Pewnie obejrzeliście w swoim życiu setki, tysiące filmów sensacyjnych. Takich, gdzie trup ściele się gęsto a kule świszczą nad głowami. A zastanawialiście się kiedykolwiek, jaka byłaby Wasza reakcja na wymierzoną w Waszym kierunku broń? Kiedy wszystko dzieje się błyskawicznie a Wy macie ułamek sekundy, by uratować swoje życie? Ja nigdy o tym nie myślałam, ale przeżyłam to i wiem, że te setki obejrzanych seansów poszły raczej na marne …
Był drugi dzień po urodzeniu Antka, jeszcze w szpitalu. Niewiele spałam, niewiele jadłam i choć wydawało mi się, że mogę godzinami leżeć i obserwować tego małego człowieka, byłam tak naprawdę wykończona. Karmienie też nie szło najlepiej. Za radą położnej, korzystając z obecności męża, udałam się do sali zaopatrzonej w kilka laktatorów, by pobudzić nieco laktację. Przyłączyłam się do urządzenia niepewnie i bez wprawy a ono zaczęło wydawać jednostajny szum. W sali nie było okien i choć światło było przygaszone, na krótką chwilę moją uwagę przykuły plakaty na ścianach. Takie typowe, prezentujące sceny karmiących mam i ich dorodnych bobasów, okraszone mądrymi hasłami. Powietrze w pomieszczeniu było zastane a wysoka temperatura wraz z szumem sprawiły, że poczułam się senna. Nie usnęłam co prawda, ani nie zsunęłam się ze stołka. Odpłynęłam jednak myślami na tyle daleko, że nie usłyszałam otwierających się drzwi.
Kątem oka i resztkami uwagi zarejestrowałam jakąś postać. Postać, która idealnie wpasowała się w scenerię i której obecność zupełnie mnie nie zaskoczyła. Dopiero po chwili dostrzegłam, że w dłoni trzyma jakiś przedmiot. W sekundę, bez słowa chwyciła go oburącz i wymierzyła wprost we mnie! Nie miałam czasu ani siły, by pomyśleć. Nie mówiąc już o zerwaniu się z miejsca, teatralnym zatrzepotaniu szlafrokiem i wymierzeniu kobiecie zdecydowanego kopniaka z półobrotu. Jedyne na co byłam w stanie się zebrać, to dramatyczny krzyk „Aaaaaa!” (albo to było „Nieeeee!”?) i skrzyżowanie rąk w obronnym geście. Mało hollywoodzkie i uznacie pewnie, że również mało skuteczne. Cóż, skuteczne jednak na tyle, że postać była zmuszona się odezwać:
– Jeszcze raz. Nie udało mi się zmierzyć temperatury. – skomentowała moje zachowanie, bez cienia emocji w głosie.
– Mhm, dobrze – odpowiedziałam i grzecznie ustawiłam się frontem do wymierzonego we mnie termometru.
Po tym pielęgniarka – bo nią właśnie postać była! – sprawdziła moją temperaturę i z satysfakcją oraz znów bez słowa, opuściła pomieszczenie. A ja, zupełnie już obudzona, pospiesznie odpięłam się od laktatora. Trzęsąc się i zginając w pół – ze śmiechu, bo na pewno nie ze strachu – wróciłam do sali, do moich chłopaków. Nie pamiętam, jak długo rechotałam z samej siebie, z reakcji pielęgniarki i całego tego absurdu. Wiem natomiast, że wtedy śmiało się ze mnie całe moje obolałe ciało. I nawet dzisiaj, 3,5 roku po tym zdarzeniu, nadal się uśmiecham na te wspomnienia.
A jaki z tego morał?
A. Znaj procedury na oddziale, a najlepiej naucz się czytać personelowi w myślach. Może się przydać.
B. Jedz i wypoczywaj! Ostatnie czego Ci trzeba, to halucynacje.
C. Jeśli ktoś w białym kitlu mierzy czymś w Ciebie – spójrz mu prosto w oczy i się uśmiechnij. Jeśli nie aparat fotograficzny, to zapewne będzie to termometr i to taki z filmów Sci-Fi!
(zdjęcie: felipechaves.com)
Czytałam w napięciu i uśmiałam się na końcu:) Masz talent do opowiadania!
Dzięki! W tym za komentarz w ogóle, bo mi się przypomniało, żeby pod Twoim postem doczytać komentarze. Wiele tam wskazówek, co czytelników irytuje 🙂
Hehehe… :):):)