Przez wszystkie dotychczasowe lata blogowania sądziłam, że najważniejszym kapitałem i wartością dla blogera jest jego wiarygodność oraz zaufanie czytelników. Owocem uczciwych działań jest wiara odbiorców w to, że autor jest szczery i autentyczny w tym, co robi, co mówi. Byłam przekonana, że to absolutny fundament i nikt nie pozwoli sobie igrać z publiką, wiedząc, jak wiele może stracić. I wiecie co? Im dłużej obserwuję środowisko, tym bardziej przekonuję się do jednego: To wszystko gówno prawda. Dziś z czytelnikiem można chyba zrobić wszystko a on nawet się nie pokapuje.
Czytając ten tekst pamiętajcie o jednym. Nie piszę o całej „blogosferze”, bo wiem, że dla zdecydowanej większości moja opinia byłaby krzywdząca. Czytam a nawet znam osobiście autorów, którzy fenomenalnie łączą pasję z działaniami komercyjnymi. Są niezbitym dowodem na to, że można „zjeść ciastko i mieć ciastko”. Nie piszę też o mikroblogach, opartych na testowaniu wszystkiego od mydła po cegły, choć to z nich środowisko ma największy ubaw i przypisuje im psucie rynku żenującymi stawkami. Piszę w dużej mierze o śmietance, o blogach z mocną i ugruntowaną marką.
Patrząc na szczyt, widząc więcej niż bym chyba chciała, cały czas zachodzę w głowę: Kiedy Ci ludzie stracili kontakt z rzeczywistością? Gdzie jest ten moment, kiedy przestaje się oceniać siebie i swoje działania obiektywnie, przestaje się słuchać odbiorcy a tworzy się swój własny świat i zasady? Czy to kwestia liczb? Kasy? Ilości ofert współpracy w skrzynce odbiorczej?
Jestem zmęczona kiepską reklamą czego popadnie. Jestem zmęczona tłumaczeniem autorów, że to ich praca, więc albo godzisz się na czytanie wątpliwej jakości tekstów pod produkt albo wypad z baru. Nie mogę już patrzeć na kłamstwa o podpisywaniu każdego wpisu sponsorowanego, na przekonywanie do produktu, który w życiu prywatnym omija się szerokim łukiem. Bo przecież to taki niewinny evencik, raptem lokowanie produktu. Kto by sobie odmówił tych kilku tysiaczków? Moje oburzenie może Was rozbawić i machniecie ręką z politowaniem. Jeśli jednak o problemie głośno mówi Eliza Wydrych, to może jednak coś jest na rzeczy i przestaniemy chować głowę w piasek?
Nie mogę zdzierżyć braku poczucia odpowiedzialności za słowa i ciągłego relatywizowania. Tak samo jak cynizmu i aktorstwa. Twórcy będący więźniami swojego dorobku, którzy coraz bardziej nie znoszą tego, co im dało rozgłos. Gdzie nie spojrzeć, tam znajdzie się jakieś nadmuchane ego. Pamiętacie jeszcze takie zjawisko jak „hejt”? Zapytajcie topowych blogerów, co ono dla nich oznacza. Zapytajcie, za co blokują ludzi, o których jeszcze niedawno tak zabiegali. Określenie „hejter” jest bardzo wygodne, gdy się trafi na kogoś, kto Ci mówi: „Ej, przeginasz.” Zresztą, o czym tu mówić. Ich piaskownica, mogą z niej wywalać kogo chcą, prawda? Takie standardy sobie wypracowaliśmy.
Zdaję sobie sprawę, że to nie jest łatwa sprawa. Jeśli blog to jedyne źródło utrzymania, ciężko o idealizm. Albo inaczej. Jest to bardzo poważny powód, by swoją granicę „obciachu” odrobinę przesunąć. Wyobrażam sobie, że wtedy jest łatwiej przełknąć tę kwaśną pigułkę. Wytłumaczyć sobie decyzje, których jeszcze parę lat temu by się nie podjęło. Pójść w ilość a nie w jakość. Część czytelników będzie marudzić. Trudno, poblokuje się kogo trzeba, na ich miejsce przyjdą nowi. Skoro tak dobrze idzie, po co szukać innych źródeł dochodu? W tej cytrynie jest jeszcze sporo soku.
Wszystko powyższe potraktujcie jako przydługi wstęp. Ta wszechobecna reklama nie jest powodem powstania tekstu. Jej przesyt może niespecjalnie dobrze robi opinii o twórcach jako o całości, ale umówmy się – każdy pracuje na własny rachunek. Ja jako odbiorca mam swój rozum. Wiem, czyje teksty są dla mnie dobrym źródłem informacji i inspiracji a czyje omijam szerokim łukiem. Natomiast udział w ogólnopolskiej kampanii społecznej, robienie z ludzi idiotów i cyniczne wykorzystywanie konkretnej grupy społecznej, to jest już grubszy kaliber.
O tym, jak Superstyler pojechali po bandzie.
Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie znajoma z Radia ZET z pytaniem o moje podejście do karmienia piersią. […] Wyobraźcie sobie jej zdziwienie, kiedy na pytanie co myślę o publicznym karmieniu piersią odpowiedziałam: „Ty wiesz jak mnie to wkurza!” Nie mogłam niestety użyć mocniejszego słowa, bo moja wypowiedź była później emitowana na antene. 🙂
To słowa osoby, która wraz z trzema innymi blogerkami, wzięła udział w kampanii społecznej znanej marki o prawie matek do publicznego karmienia piersią. Dwa lata temu, przy okazji głośnej sprawy mamy z Trójmiasta, Marta wysmarowała tekst pt.: „Schowaj cycki, matko!”, w którym pisze, że co prawda nie ma nic przeciwko publicznemu karmieniu piersią, ALE …
… jeśli nie musimy tego robić publicznie, to nie róbmy tego. Bo po co? W domu do jedzenia służy nam kuchnia, to może niech nasze dziecko od samego początku też przyzwyczaja się do tego, że jemy głównie w domu?
Padło w nim jeszcze wiele argumentów, które jednoznacznie przedstawiają stanowisko autorki. Oczywiście później w komentarzach zarzucono czytelnikom brak zrozumienia tekstu i wyciąganie zdań z kontekstu. Typowe. Jakby się nie tłumaczyć, mleko się rozlało.
Wcześniej Marta porównywała widok kobiety karmiącej do osoby palącej papierosa albo do facetów bez koszulek w tramwaju, dziś przekonuje we wpisach i w spocie, że mama nie może chować się z dzieckiem po krzakach. Niegdyś apelowała o planowanie karmień, nie zabieranie dzieci do galerii handlowych a działalność środowiska laktacyjnego nazywała rozpychaniem się łokciami. Wytykała palcami kobiety, które karmią, stojąc w kolejce. Dzisiaj wspaniałomyślnie pisze o tym, że każdy powinien traktować mamę karmiącą z szacunkiem. Podpisuje się pod zasadami, które kiedyś by wyśmiała.
No dziękujemy Ci Marto za Twoje zrozumienie i zaangażowanie! Szkoda tylko, że nie jest to efekt jakiejś rewolucyjnej zmiany Twojego nastawienia. To cynizm i wyrachowanie w czystej postaci. Zaśmianie się w twarz czytelnikowi i kolejne wykorzystanie matek karmiących piersią. Myślę, że Twój stosunek do tematu jest totalnie obojętny, ale jest on zbyt gorący, by tego nie wykorzystać. Najpierw, przy okazji głośnej medialnie sprawy, włożyłaś kij w mrowisko. Świadomie podzieliłaś kobiety, wiedząc, że temat wzbudza emocje i będzie się dobrze klikał.
Po dwóch latach dostałaś propozycję nie do odrzucenia. Duża, głośna kampania społeczna, której inicjatorem jest marka z równie dużym budżetem. Co prawda o wynagrodzeniu dla ambasadorów nikt głośno nie mówi, ale nie udawajmy, że nie znamy realiów takich projektów. Był tylko jeden, malutki problem. Twój tekst sprzed dwóch lat. Z trzech możliwych wyjść z tej sytuacji, wybrałaś najgorszą z możliwych – usunęłaś z bloga stary wpis* a wszelkie niewygodne komentarze pod nowym materiałem, skrzętnie usuwałaś. Dla zainteresowanych, wpis z komentarzami można przeczytać TUTAJ.
Uderzyć się w pierś i odmówić udziału? Dla kogo? Dla tej ciemnej masy, która i tak nie pamięta a łyknie wszystko? Zbudować rzewną historię o wewnętrznej przemianie? Nie, tego nie dało się wybronić. Siedziałaś cichutko na kanapie „Pytania na Śniadanie”, gdy Twoi rozmówcy podjęli temat demonstracyjnego karmienia piersią. Dlaczego wtedy nie podzieliłaś się swoją opinią? Dlaczego nie broniłaś praw mam, gdy w komentarzach na Facebooku padały krytyczne opinie? Zrobiłaś swoje – dałaś twarz kampanii, naskrobałaś dwa ustalone teksty i wystawiłaś fakturę. Pozostało tylko przeczekać gorący okres i gasić pożary, tj. blokować czytelników z nieco lepszą pamięcią. Powiedz, jak się czułaś czytając te wszystkie pochwalne komentarze na swój temat i podziękowania za zaangażowanie? Ich autorzy byli przekonani, że to wszystko z dobroci serca a nie dla kasy z NutroPharma. Ile komentarzy, przypominających stary wpis zostało usuniętych a ile ludzi zablokowanych?
I nie, płatny udział w kampanii inicjowanej przez marki to nic złego. One też nie działają z czystego altruizmu. O społecznej odpowiedzialności biznesu i zaletach działań na wielu płaszczyznach możecie przeczytać TUTAJ.
Odpowiedzialność? Proszę Cię …
Kampania się odbyła, zasięgi się zgadzają, wszyscy są szczęśliwi. Ostatecznie najważniejsze jest chyba to, że zrobiony został hałas wokół bardzo ważnego tematu. Kobiety mają prawo karmić gdzie chcą i kiedy chcą – piszę o tym od dobrych czterech lat. Jedyne co pozostało to niesmak, że jednak zabrakło rozeznania i właściwych priorytetów w doborze ambasadorów. Szkoda, że Marta zapomniała o odrobinie wstydu i bez sentymentów rzuciła się na kasę. Dla pewnych ludzi, na pewnym etapie tzw. „odpowiedzialność” nie ma już chyba żadnego znaczenia.
Mogłabym wymienić wiele rzeczy, za które zawodowo zawsze podziwiałam Superstyler. Za wyrazistość, pracowitość, własny styl i jakby nie patrzeć – zbudowanie dużej, oddanej społeczności. Jako odbiorca mam żal, że odstawili taki numer i że uszło im to na sucho. Chciałabym usłyszeć słowa wyjaśnienia. Nie wiem, może zwariowałam, ale wydaje mi się, że bycie twórcą do czegoś obliguje. Na przykład do bycia fair wobec swoich ludzi. Jeśli dotyczy to osób publicznych, to dlaczego nie blogerów? Mało tego. Uważam, że wszystkim tym kobietom, którym kiedyś odmówiono klasy, należy się słowo „przepraszam”. Niestety wiemy, że to nie nastąpi. Nie w obecnych realiach, gdzie twórca może wszystko i niczego nie musi. A to daje tylko przyzwolenie na kolejne takie akcje. Nadal nieliczne są przypadki, jak ta Hani Sywuli z akcją #stopmowienienawiści czy Martyny Wojciechowskiej z niefortunną reklamą wody w plastikowych butelkach pokazują, że brak refleksji i pazerność nie popłacają.
*Tekst został ponownie opublikowany na blogu.
Zdjęcie: flickr.com; autor: Alisdare Hickson
Cytowane fragmenty pochodzą z usuniętego tekstu. Całość można przeczytać TUTAJ. Wpisy powstałe w ramach akcji społecznej: TUTAJ i TUTAJ.
Ps. Temat karmienia piersią w miejscach publicznych zawsze był dla mnie bardzo ważny. Zainteresowanym gorąco polecam moje teksty:
Mamy karmiące piersią muszą być widoczne. Powiem Wam, dlaczego.
No Comment