W minioną niedzielę, czyli w dniu, w którym wszystko leciało nam z rąk a mąż był bliski złamania palca, postanowiliśmy poszukać tej wyczekiwanej wiosny. Pogoda za oknem była diabelsko myląca – pełne słońce, minimalny wiatr … i całe 5 stopni na plusie. Musieliśmy jednak wyjść z domu, oderwać się choć na chwilę od spraw, ruszyć cztery litery. Padło na prawdziwy kurort – z sanatorium, klasztorem Franciszkanów, zabytkowymi wiatrakami, punktem widokowym oraz oczywiście z całkiem fajnym jeziorem i bazą noclegową. Do tego oddalony od nas jedynie o 12 kilometrów. Rzut beretem, co miłe zwłaszcza latem, kiedy zatęsknimy za iście wakacyjną atmosferą.
Letnisko w Osiecznej doskonale wpisuje się w wakacyjny klimat. Teraz jest jeszcze uśpione, ale wystarczy wyobrazić sobie gwar i ścisk na plaży, zapachy gofrów, frytek i balsamów do opalania; dzieci bawiące się w wodzie, jeżdżące na małych pojazdach za 5 zł i suszące się ręczniki, wszędzie ręczniki 🙂 Jeszcze trochę i to miejsce powoli zacznie budzić się do życia – parking przestanie straszyć wolnymi miejscami, drzewa dadzą upragniony cień a przy domkach zaczną krzątać się właściciele. I my znów tam zawitamy, pierwszy raz w czwórkę 🙂
ależ tam cudnie 🙂
i wcale nie tak daleko od nas 🙂 może kiedyś uda nam się spotkac 🙂
To ile nas dzieli kilometrów? Spotkanie dobry pomysł 🙂
Drogowskaz do ratownika mnie ciekawi 🙂
Marta, tytanem pracy blogowej jesteś, niedługo będę musiał trzy razy dziennie wchodzić aby być na bieżąco.
Heheh, muszę uważać, bo mi w końcu pary zabraknie 😉