mogą się wystroić, mogą postraszyć i jeszcze wrócić do domu z łupami. A wieczorem? Może jakiś rodzinny seans, może jakaś książka i opowieść pełna grozy. Doskonała okazja do wspólnej zabawy, bycia razem. Poprzedzona wspólnymi przygotowaniami: odciski małych stópek w roli duszków, papierowe nietoperze i pyszne ciasteczka. Dobry moment na wyjaśnienie dzieciom, czym jest Halloween i ewentualnie czym być nie powinno.
Poza tym, świetna to okazja do oswajania najmłodszych ze strachem. Są rodzice, którzy tego unikają i chronią dzieci za wszelką cenę. A kiedy już maluch przyjdzie i powie, że boi się czarownic, mówią, że przecież nie ma się czego bać. Z drugiej strony są też rodzice, którzy pokazują, jak można się strachowi śmiać w twarz, czym przepędzać duchy i na widok czego ucieka sama czarownica. Jeśli już ją spotkamy, co niemal niemożliwe 😉
Dwa dni temu, odbierając Antka z przedszkola, widziałam jego zachwyt konkursowymi dyniami. Kiedy nie wiedział, na której zatrzymać wzrok i kiedy mówił z zachwytem: „A zobacz tą!”. Zrozumiałam, że od teraz Halloween będę widziała jego oczami. Nie oczami Kościoła ani tych, którzy komercję widzą w dyniach ale nie widzą jej w grających zniczach. Będzie to czysta zabawa, okazja do robienia czegoś razem, do tworzenia fantastycznych wspomnień. Najpierw będą kostiumy i cukierki a za kilka lat wspólne oglądanie Tima Burtona. I każdego roku, następnego dnia po absolutnie niepoważnej zabawie, udamy się na cmentarz, aby w zupełnie odmiennej atmosferze refleksji i zadumy, zapalić znicz na grobach bliskich.
Moja córka ma 2 lata i dzięki Halloween nauczyła się słów tj. duch i mała dynia. W zachwyt wprawiaja ja dynie, a dyniowa sukienka przebraniem chwaliła się wszystkim. No i koniecznie musiałyśmy wypożyczyć książeczki z duchami z biblioteki. A, i pieczenie babeczek i ustrajanie ich papierowymi nietoperzami też zaliczone. Muszę przyznać, ze bylo to najmilsze Halloween w moim życiu. A dzięki siedzeniu przy jedynie dyni ze świeczka i wzajemnym straszeniu się mała troche mniej się boi ciemności! Pozdrawiam!
No właśnie, to jest w Halloween najlepsze 🙂 Pozdrawiam