Jeśli śledzisz mnie na Facebooku, już wiesz o czym mowa. A jeśli nie śledzisz, to … już wiesz, co masz zrobić :)) Tak więc, zaliczyłam wpadkę i prawdę mówiąc nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zrobiła coś tak głupiego, tylko pozornie przemyślanego. W ramach wyjaśnienia nie przychodzi mi nic mądrzejszego na myśl, niż: „Naprawdę nie wiem, jak to się stało…”, choć nie powiem, żeby mój M. nie miał udziału w tym całym bałaganie. W końcu jak zawsze wierzył w mój zdrowy rozsądek a kiedy dodatkowo poznał mój genialny plan, poparł pomysł bez cienia wątpliwości, co mnie z kolei jeszcze bardziej do niego przekonało. Faceci …
Na początku była wizja.
Dostaliśmy zaproszenie na wesele. Nie wesele! Weselisko z prawdziwego zdarzenia. A ponieważ ostatnim, na jakim byliśmy, było nasze własne, sporym problemem okazał się strój. Nie M., bo on ma solidny garnitur, ani nawet nie dzieciaków, tylko mój. Nie chciałam kupować outfitu od A do Z a zwłaszcza sukienki – jestem przecież (z drobnymi przerwami) na diecie a kreacja za jakiś czas może się okazać mocno nieaktualna. Do tego imprezy takie należą u nas naprawdę do rzadkości a zależało mi, żeby skompletowane ubranie było a) uniwersalne i b) rozsądne cenowo (haha!). I w tym momencie przypomniałam sobie markę, która oferuje piękne spódnice i sukienki – uwaga – z tiulu.
Być jak Carrie Bradshaw.
Pamiętacie początek każdego odcinka „Seksu w wielkim mieście”? Właśnie do tej zwiewnej spódniczki Carrie, w lekko żartobliwym tonie, miała nawiązywać moja. Plan był prosty: rozkloszowany, tiulowy dół w kolorze bladego różu, zestawiony z prostą białą bluzką, krótkim, jasnoszarym żakietem i szarymi szpilkami. Coś a la look z lat 60-tych. Elegancja z furtką, bo od początku myślałam też o zestawieniu spódnicy z sandałami albo Conversami na jakieś inne okazje w przyszłości.
Kolor miał być taki, jak na zdjęciu lewym, długość taka, jak na zdjęciu prawym.
Dodatkowo, przy wyborze koloru sugerowałam się jeszcze zestawieniem wszystkich dostępnych w sklepie, w takiej oto formie. Rzućcie okiem na „candy pink”.
Dzisiaj nie rozumiem tej całej koncepcji i mocno się zastanawiam, czy kupując tę spódnicę nie nawdychałam się za dużo świeżego powietrza. Albo czy nazbyt dosłownie nie wzięłam sobie do serca tych wszystkich motywacyjnych tekstów w stylu: „Yes you can!”. W każdym razie wyobraźnia rozminęła się w pewnym momencie ze zdrowym rozsądkiem i bum! Miał być żart, to i był.
To na pewno bibułka!
Spódnicę zamówiłam, opłaciłam i niecierpliwie przebierałam nóżkami w oczekiwaniu na kuriera. Przez bite dwa tygodnie miałam jeden obraz w głowie: ja w wygodnych, wyszczuplających i wydłużających nogę szpileczkach i ona – zwiewnie falująca w rytm moich kocich ruchów na parkiecie.
Paczka w końcu dotarła. Po otwarciu od razu zarejestrowałam zaskakująco nasycony róż, ale jeszcze przez kilka sekund miałam szczerą nadzieję, że to bibułka opakowania … A potem było głośne: „O ja p….!” Drugie padło, kiedy ją założyłam i spojrzałam w lustro. Pozwól, że oszczędzę i Tobie i sobie zdjęcia (a wiem, że wiele byś dała, żeby je zobaczyć!). Leżała wprawdzie idealnie i długość też była w sam raz. Tylko, że zupełnie nie do mojej figury i moich kształtów – moje biodra jeszcze bardziej wypchnęły tiul na boki a ja prezentowałam się jak klasyczna beza! Jak karykatura samej siebie. Nie mogłam pogodzić się ani z kolorem wściekłego różu, ani z tym, jak prezentowałam się w spódnicy.
Tylko spokojnie, zwrócimy ją.
M. starał się mnie pocieszyć i uspokoić, ale szybko uświadomiłam mu, że spódnica ma indywidualne wymiary a takie produkty nie podlegają zwrotom (co wspaniałomyślnie doczytałam po zakupie …). Przepisy dotyczące zakupów w Internecie zmieniły się w 2014 i dziś prawo zwrotu nie dotyczy towarów, przygotowanych na indywidualne życzenie. Chlip. Fakt, że kupiłam ją z 20% zniżką niespecjalnie mnie pocieszał, bo i tak wydałam ponad 300 zł! Mogę mieć pretensje wyłącznie do siebie. Z drugiej strony pozostaje jeszcze kwestia koloru, który na żywo wygląda inaczej, niż na zdjęciach.
Zerknijcie jeszcze raz na spódnicę a później na tę wersję na modelce i próbki kolorów. Czy według wszędzie jest ten sam kolor? Bo mam wrażenie, że ten mój róż wyjątkowo daje po oczach. W takim wypadku mogę spróbować zwrócić towar, powołując się na jego niezgodność z umową. Wtedy jednak mam prawo do a) naprawy b) wymiany a to i tak obwarowane jest kilkoma warunkami.
Pomimo tego niespecjalnie miłego doświadczenia, nadal uważam, że spódnice są fantastyczne i jeśli dobrane do odpowiedniej figury, są ciekawą propozycją na zabawy, nawet te bardzo eleganckie. Być może za jakiś czas, już ze smuklejszą sylwetką, będzie mi dane wrócić do tematu :))
(zdjęcia: flickr.com, fanfaronada.eu, piwnooka.pl)
zostaw na sesje zdjęciową 🙂 na siedząco i z Niną w takiej samej będzie na pewno super look 🙂
No jest to jakaś myśl! :))
To może ja też opowiem swoją historię zwariowanej środy, również związaną z zakupem na wesele.
We wrześniu w rodzinie mamy wesele no i trzeba się ubrać w jakąś sukienkę (a nie jestem ich fanką). Wpadłam z mamą na genialny pomysł, że tym razem to uszyjemy sukienki (w sklepie sukienki za krótkie, za małe lub za drogie – tak to jest jak się ma trochę więcej ciała). Mama wybrała się na rekonesans po leszczyńskich sklepach z materiałami i średnio 1metr materiału, który by nas intersował to koszt 50 – 70 złotych. Jednak dowiedziałyśmy się, że to drogo. W hurtowni w Poznaniu są tańsze materiały więc po co przepłacać. No to stwierdziłyśmy, że kupimy tam gdzie taniej.
W ubiegłą środę wszystko nabrało zaskakującego dla mnie tempa. Popołudniu krzątam się w kuchni i mam telefon, że za 40 minut mama będzie w Poznaniu na Głogowskiej po materiał na sukienki i mam przyjechać. No to jadę. Oczywiście sklep otwarty do 17 my wchodzimy o 16:30. Jednak bardzo szybko wybieramy materiały, pani oblicza ile materiału będzie potrzebne na sukienkę, ucina, ładnie szykuje do kasy. I wtedy pada pytanie „ile za metr?” A Pani na to „jeden 150 zł/m, drugi 180 zł/m”. O LOL!!!
No ale już po ptakach trzeba iść do kasy i zapłacić … Trudno mamy co mamy teraz tylko trzeba mieć nadzieję, że krawcowa spisze się na medal.
Tak to jest jak się bierze to co się podoba nie pytając najpierw o cenę.
Nauczka na całe życie jednak człowiek uczy się na błędach.
Więc nie martw się tą kiecką nie tylko Ty masz przeboje przed weselem 🙂
O kurcze, niezłe ceny 😀 Drogie te kiecki, ale pewnie wybór materiałów większy niż w Lesznie?
Oh Martuś… ale przygoda. Błąd za ponad 300zł ! właśnie dlatego ja nie kupuję ubrań przez Internet. Po prostu się boję. Coś co może mi się podobać na wieszaku, manekinie czy modelce, a na mnie może wyglądać już niekoniecznie dobrze. Poza tym zawsze może nie pasować, źle leżeć. Mam nadzieję, że uda Ci się sprzedać tą spódniczkę. Ale brawo za pomysł na stylizację 🙂 Na pewno by mi się spodobała 🙂
Widzisz, ja też baaardzo rzadko kupuję dla siebie przez Internet. Tu się wahałam, ale pomyślałam sobie: „Zawsze mogę oddać.” 😀 A teraz już wiem, żeby sprawdzić zasady zwrotów …
Mówią, że człowiek uczy się na własnych błędach, to masz babo błąd wart ponad 300 zł 😉
Na pocieszenie powiem, że spódnica bardzo ładna.