Rodzinne wakacje na Majorce – miejscowość, plaża i hotel na medal!


Okrywam się kocem, patrzę na deszcze za oknem i wierzyć mi się nie chce, że jeszcze tydzień temu byliśmy w innym świecie. Szum fal, piekące słońce, orzeźwienie w basenie i bezkres błogiego lenistwa. A jeszcze bardziej nie chce mi się w to wszystko wierzyć, jak przypomnę sobie, że na wyjazd zdecydowaliśmy się w 5 minut! Kiedy zimą nieśmiało snuliśmy plany o zagranicznym wyjeździe z dzieciakami, konkretna propozycja spadła nam z nieba. Elwira z Radkiem z JakOnaToRobi.pl złapali lot w dobrej cenie, zaklepali hotel, który mieli na oku od ostatnich wakacji i złożyli nam propozycję nie do odrzucenia 😀 I wiecie co? To był najlepszy wyjazd – jakby nie patrzeć – w ciemno. Zagrało dosłownie wszystko!

Z wyjazdami wakacyjnymi to jest tak, że szukamy w nich różnych rzeczy. Jedni uwielbiają zwiedzać, inni spędzać aktywnie czas a jeszcze inni byczyć się bezwstydnie na leżaku. Pod tym względem trudno się dopasować. Nie mówiąc już o różnych potrzebach i możliwościach dzieci. Mieliśmy to szczęście, że nasze rodziny zgrały się w swoich planach i oczekiwaniach. Miejsce bardzo nam w tym pomogło.

Cala Mesquida.

Niewielka miejscowość a w zasadzie wioska hotelowa na północno-wschodnim krańcu wyspy. Jakieś 75 km od Palmy – dostatecznie blisko, by szybko dojechać samochodem i dostatecznie daleko, by uciec od tłumów i całonocnych imprez. Urokliwa zatoka z piaszczystą plażą i turkusową wodą, widok na góry, parę sklepów i bliskość miasteczek: Capdepera, Cala Ratjada czy Can Picafort. Spragnieni zwiedzania, szopingu czy lokalnej kuchni znajdą coś dla siebie, nawet zaliczą cotygodniowy rytuał zakupów w Lidlu. Dodatkowo, w tej części wyspy panują nieco niższe temperatury i nie jest tak parno, jak na południu. Dla rodzin z dziećmi idealnie.

Jakby nie patrzeć, mówimy tu o niewielkiej wyspie, którą można przemierzyć wzdłuż i wszerz w ciągu dnia czy dwóch. Tak więc miłośnicy wojaży nie powinni narzekać na nudę 🙂

Hotel.

Viva Cala Mesquida Resport & Spa jest tak wyjątkowy, że dosłownie nie wiem, od czego zacząć. Po pierwsze, położony jest na klifie, co jest bardzo rzadkie i dla nowszych zabudowań już nieosiągalne z uwagi na przepisy. Po drugie, jest ogromnym obiektem z ok. 300 pokojami, ale dzięki dużej powierzchni i rozplanowaniu budynków, nie czuć tego rozmachu i tłumów. Do poszczególnych miejsc prowadzą alejki, pełne zieleni i kwiatów. Na terenie znajdą się zacienione miejsca dla maluchów, jak i leżaki dla miłośników mahoniu.

Hotel posiada jeden basen główny, 3 mniejsze z widokiem na morze (jeden z podgrzewaną wodą w chłodniejszych miesiącach), 2 jacuzzi (jeden wyłącznie dla dorosłych), 2 brodziki, płytki basen ze statkiem pirackim (również okresowo podgrzewana woda) i zjeżdżalniami dla dzieci oraz basen kryty. Jak widzicie, jest w czym wybierać 🙂 A żeby tego było mało, hotel posiada pokoje z tarasami czy ogródkami, które zaopatrzone są w prywatne jacuzzi, hamaki i leżaki. Wszystko jest oczywiście kwestią ceny.

Jest to jedyny hotel 4-gwiazdkowy na Majorce, który posiada 4 restauracje, w tym włoską czy meksykańską. Goście mają do dyspozycji siłownię, pralnię, SPA i salon fryzjerski. Toalety z przewijakami są blisko każdego basenu, 3 place zabaw + trampoliny, podjazdy dla wózków, nawet kącik z bajką przy restauracji, by rodzice mogli w spokoju dokończyć posiłek. Dodatkowo wynajem rowerów, oferta wycieczkowa czy pomoc medyczna. Sztab animatorów dba o zajęcia ruchowe, jak zumba, siatkówka, trening TRX. Nie muszę pewnie dodawać, że oferta dla dzieciaków jest nie mniej atrakcyjna – tańce, zajęcia plastyczne, konstruowanie z klocków Lego, malowanie twarzy i wiele innych. A wieczorem? Muzyka na żywo czy pokazy flamenco – głośno i z rozmachem, ale tylko do 22:00 :))

Zdecydowana większość miejsc dostępna jest dla wszystkich gości. W ramach „all inclusive” dodatkowo można zjeść kolację w wybranych restauracjach „a la carte”. Można też pójść na całość i opłacić opcję „Selection Club”. Ten upgrade daje dostęp do części na klifie, z basenem, jacuzzi i łóżkami/leżakami z bajecznym widokiem. Pozwala też zjeść śniadania i lunche „a la carte” jako alternatywę do posiłków w restauracji głównej. Ciekawa opcja, ale jedzenie w głównej restauracji było tak pyszne i różnorodne, że nikt (a zwłaszcza dzieciaki) nie chciał z tego rezygnować 🙂

Jedzenie.

No właśnie! Jeśli na jakimś serwisie przeczytacie krytyczne komentarze o posiłkach tego hotelu (a takie znalazłam), to nie wierzcie w ani jedno słowo. Kuchnia jest urozmaicona i zaspokaja każdy apetyt czy potrzeby. Owszem, każdego dnia są szlagiery jak makaron, pizza, frytki czy nuggetsy, ale nawet te dania można zjeść na kilka sposobów. Poza tym jest mięsko, owoce morza, sałatki, przystawki … Są zapiekane ryby, warzywa, pieczywo w kilku wariantach, risotto, Paella, naleśniki, gofry, ciasta, kremy, świeże owoce, lody, żelki dla dzieciaków, fontanna z czekoladą … Wieczory tematyczne i kącik kuchni regionalnej. Nie sposób wszystkiego spróbować.

Dla osób z nietolerancjami są osobne potrawy, ale warto dodać, że nawet te „ogólnodostępne” często nie zawierają popularnych alergenów. Przy wejściu można otrzymać karteczkę z symbolem informującym o szczególnej diecie a obsługa wskaże, co można bezpiecznie zjeść. Na życzenie przygotowywana jest np. bezglutenowa pizza a dla maluchów kuchnia rozdrobni wybrane mięsa, ryby czy warzywa. Z taką ilością udogodnień jeszcze się nie spotkałam.

All inclusive – czy warto?

Wybraliśmy tę opcję w ciemno, nie znając rzeczywistego poziomu hotelu ani pełnej oferty. Powód był prosty – nie chcieliśmy myśleć o zakupach czy szukać restauracji, której menu zadowoli jednocześnie nas i dzieci. Nie chcieliśmy wydawać kasy na każdego loda czy przekąskę, którymi kusi się małych i dużych. Powiem Wam szczerze, że nie oczekiwałam wiele. Pamiętałam te „cuda” sprzed kilku lat w Grecji, gdzie „all inclusive” kończyło się na piwie czy winie w plastikowym kubku. Gdzie do posiłków był napój owocowy a za drinka w szkle trzeba było zapłacić.

Tym razem usiadłam wieczorem przy stoliku i wpadłam w popłoch, gdy kelner podczas kolacji nie dość, że podszedł by przyjąć zamówienie, to jeszcze wrócił z butelkowanymi wodą, sokami i pysznym winem. Jakieś było moje zdziwienie, gdy się okazało, że te wszystkie drinki w karcie to jest tutejszy standard a nie dodatkowo płatny luksus. Poza trzema posiłkami oferta obejmowała również przekąski przy basenie, kilka rodzajów lodów, owoce. Zatem tak, bardzo warto! Oczywistym jest, że miało to swoje odzwierciedlenie w cenie, ale przyznacie, że z poziomiem i rozmachem oferty hotelu to czasami bywa różnie.

Obsługa.

Powiem tak: po tych 10-dniach czuliśmy się ugoszczeni i bardzo zaopiekowani. Wiecie, można mówić, że za to wszystko się przecież płaci, więc jak miałoby być? Prawda jest taka, że są rzeczy, których nie można kupić. Zainteresowanie Pani Alicji – rezydentki hotelu, jej zaangażowanie i pomoc w najmniejszych kwestiach. Albo energia i uśmiech animatorów. Albo serdeczność obsługi, która przy tej ilości pracy, potrafiła się zatrzymać i przybić piątkę z najmłodszymi.

A minusy?

Tyle już wychwalam i pewnie myślicie, że ściemniam. Czy to możliwe, że nie znalazłam ani jednego minusa? A znalazłam! Wiecie, co zrobiły dzieciaki, gdy już odkryły jaccuzi z podgrzewaną wodą? Nie chciały wchodzić do innych basenów. I nie dziwię im się. Woda była rześka. Może nie jak w górskim potoku, ale jednak chłodna. Nawet bardziej niż morze, choć pomiary wskazywały 24 stopnie. Nie wiem, jak to wygląda w najcieplejszych miesiącach, gdy temperatura powietrza sięga 38 stopni. Na krótką kąpiel – ok, na dłuższą zabawę – jednak trochę za rześko. Z drugiej strony, baseny nie świeciły pustkami, więc to może nasze takie ciepłolubne 😉

Pisałam Wam, że plaża przy hotelu jest piaszczysta. I rzeczywiście jest, ale to zdecydowanie nie sypki, drobny piach (ten w Can Picafort przypominał mąkę!) a drobiny muszelek i kamyczki. Spokojnie można po nich stąpać, ale w wodzie czuć już szorstkie podłoże. Niestety na plaży natrafialiśmy co chwilę na większe kamienie. O jeden Nina solidnie sobie skaleczyła stopę. Jeśli się nie mylę, to plaża publiczna a nie hotelowa i ciężko powiedzieć, jak często ktoś dogląda jej stanu. Śmieci nie było, to muszę przyznać.

Organizacja.

Wszystko zorganizowaliśmy sami. Przelot, pobyt w hotelu, ubezpieczenie i wynajem auta (z fotelikiem). Pokoje rezerwowaliśmy przez booking.com, gdzie ceny są takie same, jak bezpośrednio na stronie hotelu. Zerknijcie sobie na nasz hotel i pozostałe obiekty grupy Viva. Wypożyczalnia samochodów Centauro mieści się 5-10 minut od lotniska, ale dla klientów zapewnia transfer na parking (i na lotnisko w drodze powrotnej).

Ceny w hotelu podyktowały nam termin, ale faktycznie czerwiec i wrzesień to podobno najlepsze miesiące dla rodzin z (małymi) dziećmi, kiedy temperatury nie są rekordowo wysokie. Dodatkowo, o tej porze jest jeszcze pięknie zielono. Jeśli nasze niby skromne 24 stopnie były odczuwalne jak 30, to strach pomyśleć, co się dzieje w lipcu i sierpniu 😉

Cudowny, rodzinny czas.

Miejsce, hotel, towarzystwo i pogoda – wszystko razem zaowocowało cudownym odpoczynkiem i masą wspomnień. Beztroska w najlepszym wydaniu 🙂 Dzieciaki z dnia na dzień odważniej próbowały nowości kulinarnych i stawały się coraz bardziej samodzielne. Jasne, że miały gorsze momenty (najczęściej, gdy trzeba było iść spać), ale jednak ze stałym rytmem posiłków i atrakcji, dało się je ogarnąć 🙂 Znaleźliśmy miejsce dla nas idealne i z wielką chęcią wrócilibyśmy tam za rok.

Previous Moje dziecko utknęło na zjeżdżalni McDonald's! Twoje też może.
Next Wstydźcie się, Superstyler!

Suggested Posts

Okiem doktora i wiedz, że coś się dzieje …

3-2-1 … Akcja!

Ja Ciebie też, synku!

Wstydźcie się, Superstyler!

„To mogą być zęby …” czyli 11 objawów ząbkowania.

Na śniadanie.

No Comment

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *