Kolekcjonerka.


Nigdy w życiu niczego nie zbierałam. Ani znaczków, ani pocztówek, ani nawet butów.  Mam co prawda słabość do torebek i mogę poszczycić się całkiem ładną kolekcją biografii o Beatlesach i Lennonie, ale to tyle. Lubię za to kolekcjonować pozytywne wspomnienia – od miłych i przyjemnych, bo te zabawne i głupkowate. Nawet dziś, czasami kilkanaście lat później, potrafię szczerze zaśmiać się z samej siebie, wrócić na chwile do przeszłości i zwyczajnie się uśmiechnąć.

Przypomniał mi o tym Antek, kiedy całkiem niedawno, podczas wieczornych kombinacji łóżkowych, spontanicznie zleciał na podłogę. Ja się zaśmiałam, on się rozpłakał. Musiałam się trochę natrudzić, opowiedzieć niejedną swoją przygodę, żeby zrozumiał różnicę między śmianiem się z kogoś a śmianiem się z sytuacji. I jak ważne jest to, aby umieć śmiać się z samego siebie. Ja robię to bardzo często na co dzień i równie chętnie wspominam stare historie. Opowiem Wam więc trzy z nich i może Was też choć trochę rozbawią. Zapraszam!

Siła autosugestii.

Przez pierwsze dwa lata studiów mieszkałam w bursie szkolnej. To taki akademik dla uczniów szkół średnich, z wychowawcami, stołówką i przymusie powrotów najpóźniej o 23:00. To, że bursa miała również miejsca dla studentów, nie oznaczało wyjątków w regulaminie. Osoby z zewnątrz nie bardzo rozumiały, jak można tam mieszkać, ale bursa miała swoje duże plusy. Było niedrogo, dobre jedzenie na miejscu i świetni, bardzo różni ludzie. To tam poznałam dwie wspaniałe dziewczyny, z którymi później zamieszkałyśmy razem w mieszkaniu i utrzymujemy kontakt po dziś dzień. A wracając do historii …

Zazwyczaj nikomu nie chciało się schodzić na kolację do stołówki, więc któraś z nas szła po trzy porcje i przynosiła je do pokoju. Kiedy pewnego dnia padło na mnie, wydawano akurat gotowane jajka z majonezem. Wręczono mi więc cały talerz jajek na parterze i musiałam go zanieść na piętro. Jajka ślizgały się po talerzu to w jedną, to w drugą stronę a ja szłam po schodach powoli, w skupieniu. Nagle sytuacja wydała mi się całkiem zabawna, bo te jajka były jak żywe. „Na pewno zlecą zanim dojdę do pokoju” – myślałam i coraz bardziej chichotałam, balansując z tym talerzem w rękach. Po pokonaniu schodów byłam już rozbawiona na całego, szczególnie wizją jajek na podłodze, ale wydawało się, że dam radę! Doniosę je całe i zdrowe smaczne. Nie wiem, co stało się na pół metra przed drzwiami, ale talerz wyleciał mi z rąk na tyle niefortunnie, że część jajek z majonezem wylądowała na drzwiach. Dziewczyny słyszały w pokoju mój śmiech a jedna z nich, przeczuwając jaki widok za chwilę zobaczy, stanęła w wejściu ze zmiotką, gotowa do działania. Majonez rzeczywiście był wszędzie. Nie pamiętam, czy coś jeszcze jadłyśmy tego wieczoru. Nawet jeśli poszłyśmy spać głodne, to na pewno dobrze dotlenione, po solidnej dawce śmiechu.

Czytaj, zanim naciśniesz.

Był wczesny poranek w moim rodzinnym mieście a ja czekałam na autobus na dworzec. Weekend się skończył i musiałam wracać na studia. Byłam niewyspana i jak to w poniedziałek – w kiepskim humorze. Kiedy podjechał autobus, podeszłam do przednich drzwi a ponieważ wciąż były zamknięte, bez namysłu, za to zgodnie z moim wielkomiejskim przyzwyczajeniem, nacisnęłam przycisk obok nich. I nic. Nadal były zamknięte. Spojrzałam na kierowcę, który chyba był równie niedobudzony, co ja. Wymachiwał za to rękami a minę miał nietęgą. Nie wiedziałam kompletnie o co chodzi a wyglądało na to, że coś do mnie krzyczy. Popatrzyłam na ten guzik, który miał otworzyć drzwi i dopiero teraz dostrzegłam nad nim napis: „Blokada”. Okazało się szczęśliwie, że mogę ten przycisk pociągnąć do siebie. Jak pomyślałam, tak zrobiłam a wtedy drzwi się otworzyły a mnie dobiegł głos kierowcy: „Co Pani wyprawia?!”. I jak ja mu niby miałam w paskudny, poniedziałkowy poranek tłumaczyć, że zwykle w tym miejscu są inne guziki? Albo zapytać,  kto w taki miejscu umieszcza blokadę?! 🙂

W szale zakupów.

Kiedy adrenalina uderza do głowy, odcina wszelkie bodźce od zmysłów. Podobno wtedy człowiek inaczej postrzega otoczenie, na przykład nie czuje bólu. Być może reakcja organizmu na zakupach jest podobna? Ja chyba jeszcze żadnego shoppingu nie przeżyłam tak silnie, ale raz przytrafiło mi się coś, co może potwierdzać powyższą teorię.

Wybrałam się z M. do salonu optycznego, aby wybrać nowe oprawki dla siebie. Jasny, przestronny punkt, z morzem oprawek na ścianach i pięknej wykładzinie na podłodze. W tyle salonu mała ścianka a za nią gabinet lekarski i kilka krzeseł, zajętych przez oczekujących pacjentów. Bardzo szybko podszedł do nas pracownik, zaczął podawać kolejne propozycje i doradzać w wyborze najlepszych oprawek. Ja byłam skupiona maksymalnie. Przeglądałam się z uwagą w lustrze, porównywałam, dyskutowałam … W pewnym momencie zwróciłam uwagę na dziwne zachowanie M. (jeszcze wtedy nie męża), który stał w dużej odległości od ściany oraz lustra i przywoływał mnie do siebie. Po co i dlaczego? Nie miałam pojęcia a ponieważ byłam zdeterminowana, żeby opuścić salon ze złożonym zamówieniem, kompletnie go nie słuchałam i robiłam swoje. W końcu udało wybrać się oprawki, pan wykonał wszystkie pomiary i pobrał przedpłatę. Kiedy wyszliśmy M. się odezwał:

– Jezu, Ty widziałaś co tam było na wykładzinie?

– Nie. A co było?

– Wielka plama rozdeptanej kupy. Uparłaś się akurat na to miejsce i stałaś w niej cały czas. Ja tylko patrzyłem, jak jeszcze bardziej wdeptujesz to w ten dywan. Nie czułaś, jak tam śmierdziało?

– Nie. Mogłeś coś powiedzieć …

– Wołałem Cię dyskretnie a Ty nic.

– Ci ludzie za ścianą pewnie też to czuli … I otworzyli drzwi zaraz jak wyszliśmy. Ciekawe, jak to teraz zmyją.

– Nom, ktoś musiał wdepnąć a Ty im to jeszcze rozniosłaś.

Jakbym nie czuła się dostatecznie zawstydzona całą sytuacją, podczas wsiadania do samochodu sprawdziłam podeszwy swoich butów.

– To ja chyba wdepnęłam w to gówno!

To był ten moment, kiedy najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Zwłaszcza kiedy uświadomiłam sobie, że będę tam musiała wrócić i odebrać okulary … Ale z drugiej strony, co się naśmialiśmy całą drogę do domu, to nasze. A kiedy pojawiłam się w salonie za parę dni, wykładzina już była czysta 🙂

***

Wy na pewno też macie na koncie podobne historie – głupkowate i absurdalnie śmieszne. Podzielcie się nimi :)) A jeśli nie macie, to wystarczy, że pośmiejecie się ze mnie i razem ze mną. Na zdrowie!

(zdjęcie: flickr.com)

Previous Czasami wiosna nie cieszy...
Next Na śniadanie.

Suggested Posts

Częsty, wstydliwy problem i sposoby, jak się z nim uporać.

To już rok!

Typowe teksty mężczyzny, które doprowadzają Cię do szału.

DIY: Wielkanocne jajka ze sznurka.

Na śniadanie.

Na śniadanie.

8 komentarzy

  1. 12 kwietnia 2015
    Odpowiedz

    Akcja z kupą naprawdę śmieszna! 😀 Ja mam mnóstwo takich śmiesznych wspomnień, uwielbiam się śmiać z samej siebie 🙂

  2. 12 kwietnia 2015
    Odpowiedz

    He,he:) dobre:) dobrze ze sie potrafisz sama z siebie śmiać. Moja historia :
    Któregoś pięknego poranka chciałam wyprowadzić psa na szybki spacer przed pracą. Plan był prosty, szybkie siusiu,szybka kupa i do domu. Plan został wykonany w 100% procentach a nawet w 150% bo wróciłyśmy szybko do domu. Najpierw ja, za mną moja sunia…,ale nie sama! Kupa przykleiła jej sie do tylnej nogi i narobiła mnóstwo gównianych kleksów na podłodze, przez co cała akcja z psem sie nieco wydłużyła z 15 minut do 40. Tak spóźniłam sie do pracy.taka moja kara za pospieszanie zwierzęcia.

    • 13 kwietnia 2015
      Odpowiedz

      Haha, no widzisz, ja przynajmniej nie musiałam po sobie sprzątać! 😀

  3. 13 kwietnia 2015
    Odpowiedz

    Buhaha 😀 Dystans do siebie to jedna z cech, które cenię 🙂 Historii podobnych do Twoich mam bez liku, bowiem nie jestem taką mistrzynią obserwacji za jaką chciałabym uchodzić ;P
    Liczby zwierzęcych odchodów w jakie miałam przyjemność wdepnąć nie zliczę (gdybym liczyła to napisalabym świetna pracę na studiach ;)), ale mogę co nieco napisać o notorycznym wpadaniu na słupy wszelkiej maści (teoria Twoja ma wiele wspólnego z prawdą! Wiem to z własnego doświadczenia). To, że do tej pory nic poważnego poza siniakami mi się nie stało uważam z perspektywy za cud 🙂 Mojego męża rozczula te gapiostwo (inaczej nie zostałby mężem) ;P
    Pozdrawiam

    • 13 kwietnia 2015
      Odpowiedz

      Heheh, czyli słupy muszą schodzić Ci z drogi :))

  4. 13 kwietnia 2015
    Odpowiedz

    Czasy studenckie w bursie – to było to (tez tak miałam!)

    • 13 kwietnia 2015
      Odpowiedz

      A miałaś sprawdzanie czystości rano? Pokoju, na szczęście nie stóp! 😉

      • 14 kwietnia 2015
        Odpowiedz

        Nie, nas, studentów omijali z daleka 😀 Ale cisza nocna była i wychowawca uciszał niepokornych. Imprezy i osoby postronne zakazane po 22 🙂

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *