Mamą być … w Indiach.


Wiemy bardzo dobrze, jak to jest być mamą w Polsce. Piszemy o tym blogi, czytamy inne mamy i dzielimy się naszymi doświadczeniami w komentarzach. Zawsze strasznie mnie ciekawi, jak to jest rodzić i wychowywać dzieciaki na świecie, w tych bliższych i zupełnie dalekich zakątkach globu. Jeśli tak jak ja chętnie poznacie codzienność innych mam, blaski i cienie ich macierzyństwa, to mam dobrą wiadomość!

„Mamą być …” to cykl wywiadów z mamami, które wychowują swoje dzieci poza granicami Polski. Docieram do wspaniałych dziewczyn, które otwarcie opisują różne odcienie macierzyństwa, w miejscach bardzo daleko od ojczyzny. Dziś zapraszam Was do Indii, na Goa.

Tam od mniej więcej pół roku mieszka Alicja, z mężem Michałem i ich trójką dzieci. Jestem pewna, że w pewnym sensie ich znacie, a na pewno znacie dzieło Alicji – stronę www.dziecisawazne.pl. Pewnego dnia postanowili rzucić na jakiś czas dotychczasowe życie (zarówno luksusy, jak i ograniczenia, wynikające ze specyfiki życia i pracy w dużym mieście), spakowali całą rodzinę w kilka plecaków i udali się na co najmniej dwa lata na Wschód. Teraz mieszkają w Indiach, ale sami nie wiedzą, gdzie ich jeszcze poniesie: Tajlandia, Tajwan, Filipiny …? O swojej decyzji piszą:

Nie jesteśmy profesjonalnymi podróżnikami – nie musimy zdobyć Mount Everestu. Nie jest to też podróż w poszukiwaniu wiary, samego siebie czy oświecenia. Choć otwarci jesteśmy też na takie doświadczenia. Mamy trójkę dzieci i nasze życie w większości podporządkowane jest ich wychowaniu. Nie mamy cudownej formuły, jak być szczęśliwym. To, co nas wyróżnia, to ten faktycznie drobny krok, który zrobiliśmy, a który oddziela marzenie od decyzji.

[…]

Dla nas wyjazd do Indii jest dowodem na to, że można dowolnie zmieniać swoje życie, bez względu na to, w jakich warunkach się znajdujemy. Mamy nadzieję, że to doświadczenie – pokonywania pozornie niemożliwego – zostanie w naszych dzieciach na zawsze. I będą one podejmowały decyzje, kim być, co robić i komu ufać, zupełnie samodzielnie i w pełnej wolności.

Zapraszam zatem na rozmowę z Alicją, a po niej odsyłam na bloga Family in Asia – zbioru rodzinnych migawek z życia w Indiach.

1. W dzisiejszych czasach emigracja z Polski już nikogo nie dziwi. Kiedyś częściej ojcowie-głowy rodziny, dziś całe rodziny opuszczają ojczyznę i podążają za „chlebem”. Państwa powody wyprowadzki z kraju były nieco inne. Czy dzieci pytały, dlaczego wyjazd i dlaczego akurat do Indii? Jak zareagowały, zwłaszcza gdy zrozumiały, że to oznacza rozłąkę z kolegami, koleżankami, rodziną i dotychczasowym życiem?

Dzieci od początku były bardzo ciekawe i z niesłabnącym entuzjazmem szukały na mapie, gdzie są te dalekie Indie:) Jedynym trudnym momentem przed wyjazdem była koniecznośc pożegnania się z naszym psem Felą. To wtedy zrozumiały, że jest to wyjazd na długo i jakby zakończenie pewnego etapu życia w Polsce. Podobnie jak my były trochę zdenerwowane i jednoczesnie podniecone wyjazdem.

2. Rozumiem, że decyzji o takiej podróży i dużych zmianach nie podejmuje się pochopnie i jest ona poprzedzona solidnym researchem, przygotowaniami oraz czymś w rodzaju listy z plusami i minusami. Czy pamięta Pani, czy braliście coś pod uwagę podczas podejmowania decyzji wyłącznie ze względu na dzieci, na przykład ich zdrowie, bezpieczeństwo, edukację? Czy ktoś odradzał Wam wyjazd?

Tak właśnie powinny wyglądać przygotowania do wyjazdu, U nas wyglądały jednak zupełnie inaczej. Decyzję podjęliśmy praktycznie jednego dnia po wizycie u naszych znajomych, którzy znaleźli na Goa szkołę waldorfską dla dzieci. Większość decyzji podejmujemy spontanicznie i czasem nie do końca racjonalnie:) Nie, nie robiliśmy listy za i przeciw, bo naszym celem też nie było szukanie życiowego komfortu tylko poznanie tego, co do tej pory było dla nas nieosiągalne. Nikt nie odradzał nam wyjazdu. Co niektórzy tylko pukali się w głowę, gdzie też my chcemy wywieźć nasze dzieci:)

3. Kiedy dotarliście na Goa i już osobiście zobaczyliście tamtejszych ludzi, warunki w jakich przyjdzie Wam mieszkać, jakie były Pani pierwsze myśli?

Na Goa przyjechaliśmy w porze deszczowej, czyli w Monsunie. Wszystko było tutaj zamknięte, złożone (bo tutaj większość np. sklepów składa się na porę deszczową). I to było trudne. Brak sklepu z warzywami, nie wiadomo gdzie kupić mąkę…:) Ale to była tylko perspektywa pierwszego dnia. Następne upływały nam w doświadczaniu tego miejsca. Życie tutaj jest proste, domy tutaj są proste. Nie spodziewaliśmy się super warunków, wiec też to nas tak nie zaskoczyło.

4. Ile zajęło Państwu i dzieciakom przyzwyczajenie się do nowego miejsca? Jak przyjęła Was lokalna społeczność? Na blogu można przeczytać, że to ludzie bardzo otwarci.

Od początku czujemy się tutaj jak w domu, więc tzw. okresu adaptacji w ogóle nie doświadczyliśmy. Lokalni traktują nas jak turystów, chyba że już nas znają i wiedzą, że tutaj mieszkamy. Momentami ciężko się z nimi dogadać, co dodaje tylko kolorytu temu miejscu. Faktycznie są bardzo otwarci i mogę ogólnie powiedzieć, że dobzi. Np. jakiś czas temu byliśmy chorzy – ja i nasz najmłodszy syn. Powiedzieliśmy to przy jakiejś okazji naszym sąsiadom a ci zaczęli nam przynosić żywność – śniadania i kolacje. Byliśmy bardzo wdzięczni i nawet jak już wyzdrowieliśmy nie było możliwości wytłumaczyć im, że bardzo dziękujemy, ale już starczy. Przynosili jeszcze kilka dni:)

5. Mówiła Pani w wywiadzie dla niedoskonalamama.pl, że żyjecie bardzo skromnie, jak na standardy zachodnie – minimum sprzętów AGD, zabawek … Proszę powiedzieć, jak radzi sobie mama, która nie ma pralki a która dba o to, by dzieci i mąż chodzili w czystych ubraniach?!

Tutaj można dać ubrania do prania. Zajmują się tym panie, które mają pralki. Za jedną rzecz płaci się 10 rupii, czyli ok. 5 groszy. My natomiast mamy Umę, która pomaga nam w domu. Uma robi ciapati (tutejsze chlebki), trochę gotuje… Mamy kuchenkę, blender do robienia np. lassi czy mleka roślinnego. Nic więcej nie jest potrzebne. Tutaj jest (w sezonie) bardzo dużo restauracji ze świetnym jedzeniem. Świetnym i bardzo tanim;)

6. Co powiedziałaby Pani kobietom takim, jak my w Polsce, które mają wiele sprzętowych udogodnień a jednak narzekają na dużą ilość obowiązków i organizację pracy?

Bardzo je rozumiem. Sama byłam taką kobietą. Mieliśmy dom z dużym ogrodem, 3 dzieci i pracę. Nie wyrabiałam na zakrętach. Tutaj obiad można zamówić u sąsiadki, jeśli akurat nie było czasu na gotowanie. Pracować można w knajpie, pijąc świeżo wyciskany soczek i patrząc na ocean. Dziecko bawi się obok na plaży. To nie kwestia sprzętów, tylko możliwości. Tutaj życie jest, jak pisałam prostsze w każdym aspekcie.

7. Jak wygląda taki typowy dzień w Państwa rodzinie? Na Zachodzie pęd życia, ilość pracy i obowiązków oraz cały wachlarz „rozpraszaczy uwagi” (Internet, elektronika, TV) wymusza pewien plan dnia. Czy w Indiach są rzeczy, które „przeszkadzają” i istotnie wpływają na życie rodzinne?

Tutaj na życie rodzinne wpływa głównie plaża:) Codziennie chodzimy tam po szkole (dzieci). Tam spotykają się wszystkie rodziny ze szkoły i przedszkola. To nie znaczy, że nie mamy internetu. Mamy, bo dzięki niemu zarabiamy i kontaktujemy sie ze światem. Dzieci oglądają też w weekend filmy czy bajki, tak jak w Polsce.

8. Proszę powiedzieć, jak szybko udało się Wam, a przede wszystkim dzieciakom, przestawić na lokalną kuchnię? Jakie są Wasze ulubione dania? Ma Pani już swoje popisowe danie? Gotujecie Państwo sami, czy częściej jadacie „na mieście”?

Popisowe dania ma raczej mój mąż. Ja nie lubię gotować:) Dzieci najbardziej lubią Paneer Butter Masalę. To jest taki sos, czyli własnie masala – mieszanka przypraw podawana z warzywami. Lubią też tutejsze chlebki (ciapati, nany), które jemy głownie z curry (czyli też mieszanką przypraw z warzywami a nie jak w Polsce nazwa przyprawy;). Często jemy też na zewnątrz, chociaż nie mozna nazwać tego miastem:)

9. Czy można powiedzieć, że wychowanie dzieci w Indiach jest trudniejsze, czy łatwiejsze? Czy miejsce zamieszkania ma w tej kwestii w ogóle jakieś znaczenie?

Nie ma zupełnie znaczenia. Mamy te same radości i troski, które mieliśmy w Polsce. Łatwiejsza jest tylko logistyka – plisko plaża i dzieci na plaży, z którymi można się bawić. Komuna przyjezdnych trzyma się razem, więc dzieci spędzają też popołudnia u znajomych.

10. Państwa dzieci uczęszczają do lokalnej szkoły waldorfskiej, podobnie jak wcześniej w Polsce. Czy to znaczy, że na tej płaszczyźnie nie odczuły prawie żadnych różnic? Czy są jednak rzeczy w edukacji, które w Indiach są rozwiązane inaczej niż w Polsce?

To inna szkoła i inni ludzie. To jest jedyna różnica, która może być traktowana jako bardzo duża, bądź bardzo mała. Szkoła jest po angielsku, więc tutaj przeczuwaliśmy problemy, jednak zupełnie niepotrzebnie, bo dzieci od początku świetnie sobie radziły.

11. Czy miała Pani okazję zaobserwować metody wychowawcze stosowane przez Hindusów? Czy są rzeczy, które należałoby zmienić oraz takie, których mógłby się nauczyć Zachód?

Tutaj małych dzieci np. nie stawia się na ziemię, nie dotkną podłoża chyba do roku czy nawet dłużej. Cały czas się je nosi, więc i chodzić uczą się dosyć późno. Induski także – tak mi się wydaje – długo karmią piersią, ale raczej w ukryciu. To, co jest fajne, że nawet małe dzieci jedzą z talerza rodziców i nie gotuje im się osobnych dań. Skubią głównie ryż i warzywa. To tyle co do tej pory zauważyłam. No i kary fizycznie – ciągle często stosowane w stosunku do dzieci.

12. Niebawem minie pól roku, odkąd opuściliście Polskę. Czy sądzi Pani, że po takim czasie jesteście już innymi ludźmi? Z innymi priorytetami, planami niż większość Europejczyków? Czy jako rodzice widzicie pozytywny wpływ samego wyjazdu i życia w Indiach na Wasze dzieci?

Oczywiście. Pozytywny wpływ na dzieci to jedna z głównych rzeczy, która nas tak bardzo cieszy. Jedna rzecz to język – już świetnie sobie radzą z angielskim. Druga to ich otwarość na nowe doświadczenia i ludzi. To jest wartość nie do przecenienia. Ja nie wiem, jakie plany ma większość Europejczyków, ale my na razie zostajemy w Indach, bo podoba się nam to proste i zarazem wygodne życie.

13. Co robią rodzice – dokąd i do kogo mogą się zwrócić na Goa, gdy ich dziecko choruje? Jak wygląda u Państwa dostęp do ośrodków zdrowia i leków?

Są (prawie) wszyscy możliwi lekarze świata:) Allopaci, czyli tzw. u nas zwykli, lekarze ajurwedyjscy, homeopaci… Wszyscy oni funkcjonują na równych warunkach. Co jest skrajnie różne od tego, co mamy w Polsce, gdzie lekarz znaczy tylko ten, który zaleca Paracetamol, a inni to już szarlatani:)

14. Stworzyła Pani portal dziecisawazne.pl i z sukcesem prowadzicie go z mężem w Indiach. Czy zgodzi się Pani ze stwierdzeniem, że jest to kwintesencja pojęcia „globalnej wioski”? Na jakie trudności napotykają Państwo w swojej pracy, biorąc pod uwagę fakt, że żyjecie w innej strefie czasowej i pracujecie „zdalnie”?

Na żadne. Robimy dokładnie to samo co przed wyjazdem, Mamy + 4 godziny różnicy czasowej, co się świetnie składa. Bo zdążymy już wszystko zrobić, zanim wstanie polski dzień. Wtedy możemy kontaktować się z pracownikami, klientami.

15. Jak wypoczywa mama w Indiach? Co zwykle robi Pani, aby odpocząć od codziennych obowiązków, męża i dzieci? A jak na Goa można spędzić randkę z mężem?

Chodzę na jogę 3 razy w tygodniu, co było nie do osiągnięcia w Polsce, głownie ze względu na odległości. Spotykam się też wieczorami ze znajomymi kobietami. Tutaj jest mnóstwo osób tak samo zorientowanych jak my, są wiec kursy medytacji, prawidłowego oddechu, uwalniającego śpiewu i tym podobne:) Na randkę też chodzić jest wyjątkowo łatwo, bo bierzemy naszego 2-letniego synka, on sobie śpi w restauracji nad oceanem (tutaj są restauracje z wielki sofami, materacami..), a my mamy czas dla siebie:)

***

Pani Alicji jeszcze raz dziękuję za ciekawe odpowiedzi i poświęcony czas. Nie wiem, jak u Was, ale jakaś część mnie nie miałaby nic przeciwko pracy w knajpce tuż nad oceanem, gdzie miałabym oko na bawiące się na plaży dzieciaki … 😉 Jeśli spodobał Wam się ten cykl, to mam dobrą wiadomość: Kolejna rozmowa już niebawem 🙂 A jeśli i Ty chciałabyś wziąć udział w projekcie, skontaktuj się ze mną: kontakt@piwnooka.pl 🙂

Dotychczas ukazały się następujące wywiady:

Mamą być … w Irlandii – wywiad z Flowmummy

Mamą być … w USA (na Florydzie) – wywiad z TheKretka1

(źródło i zdjęcie2: familyinasia.tmbrl.com; zdjęcie1: flickr.com)

Previous Gdyby porodówka była restauracją ...
Next I ciemność nam niestraszna.

Suggested Posts

Goshico poleca się na urlop (i nie tylko)!

Jak zaszczepić w dziecku miłość do książek?

Najciekawsze pomysły na Walentynki – upominki.

Planujesz zakup wózka? Zobacz, na co koniecznie zwrócić uwagę.

Zima, jaką uwielbiamy.

Na śniadanie.

5 komentarzy

  1. Aga z www.makeonewish.pl
    18 lutego 2015
    Odpowiedz

    najlepszy z tej serii 🙂 już pochłaniam ich bloga 🙂 choć samej mnie na to nie stac (odwagi brak) to ich podziwiam ! brawo !

    • 18 lutego 2015
      Odpowiedz

      Również ich podziwiam, za odwagę w wielu aspektach 🙂

  2. Katarzyna Siudak
    18 lutego 2015
    Odpowiedz

    Indie! Marzenie! 🙂 Też kiedyś pojadę tam na spontanie 😉

  3. 19 lutego 2015
    Odpowiedz

    Domek nad plażą, jakaś knajpka to moje marzenie 😉 Choć akurat nie ta strona świata, ale tam też z tego co czytam jest miło 🙂 /J.

  4. Misako - matka po japońsku
    19 kwietnia 2015
    Odpowiedz

    Kosmos, z jednej strony zazdroszcze odwagi, z drugiej nie potrafiłabym od tak wszystkiego rzucić i wyjechać. Ale to też pewnie kwestia zawodu.

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *