Ochronisz mnie mamo?


Losami dwuletniego Adasia, który kilka dni temu, prawdopodobnie we śnie wyszedł w nocy z domu babci, żyje dziś cała Polska. Analizy i wywiady ze specjalistami oraz spekulacje każdego dnia zapełniają czas nasz i ten antenowy. Społeczeństwo feruje wyroki a media pieją o rekordzie – wszak nikt jeszcze nie przeżył wychłodzenia organizmu do 12 stopni. Kiedy więc temat eksploatowany jest na potęgę, ja zwykle trzymam go z dala od bloga. Również dlatego, że dotyczy dzieci. Ciężko mi nawet wyrazić, jak bardzo przeżywam historie takich Adasiów, którzy stracili zdrowie lub życie.

Kiedy latem w samochodzie zmarła dziewczynka, albo kiedy niewiele później chłopiec wyrwał się dorosłemu i zginął pod kołami samochodu- myślałam też o ich opiekunach. Komentarze w sieci były albo pełne nienawiści albo próby trzeźwej oceny zachowań dorosłych. Ja sama byłam daleka od oceny, ale wiedziałam, że tragedie sięgają dalej, niż ich bezpośrednich ofiar. Dotyczą w dużym stopniu dorosłych, którzy popełnili błąd: zapomnieli, nie przewidzieli – zawiedli. Zapewne moje wyobrażenie o ich katuszach nie dorównywało rzeczywistości, ale i tak mroziło mnie za każdym razem, gdy myślałam, jak otwierają rano oczy i dociera do nich, że to jednak nie był bardzo zły sen.

Wpis, zgodnie z tym, co pisałam wyżej, nigdy by nie powstał. Choć można powiedzieć, że temat w czysto teoretyczny sposób już kiedyś omówiłam. Bodźcem do wypowiedzenia się w tej konkretnej sprawie był tekst napisany przez MatkaTylkoJedna, z którym się generalnie zgadzam. Do momentu, kiedy się nie zgadzam. Ale nawet wtedy rozumiem genezę pewnych przejaskrawionych argumentów i złość wobec czystego bicia piany i teoretyzowania, kompletnie oderwanego od rzeczywistości rodzica. Wiem, po co to robi. Choć za chwilę widzę, że jej również  zdarza się tworzyć scenariusze, które tezę co prawda popierają, lecz nie wydarzą się nawet za milion lat. Ale do rzeczy.

Zacznę przewrotnie, bo od podsumowania. Tekst ma być sprzeciwem wobec wszechobecnego w komentarzach przekonania, że dziecku pod opieką dorosłego nie powinno i nie może się nic stać. A jeśli to coś się stanie, choćby wskutek absolutnie kuriozalnego zbiegu okoliczności, trzeba tego dorosłego opluć jadem i wykluczyć ze społeczeństwa. W tym sensie zgadzam się z autorką. Nie żyjemy w idealnej bańce, gdzie dzieci są rozsądne, słuchają się dorosłych i potrafią powstrzymać tę nieodpartą chęć zaspokojenia własnej ciekawości. Człowiek, a więc również rodzic jest istotą ułomną, która czasem krzyknie choć wie, że to złe albo która czasem odwróci się do dziecka tyłem a ono nabije sobie guza.

Tak, to ten moment, kiedy występuje słynne „ALE”. Nie mogę zgodzić się na jednostronne stawianie sprawy: „Dzieci są nieprzewidywalne i mają szalone pomysły, które nie mieszczą się w głowach, więc nie da się ich zawsze i wszędzie upilnować. Deal with it!”. Owszem, jeśli zastosuję retorykę autorki, to i mi wyjdzie, że syn może np. wpaść na pomysł, aby w nocy (gdy my śpimy) pobawić się nożem. Albo w ramach odgrywania sceny pościgu za rabusiami (zaczerpniętej z niewinnej bajki), wybić krzesełkiem szybę.

Odstawmy może skrajności na bok. Nie wiem, może również i ja – matka dwójki, w tym jednego zbuntowanego – żyje w bańce, ale wydaje mi się, że rodzice generalnie znają swoje dzieci, podobnie jak tzw. bliżsi krewni. Syn jest z rodzaju tych spokojnych i ostrożnych. Opanowując sztukę chodzenia, uważnie patrzył gdzie stąpa i za co może się chwycić. W przeciwieństwie do swojego kolegi ze żłobka, który bez chwili namysłu rzucał się przed siebie, taranując wszystko i wszystkich, na koniec hamując nosem po podłodze. Dlatego myślę, że pewne zachowania naszych pociech możemy przewidzieć. Czy to znaczy, że moje dziecko nigdy nie nabiło sobie guza? Oczywiście, że nie. Porysowało również dywan, choć byłam pewna że wykład o nie malowaniu niczego poza kartkami wystarczy. Kiedy raz podczas wieszania prania zauważyłam, że ochoczo wspina się na balustradę balkonu, nigdy więcej nie stworzyłam mu okazji, żeby sam na ten balkon wyszedł (a usłyszał ode mnie, dlaczego nie wolno się tak wspinać). Drzwi balkonowe sam by pewnie otworzył, dlatego gdy bawi się sam, dla pewności opuszczam żaluzje właśnie w tej części. I znów – temat można drążyć, bo przecież mógłby wyjść oknem, uprzednio zdejmując albo zwalając stojące na parapecie zabawki. Tyle, że po pierwsze, 3,5-latka nie posądzam o tak wielką determinację a po drugie, nie spuszczam go z ucha i oka na długie godziny.

Nawet pomimo powyższego, jestem skłonna zgodzić się z autorką, że pewnych sytuacji nie da się przewidzieć albo inaczej: nawet będąc świadomym zagrożenia, pewnym zdarzeniom nie da się zapobiec. Antek jest na tyle duży, że umie schodzić po schodach a dodatkowo jest na tyle ostrożny, że robi to powoli. Z kolei Ninie dorośnięcie do etapu raczkowania zajmie jeszcze parę miesięcy. Mogłabym więc chwilowo zapomnieć o drabince bezpieczeństwa na piętrze. Tymczasem codziennie wieczorem ją zamykam, gdy syn już śpi. Za każdym razem wyobrażam sobie, że mógłby wstać i wyjść ze swojego pokoju. Zaspany, idąc po ciemku, mógłby się potknąć, poślizgnąć … cokolwiek. I polecieć głową w dół po schodach.

Czy w ten sposób stwarzam dziecku więzienne warunki albo otaczam go kokonem? Podobnie, jak Mum and the city wolę w kontrolowany sposób dopuścić, by dziecko oparzyło sobie palec płomieniem świecy, niż drżeć nad nim w każdej sytuacji, kiedy jest po prostu dzieckiem. Ostatnio nawet dziwnie się poczułam, gdy na placu zabaw w przedszkolu stałam spokojnie, podczas gdy inna mama powstrzymywała wdrapującego się na samochodzik Antka.

Każda skrajność może być niebezpieczna. Zwłaszcza ta w postaci opacznie zrozumianych argumentów. Przeciwna jestem zatem tłumaczeniom, że nikt nie jest idealnym rodzicem. Nawet, jeśli to prawda. Prawda, która miałaby  choćby w małym procencie usprawiedliwiać błędy dorosłych. Bo pewne błędy można wytłumaczyć, zrozumieć ale nie można ich usprawiedliwić. Nie uważam, że świadomość naszej nieudolności zwalnia z wymagania od siebie maksimum wyobraźni i przewidywania. W tym konkretnym przypadku chłopiec lunatykował. Można zakładać, że będąc w pełni świadomym, odszukałby najpierw babcię. Nie zrobił tego i jakoś wyszedł z domu. Przy wielkim współczuciu dla tej kobiety i bez cienia osądzania, nie mogę zrozumieć, że dopuściła do sytuacji, w której mały chłopiec zdołał wyjść z domu. Ktoś powie: gdyby było lato, mógłby przecież bez problemu wyjść otwartym oknem. Na co ja odpowiem pytaniem: A Ty zostawiasz otwarte okno w pokoju dziecka, gdy ono budząc się zazwyczaj jako pierwsze w domu, może wpaść na pomysł, aby pobawić się na parapecie?

Nieszczęśliwy wypadek otworzył nam rodzicom oczy i z pewnością wzbogacił listę realnych scenariuszy z udziałem dzieci. Z kolei tak różne podejście do tematu utwierdziło mnie w jeszcze jednej rzeczy. Dzieci przecież, prócz miłości, ciepła, bliskości, cierpliwości i uwagi – potrzebują też naszej ochrony. Przed złą czarownicą z bajki, duchami pod łóżkiem, brutalnością świata a często też przed samymi sobą.

 (zdjęcie: flickr.com)

Previous Lista życzeń piwnookiej
Next Na śniadanie.

Suggested Posts

Hurraaa! Odzyskałam swoje włosy!

2 + brzuszek = Babymoon!

Lista życzeń piwnookiej

Nasza mleczna przygoda ;)

Wszystko, co musisz wiedzieć o manicure hybrydowym.

Na śniadanie.

4 komentarze

  1. Pomimo wszystkich naszych starań tak smutne wypadki się zdarzają i zdarzać się będą. Oczywiście powinniśmy stawać na głowie, przewidywać i robić wszystko, aby nasze dzieci były bezpieczne, ale tylko do pewnego momentu – tak, aby nie budować w naszych dzieciach lęku przed światem. Aby nie wpajać im zachowań, które utrudnią im dorosłe życie i które być może będą musieli leczyć na kozetce.
    Ilekroć słyszę o podobnych tragediach – nie oceniam. Mam zresztą przykład z „własnego podwórka”, że choćbyśmy stanęli na głowie, wypadki będą się zdarzać. To co? Czas na moją spowiedź 😉 Odkąd pamiętam ostrzegaliśmy Syna przed gniazdkami elektrycznymi – tłumaczyliśmy, czytaliśmy książeczkę „Księga dźwięków”, edukowaliśmy przy każdej możliwej okazji, a wszystkie gniazdka były zamknięte zatyczkami. Aż pewnego dnia Synek jak po sznurku podszedł prosto do gniazdka, z którego akurat wypięłam odkurzacz i włożył tam śrubę, a to wszystko na moich oczach! To były sekundy, a ja nic nie byłam w stanie zrobić! Na szczęście nic się nie stało, ale do dziś paraliżuje mnie strach, co by było gdyby… :-\ Przykłady można mnożyć, nikt nie jest idealny – warto robić wszystko co w naszej mocy, dążyć do ideału, ale jednocześnie podchodzić do życia z pokorą i co najważniejsze – nie oceniać.

  2. 4 grudnia 2014
    Odpowiedz

    Masz rację, cała ta sytuacja powinna nam zwyczajnie otworzyć oczy, ja na przykład pierwsze co zrobiłam, kiedy usłyszałam o tragedii – to spojrzałam na mojego małego i postanowiłam już ZAWSZE zamykać drzwi na klucz, a klucza nie zostawiać w zamku.

    Pozdrawiam!

    • 5 grudnia 2014
      Odpowiedz

      Zakluczone drzwi to akurat moja mała paranoja ale nie zliczę sytuacji, kiedy obserwacja albo swój czy cudzy błąd mnie czegoś nauczył. Kiedyś prawie przytrzasnęłabym synowi palce, zamykając drzwi od samochodu. Długo dochodziłam do siebie, myśląc co mogło się stać … A teraz sprawdzam gdzie ma ręce zanim zamknę drzwi. Pozdrawiam :))

  3. 5 grudnia 2014
    Odpowiedz

    Och tak tez sytuacje otwierają oczy…
    Mnie w wakacje przytrafiła się taka historia: jak już w ostatnich tygodniach ciąży byłam z Mi i jego motorkiem na dworze. Na placu zabaw pod blokiem. Milion razy tłumaczyłam gdzie można jeździć itp. I raz wracając juz do domu pojechał szybko przede mną. Ja z ufnością mu pozwoliłam na to bo przecież zawsze słuchał i co… wyjechał na ulicę! Taką osiedlową ale jednak wyjechał. Gdyby nie sąsiadka i akurat traf że nic nie jechało. Co by było gdyby… ja z brzuchem nie byłam w stanie biec sprintem. Dlatego wracając juz zawsze motorek miałam w rękach. Do dziś mam przed oczami jak wyjeżdża na tę ulicę i jednak coś po niej jedzie…

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *