Za górami, za lasami … żyje moje alter ego.


Przez długi czas myślałam, że to nie jest temat na wpis. Bo kto niby z moich czytelników chciałby czytać o grze komputerowej? A później zrozumiałam, że od zawsze piszę o tym, co w pierwszej kolejności mnie wydaje się ciekawe i godne wspomnienia. I za każdym mam wielką nadzieję, że również Wam się spodoba. Przez lata pewien alternatywny świat z wielu powodów był moją pasją – poświęciłam jej sporo czasu, niezliczoną ilość wolnych weekendów, wieczorów, czasami też i nocy. Mam do niego ogromny sentyment i wcale nie uważam, że cały ten czas stukania w klawiaturę był czasem straconym. Dziś patrzę na te doświadczenia również z perspektywy rodzica, bo choć chciałabym ten moment maksymalnie wydłużyć, dzieciaki prędzej czy później zetkną się z wirtualnym światem, w takiej czy innej formie.

Bo wiesz, ja gram w taką grę tekstową …

Arkadię – bo tak nazywa się ten LP MUD (Lars’ Pensjö’s Multi User Dungeon) – poznałam dzięki M., który regularnie opowiadał mi o jakiś gnomach, wynalazkach i expowiskach (czyli najprościej mówiąc: terenach bogatych w potworki, które postać zabija – w pojedynkę lub w drużynie –  i zdobywa punkciki doświadczenia). Zafascynowany tym rozwijającym się światem, tyle mi nagadał, że w końcu sama założyłam postać, pozwiedzałam, pozabijałam kilka zajęcy i …. przepadłam.

Dziś, w dobie gier z ciekawą, wciągającą fabułą i piękną grafiką, naprawdę nietrudno wyobrazić sobie tę fascynację. Sprawa wydaje się dość dziwna, jeśli dodam, że nasza gra była (i jest nadal) w 100% tekstem, jak książka. Każde miejsce (nazywane lokacją), każdy NPC (czyli none-player charakter, taki automat) i każdy przedmiot są opisane. Gracz poznaje świat czytając opisy – wiele bardzo zwyczajnych, ale są w tym wielkim świecie też takie naprawdę piękne, klimatyczne. To przykład tych pierwszych – ot, wioska:

jedda2

Wszelkie działania: chodzenie, mówienie, oglądanie, walka, okazywanie uczuć itp., odbywają się za pomocą wpisywania odpowiednich komend. Są ich setki, większość bardzo intuicyjna, te mniej oczywiste przybliżane w formie podpowiedzi i najzwyklejszej instrukcji obsługi (oczywiście w grze).

Wracając do świata, to był on spory już kiedy zaczynałam (czyli kilkanaście lat temu) i sukcesywnie jest powiększany, wzbogacany, dzięki mrówczej (nieodpłatnej) pracy twórców (koderów) i graczy. Gra nigdy nie była projektem komercyjnym a raczej dziełem grupy zapaleńców. Jej świat to dwie domeny – jedna odzwierciedla świat gry fabularnej Warhammer, druga ten przedstawiony w książkach Andrzeja Sapkowskiego – miejsca, które od dawna znają czytelnicy sagi a od ostatnich lat gracze Wiedźmina, można również spotkać na Arkadii.

Klimat!

To zawsze było siłą tej gry. Na klimat stawiali Czarodzieje (czyli twórcy) i w nie mniejszym stopniu sami gracze. Jeśli ktoś decydował się na granie daną rasą – np. elfem, ogrem, krasnoludem, halflingiem, czy gnomem – odgrywał swoją postać zgodnie z konkretnymi wytycznymi. Kreacja postaci, poza mniej lub bardziej narzuconym wyglądem – była w pełni uzależniona od gracza. Sposób mówienia, zachowanie, stosunek do innych ras – to wszystko musiało być spójne. Oczywiście, nie wszystkie elfy były wyniosłe a wszystkie ogry prostackie, ale wszelkie odchylenia od przyjętych norm uchodziły tylko tym naprawdę kreatywnym i konsekwentnym.

To, kim był gracz – pracownikiem banku, doktorantem, czy uczniem gimnazjum, nie miało większego znaczenia. Wszystkich obowiązywały te same zasady, od wszystkich wymagano trzymania pewnego poziomu i szanowania klimatu. Tak więc każdy z nas logował się do gry i wchodził w swoją rolę. Na tym polegała cała zabawa.

SGW, czyli …

Świat był tak ogromny, że trzeba było przegrać szmat czasu i wiele doświadczyć, żeby zacząć się nudzić. Tereny, potwory, zawody, kluby, zadania … i gildie – stowarzyszenia zrzeszające postaci, od elitarnych po te bardziej masowe, przeznaczone dla konkretnej rasy lub profesji. To one tworzyły małe społeczności i organizowały czas swoich członków. Miały hierarchię, zasady, wrogów i sojuszników. Gracze angażowali się w sprawy swoich gildii i to stawało się sensem grania – wojny, wspólne wyprawy a nawet imprezy masowe.

Dla mnie było tylko jedno miejsce w całej grze i było to Stowarzyszenie Gnomich Wynalazców. Tak, byłam gnomką. Budowałam metro, pisałam książki, prowadziłam badania w terenie (młotem, a jakże), współorganizowałam Dni Gnomiej Nauki, dbałam o sprzęt w skrzyni, a przez jakiś czas szefowałam nawet całej gildii. Bawiłam się przednio, odgrywając małą, przemądrzałą badaczkę i wynalazczynię. Dorobiłam się również trzech mężów (nie jednocześnie)  a jako graczka byłam współautorką opisów naszego gnomiego miasta. Dziś moja postać wygląda tak:

Z kolei w obrazie wygląda tak:

Rysunek autorstwa Astrid. Nigdy jej nie pytałam, dlaczego nie domalowała nosa i ust :))
Rysunek autorstwa Astrid. Nigdy jej nie pytałam, dlaczego nie domalowała nosa i ust :))

To nigdy nie był stracony czas.

Były okresy, kiedy z M. przeginaliśmy i spędzaliśmy w grze dużo za dużo czasu. Takie zatracenie się i utrata kontroli zawsze było, jest i będzie wielkim zagrożeniem gier. W porę udało nam się otrząsnąć i dokończyć studia, choć byli tacy, którzy nie potrafili powiedzieć „Stop”. Nawet pomimo tego, nigdy nie uważałam tych wszystkich lat w literkach za czas stracony a powodów jest kilka.

#1 Ludzie. Dla mnie najważniejszy i centralny punkt gry. Kontakty w świecie wirtualnym były specyficzne przez wspomniany już klimat – każdy odgrywał przecież swoją postać. Poza grą był IRC, gdzie rozmawialiśmy na wszelkie możliwe tematy, mniej lub bardziej związane z Arkadią. Człowiek wstawał rano i jeśli nie miał czasu na grę, zaglądał na kanał a tam przeważnie już ktoś był – pracował, jadł śniadanie i w tle miał podgląd na IRC’a. Nie zliczę, ile razy się szczerze uśmiałam

Społeczność Arkadii zawsze była zaangażowana i trzymała się blisko – mieliśmy forum, ludzie organizowali zjazdy w wielu miastach Polski a później dodawano zdjęcia z takich spotkań do ogólnodostępnej galerii. Oczywiście również w tzw. „realu” używaliśmy imion postaci, bo tak było łatwiej. W końcu najczęściej w grze zaczynały się nasze znajomości.

Jak w każdej społeczności, i tu zdarzały się konflikty. Przyjaźnie się kończyły, ale powstawały nowe a wiele znajomości skończyło się ślubem. Dziś wiele z graczy, z którymi my się bawiliśmy, również założyli rodziny a bardziej od gier pochłania ich praca i życie prywatne. Ale z drugiej strony są też tacy, którzy wrócili albo regularnie zaglądają na stare śmieci. Choć dziś kontakt mamy znikomy, mam wrażenie, że nasza społeczność nadal istnieje, bo każdy z nostalgią wraca do okresu aktywnej gry. Tym bardziej poruszają wieści o śmierci gracza, zwłaszcza jeśli był to ktoś, z kim przegrało się niejeden wieczór i prowadziło długie rozmowy, również na tematy prywatne.

#2 Nauka. Nawet tak banalna rozrywka, jak gra komputerowa, każdego gracza wzbogacała o nowe doświadczenia i wiedzę. Uczyła o relacjach z innymi, o znaczeniu i przestrzeganiu panujących zasad a nawet o czymś tak przyziemnym, jak szybkie pisanie na klawiaturze (co prawda bez polskich znaków) i składnym pisaniu w ogóle. Na przestrzeni lat gra przeszła duże zmiany. Na początku pisana była przez studentów dla studentów a z czasem dolna granica wieku graczy zaczęła się obniżać, co było odczuwalne w poziomie ich gry. Realia szybko weryfikowały daną osobę, bo zasady były brutalne – jeśli ktoś nie szanował klimatu, nie starał się grać na poziomie, wiele dróg rozwoju było dla niego zamkniętych. Jeśli gracz miał ambicję i chciał coś swoja postacią osiągnąć – rozwinąć ją i dołączyć do danej gildii, musiał się napracować. Raz były to umiejętności przywódcze, raz zmysł taktyczny a innym razem umiejętność pisania i widza o świecie. A czasami po prostu barwna osobowość. W naszej gildii każdy kandydat musiał odbyć staż (pisać prace, rysować mapy) i zdać egzamin. Mieliśmy szczęście do kreatywnych i łebskich graczy 🙂

Mamo, jest taka gra …

Dziś na swoje doświadczenia patrzę też z perspektywy rodzica. Przyjdzie taki dzień, kiedy dzieciaki zaczną się interesować komputerem, będą grać w pierwsze gry. Mam nadzieję, że ten czas nie przyjdzie zbyt wcześnie, ale nie chcę też, żeby chowały się ze swoimi zainteresowaniami po kątach. Znając ten temat, wiedząc o zagrożeniach i treściach nieodpowiednich do wieku, chcę wiedzieć, co je interesuje i mieć nad tym kontrolę. A przede wszystkim chcę im pokazać, że gry – pasjonujące i bardzo wciągające  – mogą nieść ze sobą jakąś wartość, ale są jedynie jedną z wielu możliwości spędzania czasu.

***

Wiem, że wśród Was – mam, wśród blogerek jest wiele graczek. Sama w blogosferze spotkałam koleżankę z Arkadii a ostatnio dokonałam kolejnego zaskakującego odkrycia. Wiem, że macie ciekawe pasje poza życiem zawodowym i rolą rodzica. Dajcie znać, co robicie w swoim wolnym czasie. Nieważne, czy to szydełkowanie, czy skoki ze spadochronem 🙂

(Zdjęcie główne: flickr.com, pozostałe: arkadia.rpg.pl i Facebook)

Previous 10 rzeczy, które chcielibyście o nas wiedzieć, ale baliście się zapytać ;)
Next Jestem głodna zmian a Ty?

Suggested Posts

Urodzinowe inspiracje!

Matka Natura śpi blisko dziecka.

Barrakuda czy smakosz? 5 osobowości małego ssaka.

Ochronisz mnie mamo?

Dzień z życia.

Rady, które zmienią Twoje macierzyństwo. Albo i nie?

2 komentarze

  1. Matko Zabawko
    24 sierpnia 2015
    Odpowiedz

    Nie słyszałam takiej grze 😮 aż z ciekawości chciałabym zagrać, chociaż przez chwilę i zobaczyć jak zadziała moja wyobraźnia.

    My z nie mężem mieliśmy epizod wiecznego grania – w plemiona.

    • 27 sierpnia 2015
      Odpowiedz

      Tego z kolei ja nie znam :)) Jak kiedyś sprawdzisz Arkadię, daj znać, jak wrażenia :))

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *