Trudna sztuka wrzucania na luz.


Jeśli masz to szczęście żyć w zdrowiu i bez wielkich problemów, to myślisz, że jesteś niezniszczalna. Nie przejmujesz się, że na przykład dźwiganie może się kiedyś odbić czkawką w postaci bólu pleców i poważnych problemów z kręgosłupem. Ani że stres może odkładać latami i tylko czeka na odpowiedni czas, by wybuchnąć. I żyjesz z dnia na dzień, tak bez głębszych refleksji, bez szczególnego oszczędzania się. Aż w końcu dzieje się wielkie „BUM”, które z dnia na dzień sprowadza Cię na ziemię. Tak właśnie było u mnie.

Kto oglądał mój ostatni live na Instagramie, ten wie o czym mówię. Dla pozostałych szybkie wprowadzenie. Z początkiem tygodnia przeszłam dwa konkretne ataki paniki, spowodowane stresem. Stres z kolei związany był z kilkudniowym bólem piersi, który ostatecznie okazał się bólem napięciowym a który tworzył w mojej głowie tak czarne scenariusze, że dosłownie byłam sparaliżowana strachem. Wiecie, typowa reakcja łańcuchowa spowodowana samonakręcaniem się. Raz tłumaczyłam sobie, że nic mi nie jest, by za chwilę odczuwać fale gorąca na myśl, że to jednak coś poważnego.

Tego wieczora byłam po prostu zestresowana myślami a na dźwięk sygnału karetki mój organizm zareagował gwałtownie. Kto choć raz przeżył atak paniki, wie jaki to koszmar. Serce wali, obraz się rozmywa, oddech przyspiesza, ręce i nogi są jak z waty. W takim momencie myślisz, że to atak serca i tylko czekasz, aż stracisz przytomność i padniesz jak długa. Oczywiście takie myśli jeszcze pogarszają Twoje samopoczucie. Najgorszy jest ten pierwszy raz, kiedy nie wiesz, jak sobie pomóc.

Potem zazwyczaj jest łatwiej, bo wiesz, że to nerwy i jedynym sposobem na atak to wyciszenie się. Myślenie o przyjemnych rzeczach (co przy gonitwie myśli wcale nie jest takie proste), uspokojenie oddechu i cierpliwe przeczekanie. Za pierwszym razem zajęło mi to 40 minut. Bardzo nieprzyjemne 40 minut.

Skąd, jak i dlaczego?

Nadal jakaś część mnie nie może pojąć, dlaczego mój organizm tak zareagował. Jak mogłam dopuścić, że regularnie odczuwany stres tak się skumulował? Przecież mam fajne życie – kochającą rodzinę, wsparcie bliskich, zdrowie i radość z najmniejszych rzeczy. Niektórych spotykają wielkie problemy i nieszczęścia a jednak dają radę. Stresujące sytuacje przecież przeżywa każdy, nie ma ludzi bez trosk.

Co więcej, zawsze wydawało mi się, że jestem pogodną osobą. Wiecie, nie przejmuję się pierdołami, które mnie nie dotyczą, serdecznie podchodzę do ludzi. Nie bulwersuje mnie polityka, nie zazdroszczę i nie obgaduję złośliwie. Słowem: unikam negatywnych emocji, jak tylko mogę.

Z drugiej strony – i to pewnie jest źródłem moich problemów – ogromnie przeżywam wszystko, co dotyczy moich bliskich. Od czasu dramatycznych przeżyć z Niną (pisałam o nich TUTAJ), każda infekcja u dzieci, każdy stan podgorączkowy powodują, że niemal odchodzę od zmysłów. Owszem, z czasem nabrałam dystansu, ale podświadomie każdy przypadek muszę przetrawić. A żeby tego było mało, do wielu spraw podchodzę bardzo emocjonalnie. Jak nie stres, to nadmierna ekscytacja i pełna mobilizacja. Przeżywam bardziej niż to konieczne a po fakcie czuję się jak balonik, z którego uszło powietrze.

Nie wspominając o tym, że mam tendencję do „czarnowidztwa”. Nawet jeśli rozsądek szepce mi do ucha, zawsze pojawiają się niepokojące myśli i najgorsze wizje.

Czas wrzucić na luz.

Niestety atak paniki nie zakończył się na jednorazowym incydencie, ale szybka wizyta u lekarza i dobór odpowiedniego leku, zdecydowanie prowadzi mnie na dobre tory. Teraz potrzebuję czasu, aby się wyciszyć.

Dostałam dość brutalne ostrzeżenie i  muszę zadbać o swoje zdrowie psychiczne. Przykładać większą wagę do odpoczynku psychicznego – postawić na aktywność fizyczną i nauczyć się odpoczywać na 100%. Zwłaszcza to drugie jest bardzo trudne, gdy ma się nienormowany czas pracy i człowiek zawsze jakoś tak jest jedną nogą (tj. myślami) przy sprawach zawodowych.

Chciałabym też przepracować pewne uczucia i nauczyć się prawdziwie dystansować. Myśleć trzeźwo i nie dawać się ponieść emocjom. W tym celu na pewno udam się do specjalisty. Za dobrze znam siebie aby wierzyć, że sama dam sobie radę.

Tekst napisałam i opublikowałam nie tylko dla tych, którzy mają podobne doświadczenia. Patrząc na ilość wiadomości wiem, że jest Was sporo. Dla szczęśliwców, których ten problem nigdy nie dotknął i dla młodych rodziców mam jedno przesłanie: dbajcie o siebie i nie bagatelizujcie choćby najbardziej błahych objawów. Dzisiaj wiem, że rodzicielstwo – choć cudowne i wzbogacające – to pasmo trosk. To długie etapy zmęczenia fizycznego i psychicznego, ciągły stres. Nie stawiajcie siebie i Waszych potrzeb na szarym końcu, bo jak widać, machanie ręką na pewne sytuacje, może się kiedyś odbić ze zdwojoną siłą.

 

Previous Pomysł na obiad: Pizza jak u Włocha!
Next To nie oszczędność, ani spryt. To zwykłe świństwo!

Suggested Posts

Takiej dobroczynności chcę nauczyć moje dzieci.

Rzecz, której nigdy tej pielęgniarce nie zapomnę.

Piwnooka i jej 20 rzeczy wartych wspomnienia.

Letnia szafa Antka i Niny.

Pierwsze urodziny #nicminiewisi, czyli festiwal chustonoszenia.

Wstydźcie się, Superstyler!

No Comment

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *