Karny jeżyk to nie klaps!


Temat o radzeniu sobie z małym buntownikiem chodził za mną już od jakiegoś czasu. Dokładnie od dnia, kiedy przeczytałam krytyczny tekst o metodzie wychowawczej, stosującej tzw. „time out”, znanej w Polsce jako „karny jeżyk”. W komentarzu wpisu odniosłam się do prezentowanej opinii negatywnie i moim zdaniem dość jasno. A jednak temat nie dawał mi spokoju …
 


Hafija, autorka wspomnianego tekstu, prowadzi fantastyczny i bardzo ważny blog, którego motywem przewodnim jest karmienie piersią. Cenię ją bardzo za wiedzę i umiejętność przekazywania treści, tak istotnych dla mam karmiących piersią. Zaimponowała mi bardzo jednym ze swoich wpisów, w którym przyznała, że kiedyś bardzo krytycznie i jednoznacznie oceniała mamy, które karmią/karmiły swoje dzieci mlekiem modyfikowanym. Przekaz był dla mnie jasny: nigdy nie można oceniać kogoś pochopnie, bo dana sytuacja nigdy nie jest biała albo czarna. Są szarości, o których możemy nie mieć pojęcia. 
 
Wracam do tego właśnie teraz, ponieważ ta sama Hafija napisała później wspomniany przeze mnie tekst o „karnym jeżyku”, w którym bardzo jednoznacznie odniosła się do metody, oceniając – chcąc nie chcąc – również samych rodziców, którzy ją stosują. A ja chciałabym pokazać, że poruszony temat nie jest czarno-biały, jest pełen szarości. A sama metoda, użyta odpowiednio do wieku i sytuacji, może być bardzo skutecznym i humanitarnym narzędziem wychowawczym. 
 
Przejdę więc do tematu …
 
O ile z wychowaniem mamy do czynienia od pierwszych dni życia dziecka, o tyle Wychowanie zaczyna się kilkanaście miesięcy później, kiedy nasz maluch wkracza w okres trudny (dla niego i otoczenia), zwany „buntem dwulatka”. Każdy mądry podręcznik wspomina oczywiście, że sama nazwa „bunt” jest z psychologicznego punktu widzenia nietrafiona, ale ten potoczny termin się przyjął nie bez powodu, więc i ja będę się go trzymać. 
 
Przychodzi taki moment, że na zachowanie naszego dziecka musimy zacząć reagować. Bo jest na tyle duże, aby zrozumieć i zapamiętać. Wtedy też najlepiej spisać na kartce punkty i cele, które my-rodzice chcemy przekazywać i realizować w procesie wychowania. Następnie trzeba zapoznać się z metodami wychowawczymi i wybrać te wg. nas najlepiej dostosowane do naszego dziecka – jego usposobienia, dojrzałości i zachowania. Jasnym jest, że cokolwiek robimy bez rozeznania i świadomości, najczęściej skazane jest na niepowodzenie. No chyba, że mamy niesamowitego farta. Jeśli jednak coś dotyczy naszego dziecka, odradzałabym sprawdzać, czy akurat trafimy na wyjątek od reguły. 
 
My w wychowaniu naszego synka chcemy przede wszystkim aby:
 
  • Wiedział, jakie zachowania są pożądane, jakie do przyjęcia, a jakie zupełnie nie do zaakceptowania. Tak jak w dorosłym życiu, będzie musiał przyjąć pewne zasady i się do nich stosować. Kiedyś sam wybierze te wg. niego właściwe, dzisiaj robimy to za niego my. 
  • Wiedział, że każde zachowanie niepożądane wiąże się z konsekwencją – negatywną (tak jak pożądane z konsekwencją pozytywną – nagrodą), stąd pojęcie kary. Konsekwencje są znane i przypominane na bieżąco, nie ma więc mowy o przykrym zaskoczeniu. 
  • Potrafił funkcjonować w społeczeństwie – duży nacisk kładziemy na zwroty grzecznościowe i stosowne reakcje. Zachęcamy do opisywania uczuć własnych, ale też nazywanie reakcji otoczenia (np. radości, wdzięczności, smutku, złości). Empatia i uprzejmość to dla nas bardzo ważne pojęcia. 
  • Rozumiał, jak istotny jest wzajemny szacunek, zarówno w relacjach z rówieśnikami, jak i osobami starszymi. Daleka jestem od stwierdzenia, że wszystkim rodzicom należy się miłość i szacunek tylko dlatego, że są rodzicami. Kiedyś syn sam nas oceni, bez względu na naszą opinię. Dzisiaj tłumaczymy i nie akceptujemy, kiedy Antkowi zdarza się coś „odburknąć” dziadkom, którzy nieba by mu uchylili.
 
Od początku procesu „Wychowania” stosujemy metodę „time out”, czyli synek idzie „pod chmurkę”. Kiedy był młodszy, ja lub mąż braliśmy go na ręce i razem siadaliśmy na kanapie w drugim pokoju. Nie rozmawialiśmy wtedy, nie tłumaczyliśmy, nie krytykowaliśmy. Nie było więc często wspominanej izolacji, czy pozostawiania dziecka samego z jego emocjami. Z czasem synek zaczął karę odbywać sam. Czy metoda zawsze jest skuteczna? Bynajmniej. Dlatego konsekwencje danego zachowania dostosowujemy do danej sytuacji:
 
  • W odpowiedzi na niepożądane zachowanie krytykujemy je, prosimy stanowczo o poprawę i ostrzegamy przed konsekwencją. I to czasami wystarczy – synek posprząta po sobie zabawki, cierpliwie da sobie założyć ubranie, czy też przeprosi, np. za uderzenie. I nie uważam, aby ostrzeżenie było straszeniem karą. Mówimy o znanych dziecku konsekwencjach, nie o czarownicy.
  • Jeśli synek nie chce spełnić naszej prośby, np. podzielić się ciasteczkami, nie robimy z tego tragedii. Najczęściej mówimy wtedy, że trochę nam smutno, że się nie chce podzielić, bo my się z nim dzielimy. Czasami to skutkuje, czasami nie. Każdy wiek ma swoje prawa 😉
  • Są sytuacje, kiedy konsekwencją jest przerwanie zabawy, odłożenie zabawki na miejsce lub odmowa czegoś, np. wyjścia na basen czy obejrzenie bajki. I również wtedy najpierw następuje ostrzeżenie. Staramy się przy tym racjonalnie wyjaśniać powód danej kary. Nie mówimy, że nie pójdziemy na basen bo nie chce zjeść obiadu. Mówimy, że nie pójdziemy, bo jeśli nic nie zje, nie będzie miał siły na zabawę. Lub: jeśli będzie przeciągał wieczorną kąpiel, nie będzie czasu na bajeczkę, bo będzie za bardzo zmęczony.
 

A czy wierzymy w coś, poza konsekwencjami? Oczywiście!

 
  • Rozmowa. Czasami wystarczy powiedzieć coś synkowi raz i zrozumie, zapamięta. Zawsze też tłumaczymy, dlaczego dane zachowanie jest niepożądane (agresja, brak szacunku).
  • Przykład. Przepraszamy z mężem siebie nawzajem, przepraszamy czasami też i synka, więc wymagamy, aby i on nas przepraszał. Tak jak i  każdego, komu słowo „przepraszam” się należy. Kiedyś trzeba było tłumaczyć i cierpliwie czekać, aby to słowo w końcu padło. Dzisiaj już nie musimy przypominać. Czasami trzeba wręcz wyjaśniać Antkowi, że za dane zachowanie nie musi przepraszać (np. za płacz), bo miał prawo w dany sposób zareagować. 
  • Przytulenie. Bardzo często kiedy Antek jest rozkręcony w swoim płaczu, dociera po chwili do momentu, kiedy prosi o przytulenie. Nie odtrącamy go wtedy, dając znak, że z takim zachowaniem nie ma co liczyć na czułości. Przytulamy i to jest zazwyczaj jedyny lek na całe zło.
 
I tu doszłam do nie mniej ważnego punktu, czyli za co NIE ma w naszym domu kary:
 
  • Emocje. Czasami synek jest na nas zły i ma prawo być. Nie wolno mu natomiast bić, pluć i kopać z tego powodu.
  • Apetyt. Nie ma mowy karaniu braku apetytu, czy za w połowie zjedzony obiad. Jest wskazanie konsekwencji (jak powyżej). Dobrze obrazuje to sytuacja z dzisiaj. Przed wyjazdem na wycieczkę chcieliśmy zaliczyć obiad. Synek nawet mówił, że jest już głodny. W lokalu zjadł trochę, ale stwierdził, że już się najadł i pobiegł do zabawek (syndrom „dziecka zbyt zajętego, aby …” na pewno jest Wam znamy). Resztę wzięliśmy na wynos. Kilkanaście minut później, jak tylko wsiedliśmy do samochodu, Antek stwierdził, że jest głodny i chce zjeść w samochodzie. Kategorycznie odmówiliśmy, przypominając, że przed chwilą miał szansę zjeść a dokończyć będzie mógł, jak dojedziemy na miejsce. Nie muszę pewnie mówić, jaka była jego reakcja przez następne kilkanaście kilometrów … Ale mam nadzieję, że zapamiętał tę lekcję. Obiad oczywiście zjadł, ze smakiem 🙂
  • Niezdecydowanie, proszenie o napój kilka razy w ciągu nocy, 100 pytań do w porze spania, płacz – część z tych reakcji i zachowań może być czystą manipulacją a chodzi przecież o to, aby dziecko wiedziało, że taką bronią z nami wiele nie załatwi. Jednak pewni być nie możemy, stąd podporządkowujemy się i ograniczamy się jedynie do spokojnej uwagi. 
 
Czy metoda „time out” jest najlepsza? Nie, ale zawsze będzie lepsza od klapsów. Pomaga jakoś uporządkować to całe zagmatwane z początku Wychowanie, które swoją drogą najczęściej spada na rodziców jak grom z jasnego nieba. Czy my jesteśmy idealnymi rodzicami, którzy nie popełniają błędów? Nie, ale staramy się każdego dnia i rozumiemy, że dla dziecka musimy być czasami stanowczy i nieugięci, a czasami wyrozumiali i ugodowi. Cała tajemnica tkwi w odpowiedniej ocenie sytuacji i dostosowania do niej metody wychowawczej. Bo w swoją wychowawczą rolę wierzy każdy rodzic. W to, że z wychowaniem wiąże się kształtowanie małego człowieka i naginanie go do woli kogoś mądrzejszego, zapewne też. A jeśli dodamy do tego, że na tę ścieżkę wkracza w pewnym momencie mały buntownik, walczący o swoją niezależność, uzyskamy mieszankę, która w pewnym momencie będzie musiała wybuchnąć. 
W kolejnym wpisie powrócę jeszcze do tematu, bo nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednej, moim zdaniem genialnej metodzie na okres buntu. O tym już niebawem 🙂
 
I oczywiście, bardzo ciekawa jestem Waszych opinii i doświadczeń w tym temacie. Będę wdzięczna za przykłady alternatywnych metod, takich z życia wziętych. 

(zdjęcie: themotherco.com)
 
Previous SmartMamą być, czyli aplikacje przydatne w ciąży.
Next Zakupy dla Niny - odsłona pierwsza.

Suggested Posts

Dziękujemy Lamaze!

Skąd się wzięła piwnooka?

Na śniadanie.

Po jedenaste: Nie zmuszaj.

Cecha, której najbardziej zazdroszczę moim dzieciom.

Grzeszne ciasteczka!

2 komentarze

  1. przeczytałam post kilka razy. Myślę, że wiele się muszę jeszcze nauczyć. To co opisujesz zainspirowało mnie. Musisz być wspaniałą matką.
    alexanderkowo.blogspot.com

  2. 8 lipca 2014
    Odpowiedz

    Niestety, chciałabym być mamą, która nie podnosi głosu, ma nieograniczoną cierpliwość i zawsze siły na zabawę 🙂 Ale staram się codziennie, jak większość z nas. Pozdrawiam

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *