Ważny element leczenia, o którym zazwyczaj nie wspominają lekarze.


Ja nie wiem, co to za mutacje latają teraz w powietrzu, ale powiem Wam jedno: jak już mnie dopadły, to załatwiły mnie na dobre trzy tygodnie! Mam zresztą wielką nadzieję, że to wyjątkowo zjadliwy wirus a nie kwestia tego, że się starzeję. Nigdy dotąd tak ciężko nie przechodziłam infekcji – jeden antybiotyk, drugi, trzeci … 3 różne syropy i nic. Gdyby nie złota rada pani magister z apteki, pewnie męczyłabym się jeszcze dłużej!

Zaczęło się niewinnie – drapanie w gardle, potem uporczywy mokry kaszel. Bez gorączki, bez kataru. Zakupiłam jakiś syrop, łykałam witaminy. Po tygodniu stwierdziłam, że powinien mnie chyba zobaczyć lekarz. No i owszem, osłuchał dokładnie, w gardło zajrzał. Wspomniał coś o syropie, stwierdził, że to jakaś infekcja i pożegnał, wręczając recepty. W aptece pani zapytała, czy chcę do tego jeszcze probiotyk. Bo to właśnie wtedy dowiedziałam się, że mam przepisany antybiotyk. Nie wiedziałam dokładnie co mi jest, ale uznałam, że lekarz wie, co mnie postawi na nogi.

Łykałam przykładnie tabletki, syrop wypiłam do ostatniej kropli, nawet w łóżku sobie poleżałam, ale nie czułam żadnej poprawy. To moje kaszlenie było jak strzelanie ślepakami a ja charczałam, jak Darth Vader. I pojawił się katar. Na kolejnej wizycie pojawił się jakiś konkret: „No ja tu słyszę początki zapalenia oskrzeli …” Acha! No dzięki Bogu teraz było wiadomo, że antybiotyk jest wskazany. Tym razem miałam przyjmować nieco silniejszy. I syrop, druga butelka.

W aptece zapytałam, czy te leki (a zwłaszcza syrop) są dobre, bo do tej pory powodowały jedynie biegunki. Kaszel męczył dalej, nie mogłam odkrztuszać i oczyszczać dróg oddechowych. Nawet zademonstrowałam pani moje starania i wtedy ona zapytała: „A dużo pani pije w ciągu dnia?”. Wspaniała kobieta, która sama z siebie zaangażowała się w mój problem!

Zapewniła mnie, że syrop „Pecto drill” jest świetny, ale sam z siebie niewiele pomoże, jeśli nie zadbam o porządne nawodnienie. Przyjmując go trzeba pić dużo w ciagu dnia (najlepiej 2l wody), żeby faktycznie rozrzedzał wydzielinę. Tyczy się to każdego leku na odkrztuszanie – sam z siebie niczego nie rozrzedzi, jeśli nie będzie miał czym tego zrobić. Tyczy się to nie tylko kaszlu, ale i obfitego, zalegającego kataru.

Woda jest ważna!

W domu zaczęłam zgłębiać temat, bo jak widać antybiotyki i syrop niewiele dotychczas pomogły. Wzięłam się za siebie solidnie i trzymałam się kilku sposobów na uporanie się z wydzieliną zalegająca w drogach oddechowych:

  • pilnowałam ilości wypijanej wody mineralnej i ciepłej wody z cytryną i miodem (a jestem niestety z tych niewiele pijących);
  • zrezygnowałam z kawy, herbaty bo one właśnie wysuszają organizm, poprzez swoje moczopędne działanie;
  • zadbałam o nawilżenie powietrza w domu i regularnie wietrzyłam pokoje (o ile sąsiad nie smrodził właśnie z komina!);
  • dwa razy dziennie robiłam 10-minutowe inhalacje – siedziałam nad miską z gorącą wodą, do której dodawałam 2-3 krople olejku eukaliptusowego i sosnowego, które działają przeciwzapalnie i łagodzą podrażnione drogi oddechowe. Bardzo pomagały też gorące prysznice.
  • dałam się oklepywać M.;
  • starałam się wprowadzać do diety produkty „odśluzowujące” (np. kasza jaglana, cebula, czosnek) a eliminować te, które sprzyjają powstawaniu wydzieliny (np. pszenne pieczywo, nabiał, banany). Więcej o diecie przeczytacie TUTAJ.

Powiem Wam, że efekt nie był oczywiście natychmiastowy, ale z dnia na dzień czułam poprawę. Na wizycie kontrolnej jeszcze nie było idealnie a lekarz zalecił mi przyjmowanie antybiotyku przez 3 kolejne dni. Gdyby po tym czasie nie nastąpiła odczuwalna poprawa, miałam sięgnąć po coś silniejszego. Na szczęście do tego już nie doszło. Kaszel już tak nie męczył i czułam, że mogę już odkrztuszać bez pomocy lekarstw. Minął całkowicie jakoś po 2 tygodniach.

Kiedy dopadnie Was infekcja albo kiedy coś z pozoru niewinnego przerodzi się w zapalenie, poza wizytą u lekarza, pamiętajcie też o domowych sposobach – ziołowych maściach, herbatach i inhalacjach. Antybiotyki i różne mieszanki z reklam kuszą, zwłaszcza obecnie, kiedy nie mamy czasu i nie możemy chorować. Niestety nie da się wszystkiego przyspieszyć a ostatecznie wszystkim nam zależy na jednym: żeby wyzdrowieć!

***

Tekst ma charakter informacyjny a rady w nim zawarte nie mogą zastąpić konsultacji z lekarzem i farmaceutą.

Previous Wyjście smoka, czyli sposób na nie zawsze łatwe pożegnanie.
Next Nasze ferie w Czechach, czyli kronika wypadków rodzinnych!

Suggested Posts

Ach śpij kochanie … snem długim i dobrym.

Hello Monday.

Mity o kotach – rozprawmy się z nimi raz na zawsze.

Na śniadanie.

Jak zaszczepić w dziecku miłość do książek?

Rok Niny – ta dziewczyna dopiero się rozkręca!

3 komentarze

  1. Muszę Ci przyznać, że nigdy nie wpadłam na to, żeby skuteczność leku była zależna od ilości wypijanej wody. Dobrze wiedzieć na przyszłość. Pozdrawiam!

    • 15 lutego 2017
      Odpowiedz

      Wszystkie pewnie niestety nie, ale te na rozrzedzenie jak widać same z siebie cudów nie zrobią. Zwłaszcza zimą, gdy mamy suche powietrze w domach. Ja wcześniej też o tym nie wiedziałam i kompletnie nie zwracałam uwagi, co i ile pije! Pozdrawiam :*

  2. 16 lutego 2017
    Odpowiedz

    Muszę przyznać, że przy niektórych chorobach woda to najważniejsze i najlepsze lekarstwo 🙂

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *