Siedzę przykryta kocem, popijam ciepłą herbatę i walczę z okropnym bólem gardła i chrypą. A mimo to wygrzebuję się z fatalnego humoru, bo jeśli dzieciaki i M. są zdrowi, to ja mogę wiele przecierpieć. Ostatnie tygodnie upłynęły nam na zmaganiach z wirusami, głównie u dzieciaków. Były noce, kiedy spałam czujnie albo w ogóle i sprawdzałam gorączkę Antka albo pilnowałam, czy Nina znów nie zwymiotuje. Wolne dni spędzaliśmy w domu, unikając zarazków a plany przesuwaliśmy regularnie na lepsze dni.
Dziś, kiedy lampki i choinka dodały świątecznego klimatu a prezenty leżą ukryte w szafach, widzę światełko w tunelu i czuję, że idziemy ku lepszemu. Chcę wyjść do ludzi, popatrzeć na przystrojone witryny, spędzić beztrosko czas. Czekam wyjątkowo mocno na Święta, na rodzinne chwile i jeszcze bardziej jestem przekonana, że do szczęścia i spokoju potrzebujemy tylko zdrowia i siebie nawzajem.