Czasami, aby zwyciężyć, trzeba się poddać.


Rodzicielstwo przypomina wojnę. Przy całym wachlarzu uczuć – miłości, dumy, radości, satysfakcji – istnieje druga strona życia każdego rodzica. Czas bogaty w mniejsze lub w większe, ale jednak nieustające wyzwania i problemy. Można powiedzieć, że od narodzin dziecka toczymy regularne bitwy. Z kim? Bardzo często z całym otoczeniem, które wie lepiej i radzi częściej, niż to potrzebne. Czasami z samymi sobą, kiedy założenia i wewnętrzne oczekiwania okazują się trudne a nawet nierealne do spełnienia. Nigdy jednak, przenigdy nie walczymy z dzieckiem. Wbrew temu, co nam się wydaje oraz co mówią niektóre podręczniki i jak twierdzi wielu specjalistów.

To naturalne, że na początku szukamy informacji u różnych źródeł a pewniej czujemy się, gdy już wiemy, co to norma. Jeśli nasze dziecko mieści się w tej normie, to już w ogóle bajka. Normalne jest również to, że ufamy bardziej doświadczonym rodzicom i fachowcom, bo przecież ktoś już kiedyś był tam gdzie my i przeżył! Problem pojawia się wtedy, kiedy słuchamy bardziej rad niż siebie i naszego dziecka, nawet jeśli pochodzą od najlepszego na świecie zaklinacza dzieci. Dlaczego? Bo wtedy, zupełnie niepotrzebnie zaczynamy walczyć.

Kilka dni temu obejrzałam w telewizji materiał o pewnych rodzicach, którzy są wyczerpani usypianiem na rękach swojej kilkumiesięcznej córeczki i szukają sposobu na nauczenie jej samodzielnego zasypiania. Być może to zmęczenie i rezygnacja, ale z ust mamy padło stwierdzenie, że przyzwyczajenie do noszenia, to jej  – uwaga – porażka wychowawcza. Rozmowa w studio, z udziałem psycholog dziecięcej – Pani Aleksandry Piotrowskiej szła utartym schematem: jest problem w postaci nawyku a więc trzeba go rozwiązać. Według ekspertki można to zrobić na dwa sposoby: kategorycznie – metodą na „wypłakanie się” dziecka lub stopniowo – zwiększając coraz bardziej dystans. Padło wspaniałomyślne, choć z pewnością bardzo pocieszające stwierdzenie, że to żaden błąd, bo wszyscy nosimy maluchy od dnia narodzin, ale na początku są lekkie i jest milusio a kilka kilogramów później, to już męka i udręka. Prawdą jest, że potrzeby rodziców są równie ważne i daleka jestem od szalonego „dzieciocentryzmu”. Prawdą jest też, że warto szukać rozwiązań dobrych dla wszystkich. Może dla tej pary co-sleeping okazałby się wybawieniem? Choć wspólne spanie ma wielu przeciwników i nie jest rozwiązaniem dla wszytkich – nie zostało w materiale wspomniane. Ani to, że najważniejsze jest nastawienie i przygotowanie na wyzwania rodzicielstwa. Zaakceptowanie natury noworodków i niemowląt, na którą czasami nie mamy wpływu.

Z materiału dotarł do wielu rodziców przekaz, żeby a) lepiej nie nosić, bo się przyzwyczai (ale że tak na zawsze?!) i b) to nie lęk separacyjny i naturalna potrzeba – dziecko powyje, bo ma ochotę na obecność rodzica, ale po kilku wieczorach mu przejdzie. Naprawdę nie wiem, jak to ma pomóc. Zwłaszcza, że nikt jeszcze nie wymyślił cudownej metody na zakodowanie dziecka i nikt nie da nam gwarancji, że jedna metoda podziała na lata.

Żyjemy w takich czasach, że wszystko można sobie ułatwić, również rodzicielstwo. Smoczki, szumisie, otulacze, wibrujące bujaczki – to jest wspaniałe. Jednocześnie być może tym ciężej zaakceptować fakt, że pewnym wyzwaniom trzeba po prostu stawić czoło i je przetrwać. Maluch przestanie się budzić w nocy wtedy, kiedy będzie gotowe a nie za sprawą zagęszczonego mleka. My na nieprzerywane noce u Antka czekalismy 3 lata. Na niejadka nie podziała reklamowany syrop, raczej zmiana naszego podejścia a najpewniej nowy etap otwartości na nowe smaki.

Wszystko wymienione powyżej jest absolutnie naturalne i dzieje się na różnych etapach rozwoju. Z pewnymi rzeczami po prostu ciężej się pogodzić, ale jaki jest sens, żeby te przejściowe przecież fazy na siłę prostować i z nimi walczyć? Postrzeganie ich jako problem, który należy rozwiązać, prowadzi często do frustracji. Mogę coś na ten temat powiedzieć, bo był czas, kiedy codziennie karmiłam Antka w nocy i codziennie pytałam: Jak długo jeszcze?!

Przez pierwsze miesiące zarówno Antek, jak i Nina zasypiali sami. Bez przedłużania wieczornego rytuału, odkładaliśmy ich do łóżeczka i wychodziliśmy. Nie było kolek, nie było innych problemów – to fakt. Z czasem jednak, zaczęło się dokuczliwe ząbkowanie, katary i skoki rozwojowe a wraz z nimi pojawił się problem z zasypianiem – wiercenie, wstawanie i płacz, pomimo (albo właśnie z powodu) wielkiego zmęczenia. Dla nas oznaczało to koniec spokojnych i długich wieczorów. Antka uzypiałam na kolanach 1,5 roku, nuciłam mu kołysanki a do łóżeczka trafiał w mocnym śnie (czasami wybudzał się kilka razy …). Z Niną maszerujemy i syczymy a jeśli wygina się i niecierpliwi, odkładamy do łóżeczka i masujemy plecy. Wesoło? Ano trochę. Z drugiej strony słyszę wtedy chrapiącego za ścianą Antka i wiem, że u niej też ten etap minie. Codziennie, kiedy budzi się w nocy, bierzemy ją do łóżka i pamiętamy, że to nie będzie trwało wiecznie. Chcemy spać, czasami mamy dość, ale nie mamy siły na rozwiązywanie „problemu”, który niedługo sam minie. Pogodzenie się z danym etapem i zrozumienie, że na tym właśnie polegają „wyzwania rodzicielstwa”, dało nam dużo spokoju.

Nie jestem zwolenniczką radykalizmu w rodzicielstwie. Mówię „NIE” bezrefleksyjnej tresurze tak samo, jak maksymalnemu poświęceniu wszystkiego dla dziecka w duchu (czasami przeinaczonym własnymi teoriami) RB. Lubię rodzicielstwo luzu i rozsądku, kiedy często najlepszym rozwiązaniem jest machnięcie ręką. Na teorie i przestrogi. Taka postawa wcale nie jest łatwa, bo czasami poddać się jest najtrudniej.

***

A na koniec niezawodne dziewczyny z Mataja.pl i ich teksty, które naprawdę pomogą i dodadzą otuchy:

Noszenie a rozpieszczanie

O nocnym mleku. Czy karmienie w nocy jest potrzebne?

O skutecznym usypianiu malucha

Naukowe dowody na …. kolkę?

(zdjęcie: flickr.com)

Previous Hello Monday!
Next "W co się bawić, w co się bawić ..." z rocznym maluchem?

Suggested Posts

Walczę.

O tym, co zachwyciło nas w Rzymie.

Obrazi, ugryzie, może w końcu zabije … Reaguj i działaj zanim będzie za późno.

Nie tylko kasa i staty, czyli Blog Forum Gdańsk 2016.

Mała kuchnia, wielki efekt – Duktig na 40 sposobów.

Okiem doktora i żegnaj II trymestrze!

4 komentarze

  1. Aga z www.makeonewish.pl
    29 października 2015
    Odpowiedz

    Akurat widziałam, tzn słuchałam w DDTVN opisaną przez Ciebie sytuację, ale zajęta sprzątaniem kuchni po śniadaniu wpuściłam ten materiał jednym uchem a wypuściłam drugim. Jednak gdy przeczytałam Twój tekst zaczęłam się zastanawiać. Jak wiesz podejście do dzieci, wychowania itd mam podobne do Ciebie. Staram się słuchać mądrych ludzi, jednocześnie nie robić nic na siłę bo wsłuchuję się w nasze dziecko i swoją intuicję. Ciągle się tego uczę. Wiem, że ile rodziców i dzieci tyle bedzie pomysłów i rozwiązań. Jednak temat usypiania dziecka chodząc i lulając go na rękach po kilka godzin – znam takie przypadki) tylko po to by pospało kilkanaście minut wydaje mi się po prostu katorgą. Wszystko jest ok gdy bobas jest mały a mama nie pracuje. Ale wszystko się kiedyś kończy. Dziecko z czasem waży nie 3 kg a 13 kg, mama wraca do pracy, pojawia się rodzeństwo. Jak wtedy to wszystko pogodzić? ja nie mówię by separować dziecko dla własnej wygody, tresować jak chomika i odmawiać bliskości czułości i czasu. Ale dla własnego komfortu psychicznego można przecież zamienić rytuał noszenia i kołysania na rękach, na bliskość w pozycji leżącej, a np z głaskaniem. O ile łatwiej, wygodniej i zdrowiej (dla kregosłupa mamy) przebiega takie usypianie z zachowaniem potrzeby bliskości jakiej oczekuje dziecko. Może łatwo mi mówić bo u nas co-sleeping zakończył się gdy Maja skończyła pół roku i od tamtego czasu zasypia (z przyjemnością i bez problemów) sama zarówno w dzień jak i na noc. I co prawda budzi się w nocy raz lub dwa ( i pewnie będzie jeszcze długo, jak Wasz Antek) ale ja teraz nie drżę ze strachu jak uśpię Maję gdy urodzi się ANia. Wiem, że Maja dostaje od nas wystarczająco dużo bliskości czułości czasu i uwagi za dnia i ciesze sie, że nie muszę borykać się z problemem jej usypiania.

    • 29 października 2015
      Odpowiedz

      Ja się z Tobą zgadzam, dlatego wspomniałam np. o szukaniu rozwiązań i wypróbowaniu np. wspólnego spania, które nota bene z Niną dało nam o wiele więcej snu 🙂 Spojrzałam na problem globalnie, bo wydaje mi się, że rad i teorii jest wiele a rodzice nadal czują się zagubieni i sfrustrowani. Bo powinno być TAK a u nich nie inaczej. Dziecko często traktuje się tak, jakby można je było zaprogramować konkretną metodą a tak nie jest. Nam nikt te 4 lata temu nie powiedział: „Daj sobie spokój z tym odkładaniem do łóżeczka (metr od naszego łóżka) po kilka razy w nocy. Jeśli dzięki temu, że będzie obok Was, wszyscy się wyśpicie, to jest to najlepsze rozwiązanie na ten moment.” I jeszcze najprostsze: „Wiem, jest ciężko, ale wierz mi … to minie!”. Pozdrawiam :*

    • Mama Hani
      31 października 2015
      Odpowiedz

      Agnieszko, właśnie, może trochę faktycznie łatwo Ci mówić, bo nie miałaś za dużych problemów ze spaniem dziecka – zasypianie samodzielne to rzadkość i po prostu, jak dla mnie, szóstka w totka. Ja jestem mamą rocznej dziewczynki, z którą przeszliśmy bardzo dużo w kwestii spania – od urodzenia była dzieckiem o „zwiększonych potrzebach” bliskości, czułości. Jak mówiłam jak wyglądają nasze noce, każdy niby coś tam pocieszył, powiedział, ale jakby nie dowierzał, że do 3-4 miesięcznego dziecka mogę wstawać 6-7 razy w nocy, że chodzę spać razem z nią, żeby jakkolwiek potem funkcjonować. Moja córka od małego kiedy była śpiąca, nie zasnęła po prostu, tylko się darła, czy to na rękach, czy noszona, ona na odczucie zmęczenia reagowała wielkim płaczem, histerią. Zasypiała jak się zmęczyła totalnie. Bardzo mnie to frustrowało, bo się bałam że coś jest nie tak, że cos zaburza jej rozwój. No na szczęście wyrosła z tego.

      To prawda, że nie można wpasowywać swojego dziecka w ogólne rady, ale trzeba się najpierw zastanowić czy dziecko jest gotowe na taki krok milowy, a zazwyczaj nie jest – ja jestem za metodą małych kroków – u nas to stosowaliśmy z mężem – mimo tego płaczu na początku w momencie zmęczenia, kiedy malutka miała około pół roku widzieliśmy, że płacze mniej, więc zaczęliśmy powoli ją kłaść do łożeczka, żeby kiedyś, kiedyś w nim zasypiała spokojnie. Nie oczekiwaliśmy, że będzie to robiła za tydzień, dwa, ale za parę miesięcy. I faktycznie ma teraz rok i można powiedzieć, że teraz reguralnie zasypia w łożeczku, ale dalej z naszą pomocą, w naszej obecności.

      Myślę, że to jest normalne, kiedy rodzice się boją, że do czegoś przyzwyczają dziecko, oni zazwyczaj nie mają wiedzy, by wiedzieć, że na wszystko przyjdzie pora, że trzeba potem wychwycić moment, kiedy dziecko może by podjęło próbę czegoś nowego i wtedy będzie dobrze. A rady babć, mam często nie pomagają, tylko wpędzają we frustrację.

      My się dużo wymęczyliśmy z córką, łatwo nie było, naprawdę – do tego oliwy do ognia dodawały opowieści mam, którym dzieci w wieku około 2-3 miesięcy potrafiły spać 5-7 h w nocy nie budząc się, kiedy moja córcia budziła się do około roku po 4-5 razy. Jak pisałam 3 miesięce to była wielka szkoła dla naszej cierpliwości. Ale próbowaliśmy, tyle ile się dało, jak się nie dało to odkładaliśmy to na później.

      Chciałam jeszcze dodać, że ja nie byłam zwolenniczką wspólnego spania z dzieckiem, więc zawsze dążyłam małymi krokami, by ostatecznie nie spała z nami. Zdarzało się nieraz że spała, teraz również nad ranem koło 5 rano śpi już ze mną do ostatecznej pobudki, ale zawsze dążyłam, aby takich sytuacji było jak najmniej, z szacunkiem dla mojej córki i jej potrzeb. Gdyby okazało się, że jedyne rozwiązanie to spanie z nią, to pewnie bym spała. Bo rozumiem, że to malutka istota, która może być przerażona, że jest sama, jest ciemno, nie ma mamy itp.

  2. 31 października 2015
    Odpowiedz

    Sama przerabiałam coś podobnego. Nasz Antek nie chciał leżeć, spać w swoim łóżeczku. Tylko pasowało u nas, po między rodzicami. Teraz ma 1,5 roku i zasypia przytulony do mamy w swoim pokoju, w swoim łóżku, a jak obudzi się w nocy to biorę go do nas. Może z czystego lenistwa, może z niewyspania. Ale dobrze nam z tym, ja lubię się tulić do tego „małego” bobaska.

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *