Jak ja nie cierpię tych wszystkich gadek motywacyjnych! Tobie też wydają się jakimś rozmytym bełkotem, który tylko pięknie brzmi, ale do niczego nie prowadzi? Nawet, jak coś do nas dociera, to potem pojawia się myśl: „U mnie to nie zadziała. Nie, to niemożliwe. Tobie to łatwo mówić!”. Prawda jest taka, że dopóki w nas samych nie zatli się iskierka woli do działania, to nikt i nic nas nie przekona i nie nauczy, jak wyjść z tego bezpiecznego, ale niewygodnego grajdołka. Wiem, co mówię, bo w takim grajdołku siedziałam sobie długo. I co? I w końcu zdarzył się CUD? Nie! Sama go sobie zaczęłam wcielać w życie! Zobacz jak 🙂
CUD, czyli nic innego jak: Czas Unieść Dupę. Dosłownie i w przenośni. I wcale nie chodzi o to, żeby stać się drugą Chodakowską albo zacząć udowadniać całemu światu, że sałata to ambrozja. Wcale nie w tym rzecz, żeby robić coś na siłę. Chodzi o to, żeby się wziąć w kupę i wyprostować to, co stoi na drodze do zadowolenia z własnego życia. We własnym tempie, na swój sposób i na miarę własnych możliwości. Ja zaczęłam pracę nad sobą trzy tygodnie temu.
Jest super, ale w sumie tak nie do końca…
Mam fajne życie. Miłość i wsparcie rodziny, cudowne zdrowe dzieci i pracę, którą uwielbiam. Być może właśnie to wszystko zagłuszało tlący się we mnie, uwierający tu i ówdzie dyskomfort. Wiecie, to takie uczucie, które gdzieś tam sobie siedzi, ale można je ignorować. Drobne kompleksy zawsze można wyprzeć zaletami a myśli odgonić w natłoku zajęć i sprawianiem sobie przyjemności. Tylko, że to niezadowolenie ciągle gdzieś tam jest. Można powiedzieć, że długo się mu opierałam, bo po prostu nie chciało mi się nic z tym robić! Z własnej wygody, może trochę i strachu.
Od lat, jeszcze przed drugą ciążą byłam okrąglejsza i nie mówię tu o kobiecych kształtach w rozmiarze 40! Taki rozmiar to jest wręcz mój cel. Ogólnie nie czułam się źle, ale byłam ociężała. Niby się akceptowałam a jednak po kolei odmawiałam sobie przyjemnych rzeczy: basen, dopasowane ubrania, imprezy na które trzeba założyć ładną kieckę … Nadal miałam wiele powodów do bycia szczęśliwą, ale powoli zaczęło do mnie docierać, że moja waga mnie ogranicza i odbiera radość życia. A co śmieszniejsze, ostatecznie jedna rzecz przekonała mnie podjęcia walki o zmiany.
Ciuchy!
No wiem wiem, powinnam napisać, że zmotywowało mnie zdrowie. No ale co ja Wam będę ściemniać. Ono jest ważne i będzie świetnym skutkiem pobocznym 😉 Wy wiecie i ja wiem, że prócz zdrowia i dłuższego życia, jest jeszcze coś, co baaardzo motywuje kobiety. Tak! Ta wredna zołza, wyglądająca lepiej od nas :)) No a teraz poważnie.
Przeglądając nowe kolekcje – czy to sieciówek czy ciekawych polskich marek – zagryzałam zęby. Ich rozmiarówki kończą się daleko od moich gabarytów i cały czas ubolewałam, że tyle pięknych sukienek, płaszczy, bluzek i spodni przechodzi mi koło nosa! Pewnie, że cały czas miałam się w co ubrać, bo dziś kategoria „size plus” jest bardzo dobrze zaopatrzona. Tylko, że już miałam dość omijania większości sklepów. Dość miałam kupowania tego, co pasuje a nie tego, co najbardziej mi się podoba. I w końcu przyszedł ten dzień…
Stanęłam przed lustrem i zapytałam siebie: „Czy jestem zadowolona ze swojego wyglądu i samopoczucia?” – NIE, „Czy sama z siebie zacznę gubić kilogramy?” – NIE, „Czy muszę wziąć się do kupy i zapracować na zadowalającą mnie wagę i inny tryb życia?” – TAK!
Koniec tego, czas zacząć działać!
Dieta, wyrzeczenia, więcej ruchu, radzenie sobie z głodem i ochotą na ciacho – tak w skrócie wyglądają nasze ostatnie tygodnie (bo M. odchudza się razem ze mną!). Szczerze powiem, że pierwsze dni to była masakra. Cierpisz, bo stare nawyki dają o sobie znać a efektów żadnych nie widać. Ale po pierwszym, trudnym tygodniu jest lepiej! Nie jest to moja pierwsza walka o mniejszy rozmiar, więc i tym razem trzymam się sprawdzonych metod, które mają jeden, wspólny mianownik: przyjemność! W domu, w pracy, w terenie 🙂
W tym trudnym czasie nie można jej sobie szczędzić. Co więcej, trzeba się wręcz rozpieszczać i w sumie sprawa jest bardzo łatwa. To nieprawda, że zdrowe jedzenie to więcej pracy i skomplikowane przepisy. W necie jest pełno przepisów na zdrowe, niskokaloryczne smoothies, sałatki, dania obiadowe a nawet coś na kształt dietetycznych deserów. Instagram kipi od pięknych zdjęć! Patrzysz i chcesz to zjeść. I wierzcie mi, to nie są podróby pyszności. Pewnie, że domowe frytki z batatów to nigdy nie będą fryty z Maca, ale po pierwsze przyprawy robią naprawdę dużą robotę a po drugie, przestawiając swoją głowę na zdrowe jedzenie, człowiek docenia inne smaki. Gdy zmieniamy myślenie, przestajemy szukać ulubionych smaków a szukamy i odnajdujemy nowe pyszności. Tyle, że z głową, pamiętając o celu. Dla mnie zaskakujące jest to, że dania bez ukochanego pieczywa czy ziemniaków, nadal smakują i są sycące! Czy poniższe propozycje nie wyglądają smakowicie?
Na śniadanie albo popołudniową przekąskę: owsianka na mleku (może być na wodzie) z bananem, cynamonem i nasionami chia + sok marchewkowy z selerem.
Na obiad: sałata z kurczakiem curry, ogórkiem, serem feta i prażonymi migdałami.
Mało tego! W sklepach jest teraz mnóstwo zdrowych, nawet gotowych produktów. Świeże soki bez dodatku cukru, sałatki, owoce i warzywa gotowe do schrupania. Rzeczy, na których dotychczas oka nie zawiesiłam a po które teraz sięgam w pierwszej kolejności. Ponieważ niemal codziennie robię zakupy w Biedronce, za każdym razem zahaczam o lodówkę z sokami Victoria Cymes. Jabłkowy, grejpfrutowy czy pomarańczowy jako dodatek do drugiego śniadania a marchewkowy lub marchewkowy z selerem w ramach popołudniowej przekąski. Owocowe, solidnie schłodzone dodają mi energii a warzywne nie dość, że uzupełniają dzienną porcję warzyw, to jeszcze smakują i tłumią poobiednią chęć na coś słodkiego.
Mówiąc o przyjemności, mam też na myśli aktywności w ciągu dnia. Ruch i sport owszem, ale stopniowo. Spacer do przedszkola, krótki odpoczynek od pracy w ciągu dnia, wieczorny relaks dla odpoczynku głowy. Coś, co nie tylko dodaje nam energii, ale też pomaga efektywnie wypocząć i zebrać siły na kolejny dzień. Nic na siłę, ale z celem przed oczami. Najważniejsze, to się nie katować. A dobrze wiecie, że jak człowiek przesadzi z wysiłkiem i redukcją kalorii, to organizm się buntuje. W efekcie opadamy z sił a nasza motywacja leci na łeb, na szyję.
A skoro mowa o motywacji … Nie poprzestawajmy na ciele, róbmy też dobre rzeczy dla naszej psychiki. Warto wyjść do ludzi, odwiedzać ulubione miejsca, nawet jeśli (a może tym bardziej dlatego) kojarzą nam się z kulinarną rozpustą. Piknik w parku, wycieczka nad jezioro, spotkanie z przyjaciółką czy kino. Gwarantuję Wam, że nawet odmawiając sobie słodkości i kalorycznych przekąsek, to nadal będą świetne, pozytywne chwile. To samo z dbaniem o siebie nie tylko w kontekście swojej wagi. Planuję już odświeżenie fryzury, jutro odbieram nowe oprawki i powoli zaczynam odświeżać garderobę.
Najważniejsze to wytrwać, ale najpierw trzeba zacząć.
Wcale nie uważam, że większy rozmiar, krzywe nogi czy obwisłe piersi to jest absolutne nieszczęście. Wręcz przeraża mnie, do jakiego punktu dotarł kult smukłej sylwetki, kiedy dziewczyna o rozmiarze 38 mówi, że jej ciało ocieka tłuszczem! Jeśli żyjesz w zgodzie ze swoim ciałem, nie męczą i nie ograniczają Cię kompleksy, to super. Jeśli jednak widzisz, że to Cię hamuję i przeszkadza, spróbuj! Daj sobie tydzień zdrowszego jedzenia, rusz się i żyj bardziej świadomie. Ja po 10 dniach poczułam luzy w spodniach a to dało mi solidnego kopa!
Tak więc dziewczyny, trzymajcie kciuki za mnie (za nas!) a ja trzymam kciuki za Was :* I będę regularnie relacjonować moje postępy 🙂
I na koniec fajny news!
Razem z producentem świeżych soków Victoria Cymes zapraszam Was do udziału w bardzo motywującym konkursie 🙂 Zadanie jest proste – polega na wspólnym stworzeniu mapy szczęścia. Trzeba wejść na stronę konkursu i wysłać zdjęcie miejsca, które nas motywuje, dodaje energii i poprawia nasze samopoczucie. Ulubiony park, kosmetyczka, własny ogródek? Jeśli jeszcze nie macie takiego miejsca, to tym bardziej warto go poszukać!
Losowanie nagród odbywa się co tydzień i można wygrać rower, hamak, kosz piknikowy, aparat Fujifilm Instax (dla niego wysyłam swoje zgłoszenie! ❤️) czy lodówkę z zapasem soków Victoria Cymes.
Zatem obudźmy się z zimowego snu i działajmy!
Partnerem wpisu i mojej osobistej rewolucji jest producent świeżych soków Victoria Cymes.
Powodzenia w rewolucji. Ja równiez zaczelam zmiany z poczatkiem postu czyli na poczatku marca. Przede wszystkim odstawilam cukier i slodycze i zaczelam cwiczyc. Codziennie 40 minut. Szlo mi swietnie przez 3 tygodnie (-3kg) az pojawilo sie przeziebienie i okres. Zrobilam sobie przerwe.. Potem powrot do cwiczen. Teraz swieta i znow przeziebienie. Wiec diete szlag trafil i cwiczenia tez.. I tak mi idzie w kratke. Ale wierze w siebie widze male efekty i jak tylko wyzdrowieje znow zaczynam cwiczyc. A co mnie zmotywowalo? Dwa wesela przed nami i upragnione wczasy!!!!!
Podziwiam Agnieszko! Przecież Ty wyglądasz fantastycznie <3 Choć rozumiem, że każdy ma swoje cele. Tak czy owak brawa dla Ciebie!
Przeczytałam niedawno książkę, która opisuje historię małego chłopca z Rzeszowa – „Zatrzymać dzień” Oprócz wielu ważnych życiowo spraw porusza także temat odżywiania i jego wpływu na zdrowie. Dzięki niej wprowadziłam kilka zmian w odżywianiu. Polecam serdecznie, ma piękne przesłanie. Trzymam kciuki za postępy.