Wykrakałam to!


Uwielbiam kierować samochodem. Prawo jazdy mam połowę swojego życia, choć z egzaminem nie było lekko, bo część praktyczną zdałam za 7. razem. Siódmym! To się nazywa upór 😀 Na koncie mam jedną stłuczkę na parkingu i zgodnie z większością rodaków twierdzę, że jestem dobrym kierowcą. Dobrym, to znaczy pewnym, ale zachowawczym. Takim, który zęby zjadł na ulicach w mieście. No właśnie, w mieście. Co się tyczy dalszych podróży, to nadal jestem żółtodziobem, nawet jeśli zasmakowałam jazdy po autostradzie czy innej krajówce. I powiem Wam, że szczerze nienawidzę dalekich tras. Nawet jako pasażer. Za każdym razem to dla mnie spory stres. A przyczyna jest jedna.

Inni kierowcy. Nie chcę uogólniać, że Polacy to buraki w drogich samochodach, choć jakaś część kwalifikuje się do tej kategorii. Nie nie, zdecydowana większość to ludzie z olejem w głowie. Niemniej, mam tendencję do projekcji czarnych scenariuszy i jak Boga kocham – dookoła widzę samych drogowych morderców. Zbyt często widziałam już akcje wyprzedzania „na trzeciego” czy spychania na pas awaryjny. Kiedyś pewien idiota znalazł sobie oryginalną zabawę i trafiło akurat na nas. Cały „fun” polegał na tym, że on maksymalnie długo jechał przeciwległym pasem, wprost na nadjeżdżający z przeciwka samochód a unik robił jak najpóźniej. Nie pytajcie, co się wtedy czuje … Również za dobrze pamiętam wyścigi TIRów i brawurowe slalomy przedstawicieli handlowych. No ale wiem wiem, to wszystko przez „zawalidrogi” i takich „niedzielnych kierowców”, jak ja.

No więc naprawdę boję się dalekich tras. Boję się innych kierowców i nie mam do nich za grosz zaufania. Dzisiaj jestem świeżo po pokonaniu trasy Leszno-Poznań a kto zna ten odcinek wie, że tam zawsze jest tłoczno i ciasno. Na szczęście, poza korkami, podróż minęła spokojnie, choć o mało co nie potrąciłam kota, który wbiegł wprost pod moje koła. Spokojnie, w lusterku widziałam, że dotarł w jednym kawałku na drugą stronę drogi 🙂

No więc wszystko, ładnie pięknie a ja piszę dalej, ponieważ coś się jednak wydarzyło! I co gorsza, czuję się, jakbym przyłożyła do tego rękę. Otóż w pewnym momencie na trasie dogonił mnie Ford Ka. Prowadziła go kobieta w tęczowych okularach, z jedną ręką nonszalancko opartą o boczną szybę. Przez cały czas trzymała się mnie jak rzep psiego ogona, dostosowując się do mojej prędkości (a było to jakieś 90 km/h). Dziwiły mnie dwie rzeczy: dlaczego mnie nie wyprzedza i dlaczego jedzie tak blisko? Ostatecznie dodała gazu i pognała przede mnie. Daleko jednak nie zajechała, bo na jej drodze stanął biały samochód dostawczy.

Najwyraźniej jej styl jazdy był mocno utrwalony. Jechała za nim znów przyklejona do tyłka. Obie z mamą zwróciłyśmy uwagę, że jazda tak blisko jest niebezpieczna, bo a) nie jest zachowana odpowiednia odległość i b) z takiej pozycji nie widać kompletnie, co się dzieje na trasie. Pokręciłam głową i powiedziałam: „No ona kiedyś komuś wjedzie w tyłek …” I wiecie co? Wykrakałam!

Wjeżdżałyśmy już do miasta a przez zbliżające się rondo, samochody to raz zwalniały, raz przyspieszały. Prędkość nie była wcale duża. Ford Ka, nie wiedzieć czemu, nadal trzymał się blisko. Na szczęście nie nas, bo kiedy samochód dostawczy nagle zahamował, usłyszałyśmy głośny huk. Tak, babka wjechała mu w tyłek … Nie zdążyła zareagować odpowiednio wcześnie tylko przez zbyt małą odległość. Nic poważnego jej się nie stało, choć przód był mocno wgnieciony a z poduszek powietrznych właśnie uchodziło powietrze. Facet z dostawczego był mocno wkurzony i szczerze mu się nie dziwię. Teraz pomyślcie, jak mogło się to skończyć, gdybyśmy jechali nie 30 a choćby 70 km/h.

Niech to będzie lekcja dla wszystkich czytających mnie kierowców. Tak jak nie zapierdziela się po krajówce niczym na Hungaroring, tak nie sunie się z prędkością ślimaka i nie ignoruje odpowiedniej odległości od auta przed sobą. Jestem realistką i wiem, że jak ktoś uważa się za mistrza świata, to nic i nikt go nie przekona, że jest tylko człowiekiem. Mam jednak nadzieję, że zepsuty długi weekend tej pani nie pójdzie kompletnie na marne.

A co się tyczy moich nadprzyrodzonych zdolności … Jeśli faktycznie je posiadam, to powiem jedno: depilujcie nogi i szykujcie bikini! Będzie piękna pogoda w ten weekend 😀

(zdjęcie: flickr.com; autor: Allen Allen)

 

Previous Wybierz idealny arbuz w 5 krokach!
Next Bolesne karmienia, czyli co zrobić, gdy dziecko gryzie podczas jedzenia?

Suggested Posts

Świętujemy rocznicę ślubu … kulinarnie!

Antkowe myśli zebrane. Część IV.

Jak w 42 sekundy zostać najgorszym tatą na świecie?

Gdy walizka dostaje drugie życie …

Bądźcie mądrzejsi i nie fundujcie tego swoim dzieciom!

„Jak rozdzielić te dwa koguty?!” czyli sposoby na sprzeczki i bójki rodzeństwa.

No Comment

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *