Ktoś kiedyś powiedział, że trzeba kolekcjonować mocne wrażenia. I tak sobie pomyślałam, że czas tak szybko ucieka, ja nie robię się niestety młodsza, więc jeśli nie teraz, to kiedy?! No i najwyraźniej, codzienność z problemami 5-latka i wybuchowy charakter 2-latki to dla mnie za mało, więc postanowiłam zafundować sobie tych wrażeń jeszcze więcej. Na przykład kilka dni temu, kiedy podczas porannej kawy przyszedł mi do głowy pewien pomysł …
Podczas pisania jednego z ostatnich tekstów stwierdziłam z pełną stanowczością, że bardzo potrzeba mi jednej rzeczy. Coś niby strasznie błahego, ale jednak niezbędnego w pielęgnacji. Miałam ją nawet kiedyś, ale była wielorazowego użytku i jakoś się u mnie nie sprawdziła. Tak po prawdzie to potrzebowałam dwóch sztuk, ale pomimo, że dwa to już liczba mnoga, to jest to nadal ilość niewielka. A rzecz ta zwykle pakowana jest w dziesiątkach, jeśli nie setkach egzemplarzy.
Przy drugiej kawie tego dnia mnie olśniło! Tę właśnie rzecz, idealną w swej prostocie i do tego jednorazową, znajdę w każdym markecie. Wiedziałam dokładnie, gdzie jej szukać. Uknułam nawet dobry plan, jak ją zdobyć.
Po południu pognałam do Biedronki, bo tam zwykle tłoczno o tej porze i mogłam mieć niemal 100% pewności, że zdobycie ich (a mówiłam już, że potrzebowałam 2 sztuki) przebiegnie gładko i szybko. Początkowo miałam skierować się od razu w to jedno, konkretne miejsce, ale spontanicznie i trochę ze strachu uznałam, że lepiej będzie pokręcić się dla niepoznaki między regałami. No a jak się tak kręciłam, to zabrałam mleko, zboczyłam z trasy po masło i jeszcze jogurt. Potem jeszcze kiełbaska, ulubiony ser M. Myśląc o M. przypomniałam sobie, że kończy nam się papier toaletowy (skojarzenie zupełnie przypadkowe). To był ten moment, kiedy musiałam się poddać i pobiec jednak po koszyk …
W drodze powrotnej koszyk załadowałam praktycznie do pełna, ale wiedziałam, że teraz to na pewno nie będę wzbudzać podejrzeń. Udałam się po pieczywo, gdzie zwykle spotykają mnie same przykrości. A to dlatego, że albo są same wyschnięte resztki albo wybór jest ogromny i sięgam łapczywie po bułeczki z myślą o typowych mamusiowych komentarzach „Dajesz to mrożone gówno dzieciom?!!!111”.
Cóż począć … biję się w pierś i uczciwie przyznaję, że czasami przedkładam to mrożone gówno nad świeże gówno z osiedlowego. Ale wracając do zdarzenia …
Mając już naprawdę wszystko, po co przyszłam do sklepu (a nawet więcej, czego dowodem był obładowany koszyk), ruszyłam w stronę kas. Stanęłam w kolejce i zaczęłam gorączkowo planować najbliższe ruchy. „Zostawić je w koszyku i mieć raczej pewność, że nie wzbudzą zainteresowania? Czy może wyłożyć je z zakupami na taśmę i liczyć się z tym, że będę musiała tłumaczyć kasjerce, dlaczego są mi potrzebne i chce je zabrać do domu?”. Mimo wszystko wybrałam drugą opcję – tak wydawało mi się najuczciwiej w tej całej konspiracji …
Wbrew moim obawom i lekkiemu zdenerwowaniu, kasjerka była zbyt zmęczona i zbyt skupiona, aby zwrócić na nie szczególną uwagę. Przesunęła je automatycznie wraz ze skasowanymi produktami, podała łączną sumę do zapłaty, uśmiechnęła się łagodnie na widok pacniętej przeze mnie uśmiechniętej buźki na wyświetlaczu i zwróciła kartę z długim paragonem. Zatem koniec, udało się! Mogłam w podskokach, wyraźnie uspokojona uciec do domu.
Obejrzałam moją zdobycz już na spokojnie, w domu i rzeczywiście były idealne! Dwie cieniutkie, jednorazowe rękawiczki, w sam raz na kilkugodzinną albo całonocną kurację łagodząco-nawilżającą skóry dłoni. Wystarczy posmarować ręce tłustym kremem, oliwką albo serum, tudzież zanurzyć je w ciepłej parafinie a potem opatulić najpierw rękawiczkami foliowymi a potem jeszcze drugą parą, dla przyjemnego ciepełka. I tyle 😀
Gorąco polecam Wam patent z rękawiczkami sklepowymi. Skoro zwykle używamy ich podczas wybierania chleba i bułek, to spokojnie można zabrać zużyte sztuki do domu i wykorzystać w sprytny sposób.
Tłusty słoiczek serum niech będzie dowodem, że używam go ambitnie od kilku dni. Powiem szczerze (i wybaczcie, że się powtarzam), że pachnie okropnie! To znaczy pachnie ziołami, głównie majerankiem. Ale można dodać do niego kropelkę olejku zapachowego i jest lepiej. No i dwie podstawowe zalety: to produkt naturalny, bez zbędnych dodatków i naprawdę dobrze radzi sobie z suchą, szorstką, podrażnioną skórą dłoni (więcej o serum TUTAJ). Produkt pokazuję Wam też dlatego, że bardzo mocno kibicuję Klaudynie w rozwoju marki i jestem pełna uznania, jak daleką drogę przeszła od pasji i blogowania po prelekcje, warsztaty i tworzenie własnych kosmetyków. Gratulacje! Zajrzyjcie w wolnej chwili na blog Klaudyny i do jej sklepu.
O moich sposobach na pielęgnację skóry dłoni przeczytacie tutaj ⬇️
Zadbaj o nie już dziś i rób to regularnie! Zobacz, jak ja to robię.
(zdjęcie główne: flickr.com; autor: nagi usano)
No Comment