Przeładowani. O dzieciach, które łakną … spokoju.


Nie będzie to wpis o dzieciach, które mają wszystko, toną w zabawkach, biegają z jednych zajęć pozaszkolnych na kolejne a wakacje nad morzem spędzają z tabletem. Choć też w pełni na taki wpis zasługują. Będzie to wpis o tych zupełnie malutkich, które ledwo zmieniły miejsce zamieszkania i muszą zmierzyć się z wielkimi zmianami.

Aby zrozumieć, jak ogromne to zmiany, wyobraźcie sobie kogoś (np. siebie), kto z doskonale znanego mu środowiska (najlepiej małej, cichej wsi) przenosi się (nagle i nie z własnej woli) do wielkiej metropolii. Takiego, dajmy na to Singapuru. I człowiek ten w jednej chwili styka się z nieznanymi mu zapachami, odgłosami i barwami. Zgiełk tętniącego miasta przyprawia o ból głowy, dezorientacja i chaos doprowadzają niemal do paniki.

Już wiecie do czego zmierzam. Ano właśnie, czy kiedykolwiek wcześniej zastanawialiście się, jak  świat postrzegany jest przez  kilkutygodniowe dziecko? Noworodek, poprzez niemal nieustanny sen oraz chociażby nie w pełni funkcjonujący narząd wzroku, blokuje bodźce otaczającego go świata. Natomiast coraz bardziej aktywne niemowlę traci te blokady i w pewnym momencie jest dosłownie atakowane przez światło, hałas, kształty i głosy, których nie rozpoznaje. Rodzice niby są tego świadomi, tylko że zazwyczaj nie biorą pod uwagę faktu, że nawet tak małe dziecko ma narzędzie, aby bronić się przed tym, czego nie lubi – płacz.

W opozycji do chuchania i dmuchania na malucha przez pokolenie naszych rodziców i dziadków, stoi popularny obecnie trend nietrzymania dziecka pod kloszem. Zimny chów i naturalna ekspozycja na świat zewnętrzny. I jest to bardzo fajne – nie przegrzewamy już dzieci w tzw. betach i wspieramy tworzenie się mechanizmu obronnego – odporności. Ileż to razy rodzice przyznają, jak bardzo są postępowi, bo ich kilkutygodniowe maleństwo towarzyszy im w centrach handlowych, na spotkaniach i wyjazdach. Doskonale ich rozumiem. O ile pierwszy miesiąc Niny stał pod znakiem spacerów wyłącznie na świeżym powietrzu, o tyle już później musiałam wyjść między ludzi, dać sobie trochę przyjemności. A ponieważ karmię piersią – gdzie ja, tam Nina. Zabieranie dziecka w miejsca, w których my chcemy albo musimy bywać, jest więc bardzo fajne, ale ma jednak swoją cenę. A tę cenę często płaci dziecko.

Wracając do wspomnianych bodźców. Czy to centrum handlowe, czy własne cztery ściany – dziecko jest nimi „bombardowane”. Jeśli nie gwar i muzyka miejsc publicznych, to są to migające światełka i „dyndające” zabawki maty edukacyjnej. Też to przerabialiśmy z Antkiem. Jako debiutujący rodzice byliśmy przekonani, że jak dziecko nie śpi, to trzeba je jakoś szczególnie zabawiać. Bo jeśli najedzone i przewinięte nadal marudzi i popłakuje, to pewnie się nudzi. A do tego byliśmy – nie boję się użyć tego określenia – ogłupieni przez reklamy i recenzje zabawek: świecące, wibrujące, melodie spokojne i te bardziej skoczne, włączane ręcznie albo poprzez poruszenie zabawki … Maty, wisiorki, grzechotki, lusterka. Jak nie w domu, to do wózka czy samochodu. No obłęd i jeden wielki park rozrywki! Nie zabawialiśmy nimi syna godzinami i nie leżał na macie w nieskończoność a i tak przypłaciliśmy to buntem.

Niemowlę rodzi się z wykształconym układem nerwowym, ale jest on jeszcze bardzo niedojrzały. Kiedy więc dochodzi do kontaktu takiego niedojrzałego układu nerwowego z silnymi bodźcami z zewnątrz, dziecko jest nimi dosłownie przeładowane i bardzo często musi nastąpić odreagowanie. Ono z kolei występuje w formie silnego płaczu, wręcz krzyku. Część naukowców nazywa to „kolką niemowlęcą”, której nie należy wiązać z bólem brzucha jako skutkiem nagromadzonych gazów, ale właśnie naturalnego sposobu na wyciszenie się i blokadę kolejnych bodźców. Nastrój dziecka – z pogodnego i zainteresowanego otoczeniem – może zmienić gwałtownie, najczęściej w godzinach wieczornych. Wielu rodziców uznaje to za najzwyklejszy objaw zmęczenia.

W naszym przypadku takie odreagowanie zaczęło się mniej więcej w drugim miesiącu życia Antka. Oczywiście drogą eliminacji wykluczaliśmy ból, głód, chęć bycia blisko mnie. Przeraźliwy płacz, na którego nie było „lekarstwa” występował wyłącznie przed dziennymi drzemkami. Mogłam nosić, bujać, podawać smoczka a płacz się nasilał do momentu, gdy w sekundę ustawał a synek zasypiał. W domu było najgorzej a ja nabawiłam się fobii związanej z usypianiem własnego dziecka. Trochę lepiej bywało na spacerach. Na szczęście wieczorne zasypianie przebiegało spokojnie, na co duży wpływ miała zapewne wyciszająca kąpiel i posiłek w ciszy i spokoju. Płacze ustały po kilku miesiącach, natomiast nas rodziców jeszcze przez długi okres dręczyło pytanie o przyczyny płaczu.

Nie można rzecz jasna generalizować. Nie wszystkie dzieci reagują identycznie a nawet jeśli, mogą w ten sposób sygnalizować zupełnie inną potrzebę. Wystarczy chociażby inny stopień wrażliwość a przyswajanie i „przetrawianie” bodźców przebiega łagodniej albo w ogóle bez śladu. Tak czy inaczej, nauczeni doświadczeniem, z Niną postępujemy zupełnie inaczej. Obserwując jej dzienny, naturalny rytm aktywności i drzemek widzę dokładnie, że póki co żadne zabawki nie są jej potrzebne. Nie wprowadziliśmy jeszcze maty edukacyjnej a przy wózku i foteliku samochodowym nie wiszą żadne maskotki. Posadzona raz na bujaku z zabawkami i muzyką, zareagowała sprzeciwem i zamiast podawać jej smoczka dla uciszenia, po prostu oddaliłam element rozrywkowy. Czy mimo to zdarzają się napady płaczu? Córka nie jest zupełnie izolowana od świata, czemu jestem zresztą – jak każdej skrajności – przeciwna. Zabieramy ją w zatłoczone miejsca z zupełnie egoistycznych pobudek. Widzę, jak reaguje na mocne lampy, na muzykę i na „przelewające się” tłumy i że nie śpi wtedy tak mocno, jak w domu czy na spacerze. Są wieczory, kiedy jest bardziej niecierpliwa i marudna, ale nie możemy tego porównać do reakcji syna w jej wieku.

Wbrew temu, co widzicie na półkach w sklepach z zabawkami, wbrew reklamom, zdjęciom w poradnikach a nawet wbrew nieodpartej chęci osłodzenia dopiero rozpędzającego się życia, dzieciom naprawdę niewiele potrzeba do szczęścia. Dużo miłości i odrobiny spokoju.

(zdjęcie: flickr.com)

Previous 10 dziwnych i całkowicie normalnych dolegliwości w ciąży.
Next Matka karmiąca się odchudza. Część pierwsza.

Suggested Posts

Share Week 2016.

Czasami dobrze jest się wyrwać.

Świąteczna szafa Antka i Niny.

Witamy w naszym domu. Część II.

Wiosenna szafa Antka i Niny.

Z tego powodu nie smucę się, że dzieci dorastają.

8 komentarzy

  1. 19 listopada 2014
    Odpowiedz

    Bardzo bardzo często musiałam to tłumaczyć innym, ale sama jakoś nad tym zapanowałam. Kiedy Zosia miewała takie ataki – owijałam ją kocykiem i ona się momentalnie uspokajała. Poza tym starałam się rytm podpasowywać pod nią. Ciekawe, czy teraz Szymko się wpasuje 🙂

  2. 19 listopada 2014
    Odpowiedz

    Nie napiszę nic mądrzejszego niż zgadzam się 🙂

  3. Na szkole rodzenia babka nas uczulała na to, że takie dziecko jest właśnie zabrane z tego bezpiecznego miejsca, świetnie znanego w coś ogromnego, dlatego te pierwsze tygodnie są szczególnie ważne by nie fundować zbyt dużej ilości bodźców. Potem doczytałam jeszcze w jednej z książek, że ze względu na niedojrzałość układu nerwowego dziecko nie radzi sobie z nadmierną ilością bodźców i przetrawia je śpiąc, więc najlepiej jak długo śpi. Nie wyobrażam sobie zabierania takiego malutkiego dziecka do centrum handlowego…to samo z ozdobami w pokoju czy nad łóżeczkiem, mój syn nigdy nie lubił karuzelki nad łóżeczkiem, więc jej nigdy nie miał, pierwsze grzechotki też weszły dosyć póżno. Za to bardzo lubił jak ktoś miał na sobie paski;)

  4. 20 listopada 2014
    Odpowiedz

    Czytając ten post przyszedł mi do głowy taki przykład. Rodzice bardzo by chcieli zachęcić dziecko do obracania się na boczek i brzuszek, więc rozkładają 10 zabawek dookoła, żeby zainteresować malucha i zmotywować go do obrócenia się. Tymczasem okazuje się, że jedna atrakcyjna zabawka bardziej je zachęci niż 10 atrakcyjnych. Nadmiar bodźców niestety teraz jest bardzo popularny, a rodzice nie zdają sobie często sprawy, że właśnie ich nadmiar powoduje niepokój dziecka. Świetny post! Pozdrawiam 🙂

    • 20 listopada 2014
      Odpowiedz

      I w tym przypadku mniej znaczy więcej. Dziękuję i pozdrawiam!

  5. 20 listopada 2014
    Odpowiedz

    Bardzo fajny i mądry wpis, rzeczywiście daje do myślenia. Ja na szczęście moje dziecko długo chroniłam przez nadmiarem bodźców. Teraz też… Kiedy jest już większy i potrzebuje spokoju, ciszy, samotności, po prostu mu to zapewniam 🙂

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *