To nie oszczędność, ani spryt. To zwykłe świństwo!


No dziewczyny! Która nie chciałaby choć raz zaszaleć na zakupach? Tak prawdziwie, bez limitu. Chodzić od sklepu do sklepu, nie patrzeć na ceny. Wkroczyć pewnie do drogiego butiku i sprawić sobie cuda za niebotyczne ceny? Jestem więcej niż pewna, że każda z nas ma jakieś zakupowe marzenie. Wiecie, taką silną chęć posiadania wyjątkowej torebki, pierścionka czy pary butów, dodających +10 do pewności siebie i będących dowodem na posiadany styl i status materialny. Niestety najczęściej nie możemy sobie na te marzenia pozwolić. Całe szczęście, że dziś to żaden problem!

Jak na czasy swawolnego konsumpcjonizmu przystało, ograniczone środki wcale nie stoją na przeszkodzie, aby dać upust swoim apetytom na metki. Sprzedawcy i marki dobrze wiedzą, że jeśli większość nie stać na produkty premium, to nie trzeba im ich odmawiać. Wystarczy tylko wyjść do nich z atrakcyjną ofertą.

I tak oto mamy ubrania w popularnych sieciówkach, często bardzo mocno inspirowane pracami topowych projektantów. Czasami kupując daną kieckę, nawet nie jesteśmy świadomi, że jej lepiej odszyta siostra paradowała po największych światowych wybiegach. Mamy też małe, lokalne butiki i stragany, które kipią od podróbek. Ba! Mamy nawet „prestiżowe” serwisy, które sprzedają produkty dosłownie identyczne z oryginałem – tam torebka Louis Vuitton kosztuje 1000 zł a nie 6000 i nawet najbardziej wprawne oko nie znajdzie różnicy.

Wszystkie drogi prowadzą z Chin.

Popularny serwis AliExpress jeśli nie zrewolucjonizował rynku, to na pewno wyniósł zakupy na zupełnie inny poziom. Jestem szczerze zafascynowana, ile rzeczy tam można znaleźć i jak mało kasy można tam wydać. Od typowych dupereli, przez gadżety i meble, po ubrania. Nie muszę chyba mówić, że zdecydowana większość to podróbki znanych marek … Ale z drugiej strony, jeśli towary w polskich sklepach produkowane są głównie w krajach trzeciego świata, to w zasadzie (i te oryginały i podróbki) mają jedno i to samo źródło. A przyznacie pewnie, że czasami logo czy metka,  nie świadczy ani o jakości, ani o trwałości.

Ja sama lubię wiele rzeczy kupować tanio – czy to case na telefon, czy dekoracje, nawet meble. Jeśli upatrzona rzecz kosztuje krocie, szukam czegoś w podobnym stylu albo poluję na promocje. Jeśli natomiast na coś ewidentnie mnie nie stać albo mój rozsądek wygrywa, zagryzam wargi i żyję dalej. Nie szukam świadomie i do upadłego podróbek z kilku powodów: Po pierwsze nie mogłabym nosić takiej dajmy na to torebki czy sukienki i udawać (również przed samą sobą), że wydałam na nią całą pensję (albo i dwie). Po drugie, nie jestem pewna, czy czułabym się dobrze z czymś, co jest tak oczywistym manifestem zamożności, nie mający uzasadnienia w moim codziennym stylu. I po trzecie i najważniejsze: to jest zwyczajne okradanie autora pierwowzoru.

Gdzie leży zatem granica przyzwoitości?

Z AliExpress nigdy jeszcze nie korzystałam i to tylko dlatego, że nadal nie jestem pewna, czy to jest w pełni bezpieczne. Ogrom sprzedawców sprawia, że nie wiem, który jest godny zaufania i czy produkty odpowiadają tym na zdjęciach. A powiem Wam, że polecenia różnych produktów kuszą! Jakiś czas temu znalazłam nawet bardzo pomocną grupę na Facebooku, gdzie dziewczyny pokazują zakupy i dzielą się swoimi opiniami. Ogólnie super sprawa, ale …

Ostatnio się we mnie zagotowało. Otóż ktoś recenzował parę TOMS’ów, zamówionych na Ali. Oczywiście były podróbą i oczywiście kosztowały niewiele – całe 35 zł (zamiast ok. 200 zł). Wyglądały zupełnie jak te oryginalne, miały nawet metkę z logo na pięcie. Zainteresowanie nimi było ogromne – dziewczyny dopytywały o rozmiarówkę, kolory. Po jakimś czasie pojawiły się komentarze, że wspomniany sprzedawca zniknął, bo zapewne został przez kogoś zgłoszony i usunięty z serwisu. Jakież było oburzenie zainteresowanych! Że co on komu przeszkadzał? Że zawsze znajdzie się ktoś, kto się doczepi …

Jak dla mnie zgłoszenie było całkowicie uzasadnione – wszak jest to kradzież, czy to się komuś podoba czy nie. Dziewczyny zdecydowanie nie podzielały tej opinii. Mało tego, otwarcie przyznały, że jak mają okazję wydać na TOMSy 35 zł i za 200 ubrać całą rodzinę, to to robią. A jak Wam powiem, że w tym przypadku takie zakupy to jest podwójne świństwo!

Wyjątkowa marka TOMS.

Została założona w 2006 roku przez Amerykanina Blake’a Mycoskie, który podróżując po Argentynie zauważył, że tamtejsze dzieci nie noszą butów. Nie z wygody czy roztrzepania, ale dlatego, że ich po prostu nie mają. I tak, w czasach najbardziej absurdalnych udogodnień życia, gigantycznego postępu technologicznego, nadal wiele ludzi na świecie nie ma butów. Nie mówiąc już o wodzie i pożywieniu.

Wymyślił sobie, że będzie sprzedawał obuwie, wzorowane na argentyńskich espadrylach i za każdą sprzedaną parę, drugą przekaże potrzebującemu dziecku. Odniósł komercyjny sukces a dzięki temu, do roku 2010 w ramach programu „One for One”, firma przekazała milion par butów. Oczywiście nie takie „fancy-schmancy” jak sprzedawane, tylko dostosowane do potrzeb danego regionu. Dziś marka to również okulary (pomoc ludziom z poważnymi chorobami wzroku), plecaki (edukacja dzieci) czy torby (pomoc medyczna dla kobiet w ciąży).

Tak wiem, to też jest biznes i nie wnikam w meandry jego funkcjonowania ani nie sprawdzam ich zeznań finansowych. Jakby nie patrzeć, jest to jednak jedna z niewielu firm z misją, która robi dużo dobrego. I dlatego właśnie kantowanie takiej marki uważam za zachowanie poniżej wszelkiej krytyki. Powiecie, że nie każdy zna historię jej powstania i kupuje nieświadomie. To możliwe i nawet ja sama nie dam sobie ręki uciąć, że nigdy w życiu w niewiedzy nie kupiłam czegoś „inspirowanego” pracą kogoś innego. Problem w tym, że dziewczyny, wypowiadające się w wątku znały ideę TOMS’ów.

Ja w tym roku miałam na nie chrapkę, ale ponieważ bardziej potrzebowałam sandałów, moja ochota na te wdzięczne i ponoć mega wygodne cichobiegi musi poczekać. Bardzo chętnie pomogłabym komuś przy okazji, ale wydatek 200 zł będzie musiał poczekać.

Wkurza mnie natomiast postawa, w której „najważniejsze jest to, co ja chcę”. „Chcę mieć buty z metką TOMS i będę je miała! Co z tego, że fałszywe…”. Bez cienia refleksji, że to bardzo nie fair. Pewnie, że też często łapię się za głowę, widząc niebotyczne ceny naprawdę prostych rzeczy. Tylko, że wtedy, jak piękne by nie były, to ich po prostu nie kupuję. Nie zlecam krawcowej uszycie duplikatu.

Tymczasem egoistyczne i roszczeniowe podejście ludzi pokazuje, że zmierzamy w jakimś dziwnym kierunku. Gdzie „mieć” jest zdecydowanie ważniejsze, niż „być”.

(zdjęcie: flickr.com; autor: Hamza Butt)

Previous Trudna sztuka wrzucania na luz.
Next Słońce, wino i piękne plenery, czyli najlepsze filmy na lato!

Suggested Posts

Zmiany w domu i nowości w tym roku!

Jestem głodna zmian a Ty?

Nasza mleczna przygoda ;)

Piwnooka 2016.

Czasami wiele mi nie trzeba.

10. miesiąc Niny i podróże bliższe i dalsze.

No Comment

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *