Rację ma Hafija w swoim ostatnim tekście, że wszystko mija. Każdy trud związany z rodzicielstwem: nieustanne karmienia, nieprzespane noce, okresy płaczu i nastawienia na NIE. Podobnie jak jej, mnie również pamiętanie o tym, że żaden cięższy etap nie jest wieczny, dodaje otuchy i sił. Wiem dobrze, że z Antkiem tak przecież było, więc i z Niną pewne rzeczy trzeba przetrwać.
Wszystkie fazy u rozwijającego się dziecka są tymczasowe. A mówiąc wszystkie, mam na myśli również te dobre, łaskawe dla nas. Jeśli Twój maluch wspaniale zasypia sam, wiedz, że może (choć nie musi) się to zmienić. Jeśli masz w domu pożeracza warzyw i owoców, wiedz, że jego upodobania mogą się zmienić o 180 stopni. Twój łagodny baranek może nagle zacząć gryźć i okładać Cię pięściami. Najczęściej nie mamy w tym swojego udziału, bo to po prostu jego sposób na poznawanie siebie i świata. Czasami nawet ono nie chce, ale musi. Jak te ręce i nogi, które są w ciągłym ruchu i pomimo wielkiego zmęczenia nie dają zasnąć.
Zmiany u naszych dzieci następują szybko jedna po drugiej a my staramy się do nich dostosować, zmieniając nasze nastawienie, czasami porządek całego dnia i własne przyzwyczajenia. W takim tempie ciężko mówić o tym, co w przypadku konkretnego dziecka jest normą. Co jest „normalne” i nam dobrze znane. Pomimo mojego doświadczenia, ciągle mnie te nagłe zmiany szalenie zaskakują. Kiedy wydaje się, że już mam wszystko obcykane, znów daję się wywieść w pole! Żeby to jeszcze były zmiany na gorsze …
Mój ostatni wieczorno-nocny dramat zaczął się zupełnie niepozornie.
Akt I
Położyliśmy dzieciaki i wpadliśmy w wir własnych zajęć. Nina od kilku dni spała niespokojnie, budziła się częściej a nasze wieczory kończyły się szybciej niż byśmy tego chcieli. Rzucaliśmy filmy i lekturę, bo przez ciągłe pobudki i tak nie mogliśmy się skupić. No więc tego wieczora znów chcieliśmy nacieszyć się spokojem i maksymalnie wykorzystać nasz czas. Minęła 21:00, 22:00 a elektroniczna niania milczała. To było dziwne i zaczęłam się trochę niepokoić. Może ma gorączkę i powinnam iść sprawdzić? – Na pewno wszystko dobrze a jak zajdę do niej, to na pewno się obudzi … I tak biłam się z myślami, ale udało mi się poskromić moją wyobraźnię do godziny 23:00. Zbierając się do spania, zaczęłam się na dobre niepokoić. A co, jeśli rzeczywiście coś z nią nie tak? Czemu nie polazłam na górę i nie sprawdziłam!? Najwyraźniej cały wieczór uspokajałam się tylko po to, żeby na koniec mieć olbrzymie wyrzuty sumienia …
Akt II
Zanim położyliśmy się do łóżka, podsłuchałam jeszcze jak oddycha. Poświeciłam delikatnie telefonem, żeby zlokalizować smoczek i zerknąć na nią. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Ułożyłam się wygodnie i doszłam do wniosku, że zaraz na pewno się przebudzi (a zwykle tak się właśnie dzieje, jakby czuła, że już przyszliśmy), więc dla zabicia czasu sprawdziłam Facebooka, YT i inne pożeracze czasu. Nie ma przecież nic gorszego, niż być wybudzonym zaraz po zaśnięciu.
23:30, północ … ona nadal błogo spała a mi zaczęły już opadać powieki. Rozpoczęłam poszukiwanie wygodnej pozycji. Lewo, prawo, brzuch …. i znowu plecy. Po chwili zaczęłam myśleć o pierdołach i powoli odpływać. A wtedy … Już się domyślacie, co było wtedy.
Akt III
Nina zaczęła się wiercić. Słyszałam, jak znajduje smoczka i trafia nim do buzi. Cisza. Może będzie to jedna z TYCH nocy? Znów zaczęłam odpływać i wtedy usłyszałam cichutkie, zaspane : MAMA … (Nie myślcie, że tak to zwykle wygląda. Najczęściej jest syrena, jakby krzywda jej się działa okrutna!) Podniosłam głowę i zobaczyłam ten włochaty łepek, wystający znad szczebelków łóżeczka. I jak co noc, wstałam i przeniosłam ją do nas, tuląc i całując (w myślach karcąc siebie, że mogłam już dawno spać …). Podałam picie, za chwile odstawiłam na miejsce. Nina wierciła się jeszcze z dobre 10 minut. Choć obstawiona nami i poduszkami, nagle położyła się na brzuchu M. więc ja czuwałam, niepewna tego, gdzie mała „pogna” za chwilę. M. oczywiście kompletnie nie odczuł tych dodatkowych 12 kg na sobie … Minęło trochę, zanim Nina znalazła wygodną pozycję i zasnęła. A ja mogłam nareszcie zamknąć oczy, choć w tym momencie zaczęło mnie irytować uczucie dobiegające z pęcherza. Wstać, nie wstać? Dobra, szybkie siku i spać. Wybiła 1:00, kiedy wróciłam do łóżka (idąc na palcach i kładąc się na trzy raty). I znów … lewo, prawo, brzuch. Poduszki trochę niżej, kołdra podwinięta (potwory, wiadomo …) i zaczęłam odpływać. A skoro było już błogo i spokojnie, to M. zaczął swój nocny koncert. Pełna nadziei i łaknąca snu, początkowo go zignorowałam. Ale w tej ciszy chrapanie było coraz bardziej uciążliwe i to na nim, jak na latającym komarze, skupiałam całą swoją uwagę. Syczałam na tyle cicho, żeby nie obudzić Niny, więc i bezskutecznie. W końcu musiałam się podnieść i szturchnąć M. solidnie. Przekręcił się na bok i ucichł, ale ja znów się rozbudziłam. Zaczęłam myśleć o planach na następny dzień, co rano zapisać, o czym koniecznie nie zapomnieć. Ciekawe, czy drzwi są zakluczone? Schowałam na zakupach kartę do portfela? Coś trzeba jutro przynieść do przedszkola …. I tak zrobiła się 2:00 … Usnęłam nie wiem o której ostatecznie, ale zdecydowanie zbyt późno jak na tak fantastyczną noc.
Nad ranem ledwo otworzyłam oczy.
– Ale jestem wykończona…
– Czym? Dzieciaki tak dobrze dzisiaj spały.
– Ano właśnie …
***
I jaki z tego morał? Śpij matko, jak jest Ci dane. Nigdy nie wiadomo, jak długo to potrwa 🙂
(zdjęcie: flickr.com; autor: Howard Ignatius)
No Comment