Tam, gdzie każdy dzień ma znaczenie …


Courtney to młoda, energiczna i niesłychanie pozytywna mama, której losy śledzę już dobre 4 lata. Na kanale You Tube dzieli się swoim szczęśliwym i zwyczajnym rodzinnym życiem w Teksasie. To, co pokazuje w swoich filmach jest tak bardzo znane nam – mamom. Zapracowany, ale kochający mąż, trójka dzieciaków i cały dom do ogarnięcia. Zajęcia baletowe i debiut szkolny Sofii, zabawy z młodszym rodzeństwem – Greysonem i Audrey, zakupy, wyprzedaże garażowe, święta i przyjęcia rodzinne. Lubię do nich zaglądać po inspiracje, ale ciekawią mnie też realia życia w Stanach. Bardzo często to proste i typowe życie działa na mnie jak terapia, bo kiedy czuję się przytłoczona i sfrustrowana codziennymi obowiązkami, oglądam Courtney i od razu jest mi lepiej. Ona tak jak każda mama bywa zmęczona, zasypia podczas zabawy, narzeka na zaległości w domu, ale ma też swoje pasje i we wszytkim, absolutnie we wszystkim dostrzega coś pozytywnego.

Ostatnie tygodnie są dla Courtney wyjątkowo nerwowe i wymagające, bo oto przyszło jej stanąć do walki z paskudną chorobą. Nie swoją, ale swojej mamy Susie. Od dnia pierwszej wizyty u lekarza, to ona przejęła na swoje barki ogromny ciężar: nie tylko kompletuje całą dokumnetację choroby, umawia mamę na kolejne badania, ale robi wszystko, aby podtrzymywać całą rodzinę na duchu. Jest pełna wiary a jej duch walki wydaje się z każdym dniem przybierać na sile. Za zgodą mamy dzieli się całą historią z widzami i często podkreśla, jak zła jest rezygnacja i poddanie się czarnym myślom.

Rak piersi. Dla mnie rak to jeden z najgorszych scenariuszy, jakie mogę sobie wyobrazić. Cios, po którym nie wiem, czy byłabym w stanie się podnieść. Nie wiem, czy znalazłabym w sobie siłę, aby być wsparciem na najbliższej mi osoby. Być może to jedne z tych sytuacji, kiedy człowiek się mobolizuje i znajduje siłę, nie wiedząc tak naprawdę skąd. Mam wielkie szczęście, że mogę jedynie snuć przypuszczenia, choć już sama myśl mnie paraliżuje.

Dlatego tak bardzo podziwiam jej postawę – jest bojowa, pełna nadziei i dobrych myśli. Każde kolejne etapy – od pierwszej mammografii, przez biopsję, po postawienie diagnozy – odbiera jako kroki do najważniejszego celu – leczenia i rekonwalescencji. Jak sama przyznaje: „Nie będzie lekko i przyjemnie, ale pokonamy to”. A wierzcie, jest z czym walczyć …

Choroba rozwija się bardzo szybko i  jest w późnym stadnium, które na dzień dzisiejszy ciężko ostatecznie ocenić. Courtney w żadnym z dotychczasowych filmów nie podaje, czy jej mama badała się regularnie. Z uwagi na fakt, że również jej babcia przeszła tę samą chorobę, być może tak było. A może nie. Jej niepokój wzbudziły zaczerwienienie na piersi i wyczuwalne zgrubienie. Mammografia, USG i biopsja wykazały raka, co prawda nie o najbardziej złośliwym charakterze, ale o rzadziej spotykanej formie. Nie jest to w tym wypadku zbity, foremny guzek. Ma bardzo nieregularny kształt i wykracza poza kanalik (gdzie zwykle guz występuje). Do tego wykryto, że jego drobne komórki przedostały się do krwiobiegu i kilku węzłów chłonnych. Ponieważ w tym konkretnych wypadku rak „żywi się” estrogenem i progestereonem, zdecydowano odciąć te hormony i spowolnić rozwój choroby. W toku leczenia (w tym wypadku chemioterapii) lekarze będą wiedzieli, które to stadium. Przy czym mówimy tu o 3. lub 4. stadium. Póki co wykluczono przerzuty m.in do kości i wątroby. Masektomia ma zostać przeprowadzona dopiero po zakończeniu pierwszego etapu leczenia.

Co mnie dodatkowo uderzyło, to warunki i możliwości tamtejszej opieki zdrowotnej. Zdaję sobie sprawę, że osoby znające system od środka, mogłyby wiele na ten temat opowiedzieć, również złego. Wszak często najprostsze zabiegi i pobyt w szpitalu to ogromne koszty, którymi niejednokrotnie obciążani są pacjenci. W filmach Courtney widzę jednak sytuację osób ubezpieczonych, których polisa obejmuje również tak poważne choroby. I nie sposób nie porównywać tego do warunków w Polsce, gdzie limity o tej porze roku są wyczerpane i na szybką wizytę do specjalisty nie ma co liczyć. U mamy Courtney wszystko odbyło się ekspresowo: ok. 14.09 wykryła zgrubienie, 21.09 miała pierwszą wizytę, 23.09 mammografię, USG i inne badania a 24.09 już była u chirurga onkologa. Dzień później odbyła się biopsja a 1.10 wyniki były gotowe. 2.10 prześwietlenia wykluczające przerzuty, 5.10 badanie kardiologa i rezonans magnetyczny. W najbliższym tygodniu zaczyna się chemia.

Patrzę na te daty, prędkość i ilość badań, słucham o lekarzach, którzy są pełni woli walki i zapewniają, że zrobią wszystko co w ich mocy i mi ogromnie smutno, bo niestety u nas takie warunki są rzadkością. Pacjent w Polsce musi się zakręcić wokół swojej sprawy – dopytać o specjalistów, przejechać setki kilometrów do najlepszych szpitali i swoje zwyczajnie wyczekać. Brak informacji, rutyna w traktowaniu przypadków i niemoc. Zbyt wiele widziałam apeli i zbiórek dla małych pacjentów, żeby sądzić inaczej. A jeśli ktokolwiek uzna, że krzywdzę i generalizuję, to bardzo proszę o pozytywne przykłady. Myślę, że nie tylko ja takich potrzebuję.

Trzymajcie kciuki za mamę Courtney, która właśnie walczy. Myślcie też o sobie i kobietach w swoim otoczeniu! Zapytajcie, czy badają się regularnie. Upewnijcie się, że mamy i babcie chodzą na mammografię. Wszystkie mamy tak wiele do stracenia… I koniecznie:

Badajcie swoje piersi!

*Nie jest to tekst fachowy i w żadnym wypadku nie może zastąpić porady lekarskiej. Przedstawia tylko i wyłącznie konkretny przypadek.

(zdjęcie: KyleandCourt)

Previous Nie róbcie tego deseru, gdy spodziewacie się gości. Zeżrą wszystko!
Next Hello Monday!

Suggested Posts

Wieczorno-nocne dramaty w trzech aktach, czyli co matka robi w nocy …

Na śniadanie.

Mamą być … w Indiach.

Oczyszczanie powietrza – te 14 roślin ci w tym pomoże!

Trudna sztuka wrzucania na luz.

Szneczki z powidłami i magicznym składnikiem.

4 komentarze

  1. Matko Zabawko
    12 października 2015
    Odpowiedz

    3 minuty pod prysznicem czy przed lustrem i piersi zbadane. Najważniejsza jest systematyczność, aby wyczuć już małego guzka. Trzymam kciuki za wszystkie kobiety, które zmagają się z tym potworem i podziwiam te, które bez wstydu opowiadają o swojej chorobie. Te, które po wycięciu piersi potrafią stanąć przed lustrem i powiedzieć 'jestem piękna’

  2. Mama Hani
    14 października 2015
    Odpowiedz

    Nie wiem dlaczego, ale dzisiaj w ciągu 5 minut czytam o tym, że kobieta ma zdiagnozowanego raka piersi 🙁

    A chciałam się odnieść do tego, jak kobieta, której blog śledzisz, podejmuje działania, jak bierze wszystko na swoje barki, wspiera a Ty piszesz, że nie wiesz czy dałabyś radę – chciałam napisać, że napewno dałabyś radę, i każdy inny, myślę, że wziąłby wszystko na swojego barki i dałby radę.

    Piszę to z własnego doświadczenia – mając 26 lat dowiedziałam się, że tata ma nieuleczalnego raka płuc – wszystkim związanym z leczeniem zajmowałam się ja, woziłam ja, siedziałam w szpitalu ja wspierałam ja, pocieszałam ja, rozmawiałam o śmierci z rodzicami 🙁 Musiałam wspierać mamę i tatę – u nas nikt nie miał złudzeń, że wyjdziemy z tego, kwestia była taka, ze walczyliśmy o czas, którego mieliśmy ostatecznie rok. Odchorowałam to strasznie – chorobę, wspieranie, śmierć …… wspieranie nie skończyło się na chorobie, potem została sama mama, która nie dawała rady. Myślałam, że na tym koniec, jakże sie myliłam- po dwóch i pół roku po śmierci Taty, Mama doznała udaru, potem wylewu – wczoraj minęło 2 lata od czasu jak mama doznała tego, po czym przez 2 miesiące była w śpiączce, by 25.12 umrzeć:(:(:(:(

    Szczerze – nie wiem jak dałam radę, musiałam – po prostu jak człowiek doświadcza takich sytuacji musi sobie poradzić. Dalej jest to dla mnie abstrakcyjne, że Mamy i Taty nie ma – dalej boli ogromnie, tylko inaczej – nie boli cały dzień. Ale ten czas od momentu jak Tata zachorował był dla mnie najgorszym czasem w życiu, wręcz depresyjnym, ale dla bliskich musiałam dawać radę – uśmiechałam się, dawałam energię – a wieczorem jak byłam u siebie płakałam i a wręcz ryczałam z bólu i rozpaczy. Jak dowiedziałam się o mamie – tabletki na uspokojenie, antydepresyjne, wielka rozpacz, wycie takie, że mąż płakał ze mną, bo tak było mu mnie żal. Straciłam rodziców nie mając jeszcze 30 lat:( Przy Mamie jej śmierci – zachowywałam się tak, jakbym już nie miała siły na nic, miałam wrażenie, że los ze mnie drwi, a ja nie jestem w stanie na to nic odpowiedzieć 🙁 Jak to się da przeżyć – jakoś da – życie jest jedno i mimo wszystko trzeba jakoś przez nie iść… co by się nie działo.

    • 14 października 2015
      Odpowiedz

      Dziekuję Ci za ten komentarz, bardzo mnie wzruszył i ciężko mi to opisać słowami… Przeszłaś wiele, zbyt wiele jak na jedną osobę i dzięki Bogu miałaś przy sobie ukochaną osobę. Pomimo takiego ciosu podniosłaś się i idziesz dalej. Ściskam i podziwiam Twoją siłę :*

  3. Misako - matka po japońsku
    17 października 2015
    Odpowiedz

    Też oglądam kilka kanałów YT, co mnie zadziwia to poziom życia, ludzie mają np. po 3-4 dzieci, pracuje (tak normalnie) jedno albo oboje są bloggerami (vlogerami). Był moment, że oglądałam porody tych bohaterek i zaniemówiłam- uśmiechnięte, pięknie wyglądające, rodzące w zzo bo po co mają cierpieć i te położne i lekarze, tworzą ten dzień, bo wuedzą jaki on ważny.

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *