„Pierdolę, nie prę. Proszę CC!” czyli śmiechy na porodówce.


Kiedy już znajdziemy się na porodówce, raczej nie jest nam do śmiechu. Nie dość, że jesteśmy zmęczone ciążą (bo waga, dolegliwości, ograniczenia), to jeszcze przeraża nas to, co ma dopiero nastąpić. Jedne z nas boją się mniej, drugie bardziej. Pewnie są też takie dziewczyny, które nie boją się w ogóle! Tak czy inaczej szpital to nie jest komfortowe miejsce a często oschły personel również ma w tym swój udział. Pomyślałam jednak, że porodówka mimo wszystko potrafi zaskakiwać i fundować nam okazje do śmiechu. A bo jakieś żarty, komiczne sytuacje, szalone pomyłki itp. Nawet jeśli na gorąco jesteśmy zbyt oszołomione, aby zanosić się beztroskim śmiechem, to po fakcie mamy fajne wspomnienia. Dzisiaj właśnie o nich!

Jakiś czas temu poprosiłam Was na moim fanpage o podzielenie się swoimi zabawnymi historiami z porodówki. Dziękuję Wam gorąco za zaufanie i nadesłanie mi opowieści. Z szerokim uśmiechem dziele się nimi z szerszym gronem i mam nadzieję, że wszystkich rozbawią one tak, jak mnie. I liczę po cichu, że takie przykłady odczarują trochę obraz typowej sali porodowej, gdzie tylko ból, pot, krzyki i łzy. A jeszcze dodam, że imiona autorek zostały zmienione a cytaty są w wersji oryginalnej.

Beata

Mój poród nie był niestety łatwy. Ale przypomniała nam się właśnie jedna historia. W trakcie jednego ze skurczów chwyciłam (jak galernik) męża za rękę żeby ulżyć sobie w bólu. Okazało się jednak, że pomyliłam ręce i  chwyciłam rękę położnej. Niestety nie należała do najprzyjemniejszych osób i dostałam natychmiast reprymende. Pewnie do tej pory walczy ze złamaniem z przemieszczeniem, a było to ponad 2 lata temu ? Ja,  jak to mówi mąż mam imadło w ręce ?

Karolina

jeszcze przed całą akcją uczestniczyliśmy w szkole rodzenia, super zajęcia, częściowo z oddychania, mąż wziął je sobie do serca, przy porodzie przypomniał sobie wiele ciekawych rzeczy, które generalnie powinny się przydać. Z tym, że ja wiele lat trenowałam i śpiewałam, więc moja pojemność płuc jest zdecydowanie większa niż jego. No i chłopak oddycha jak panie pokazywały, próbuje wspierać i co? ? i oberwało mu się ode mnie że oddycha i ma natychmiast przestać bo ma inny rytm oddechu niż ja! ?   na szczęście postanowił oddychać do końca, tyle że po cichu ?

Ania

W trakcie porodu mocno pre, położne mnie chwalą, jeszcze jedno iii w trakcie nastepnego skurczu przerywam parcie i z poważna mina mowie ” pierdole, nie pre. Prosze CC” hahahaha mina lekarza wylaniajaca sie spomiedzy moich bladych kolan bezcenna ??? cc nie było, bo głowka juz prawie wyszla, trzeba bylo przec dalej… Ehh

Kasia, towarzysząca swojej przyjaciółce

W najwcześniejszej fazie porodu, a trwał półtora dnia mniej, więcej i był wywoływany, wypadła moja wachta, że tak, to po żeglarsku ujmę i sobie gadałyśmy czekając na efekty środków, nazwijmy je dopingującymi, opowiadałyśmy historie z życia, nie koniecznie naszego, jak to kobiety, a miejsce było idealne na takie pogaduszki, jak żadne inne na planecie Ziemia.

Minęło ciut czasu, mile spędzonego, brakowało tylko kawki i ciasteczek gdy nieoczekiwanie, bez jakiegokolwiek uprzedzenia nawiedziła nas, nie proszona pani Głupawka. Wpadła i zamieszała nam w głowach, lepiej niż porządny drag wymuszając na nas głośny i niepohamowany śmiech, taki który miesza myśli, odbiera siły i stawia często w niezręcznej sytuacji. Nie dało się go opanować, a żeby było bardziej niezręcznie w drugiej sali porodowej jęczała, co raz głośniej jeszcze jedna rodząca i gdy nasza głupawka osiągnęła apogeum z pokoiku pielęgniarek doszedł nas lekko rozbawiony głos

– Dziewczyny, ciszej tam, jest po 22- giej, obowiązuje cisza nocna.

– Cisza nocna na porodówce?- zapytała zdziwiona pani restauratorka powierzchni płaskich, czyli salowa mówiąc swojsko.

Środki dopingujące działały powoli i wymuszały na asyście częste zmiany wacht bo przy rodzącej mogła przebywać tylko jedna osoba, a szkoda bo jak wiadomo, w kupie raźniej. Wypadła zmiana mamy ale rodząca zmęczona czekaniem na nieuniknione zasnęła, więc pielęgniarki widząc nie male poddenerwowanie jej rodzicielki, wysłały ją gdziekolwiek, pod pretekstem przerwy dla atysty bo nie ma w tej chwili powodu, aby przyszłej mamie zabierać tlen, jak wiadomo niezbędny do życia, w tym przypadku do dwóch żyć.

Gdziekolwiek okazało się centrum handlowym, gdzie kobiety rozładowują nerwy w pięknym stylu i nie robiąc krzywdy innym, a gdy moja przyjaciółka zaczęła dostawać pierwszych porządnych skurczy, przyszła babcia wróciła i zaczęła prezentować, jęczącej i zwijającej  się z bólu córce ciuszki, które zakupiła dla wnuka, a że nerwy miała duże, stosownie do nich prezentowały się zakupy.

Basia

Trzeci poród odbywał się w tym samym szpitalu, co poprzednie, więc znali mnie tam bardzo dobrze. Czekałam na rozwiązanie, na oddziale patologii, modląc się abym zdążyła przed zaplanowanym remontem oddziału położniczego bo sobie zaplanowałam, że całą trójkę urodzę w jednym i tym samym szpitalu i o dziwo, plan się udało zrealizować. Na sali było miło i rozmownie, jak to wśród kobiet, a zwłaszcza przyszłych mam więc tak sobie gadałam sympatycznie aż przyszła pielęgniarka sprawdzać bicie małych serduszek i przy sprawdzaniu serduszka w moim brzuchu i w klatce piersiowej mojej córeczki zerknęła na mnie zaniepokojona i zapytała czy czuję się dobrze, z uśmiechem na twarzy odpowiedziałam, że tak tylko mnie ciut ciśnie przy kręgosłupie.

Pielęgniarka zbladła, krzyknęła ” Dziewczyno, ty rodzisz!” i pięknym sprintem pobiegła po wózek, co by mnie elegancko na porodowkę dostarczyć. Urodziłam po 4.00 a pielęgniarka z patologii biegała w te i we wte bo była ciekawa co tym razem ze mnie wypełznie. Moje przeczucie tym razem się zbuntowało, możliwe że nastawiło się na dwójkę, a ja psikusa mu sprawiłam. Gdy moja córeczka, brudna jak sto nieszczęść bo jeszcze nie ogarnięta przez pielęgniarki, leżała przytulona do mojego brzucha, poprosiłam latającą między oddziałami pielęgniarkę aby zawiadomiła ojca mojej już trójcy, wcale nie świętej, że ma córkę, a ona na to, że sama mu to, za chwilę  powiem i sobie poszła.

Myślałam, że z tego latania w głowie jej się poprzestawiało, a ona przychodzi że słuchawką przenośną (były takie i działały do pary metrów od telefonu) i mówi, że mąż na linii. Ja tu na stole porodowym, nie ogarnięta, nie mówiąc o makijażu, a ona mi męża w słuchawce, więc wzięłam ją, słuchawkę nie pielęgniarkę i gadam jeszcze w szoku

– Halo?!

-Halo?! – słyszę spanikowany nie mniej od mojego głos.

– Urodziłam Angelikę – głos zadrżał niebezpiecznie

– Kiedy? – słyszę wzruszona pytanie, zrozumiałe bo dwóch synów w domu, a wiadomo, że każdy tatuś, chce mieć tą, swoją księżniczkę. Zatkało mnie bynajmniej nie ze wzruszenia bo jak to kiedy?! Przecież nie tydzień temu!

– Przed chwilą, kochanie – tłumaczę cierpliwie, jak matka dziecku.

– To, jak ty ze mną rozmawiasz? – głos nabrał zdziwionej tonacji. Jak, to jak? Przecież, nie nosem, do jasnej! Dołem rodziłam, nie górą, więc gadać mogę!

– Przez telefon – objawiłam oczywiste bo myślałam, że szlag mnie trafi, jakbym z kosmitą gadała. W tym momencie się wciął pan doktor bo się pojawił, w między czasie i zaczął mnie szyć.

– Proszę powiedzieć mężowi, że będzie pani krzyczeć.

– Czemu?- mój głos do przyjemnych nie należał. Ja tu jednemu jak krowie na między, a ten mi jeszcze przekazywać coś karze, znaczy prosi.

– Jodynować będę – dotarło do mnie, że ten głos jest rozbawiony. Kawalarz się znalazł, psia krew! Przekazuje więc, do przenośnej, po kabelku do przerażonego ucha, że będę krzyczeć.

– Po co? – głos  na drugim końcu kabla przeraził się do granic. Miałam ochotę walnąć słuchawką o podłogę. Przecież nie dlatego, że mi karzą, przeleciało mi przez głowę z wrzaskiem a do słuchawki, jak najbardziej można cierpliwie, w takiej sytuacji ” Pan doktor jodynować będzie”

Pielęgniarka pokładała się ze śmiechu, a pan doktor po zakończonej robocie, czyli szyciu doszedł do wniosku, że słuchawkę, każdej rodzącej trzeba przynosić, jak będzie miał szyć bo nawet nie zauważyłam kiedy mnie jodyną oblał. Może i dla doktora ułatwienie ale ile nerw dla rodzącej, to tylko ja wiem. Słuchawka była przekupstwem bo nie chciałam małej oddać do wrażenia i obiecywanie, że zaraz zwrócą nie działało.

Justyna

W nocy, obcym mieście, podczas porodu wysłałam męża do apteki po otrivin. On na to: nie wytrzymasz do rana? Hmmmmm kurtyna. Jak rodzic bez oddechów z zatkanym nosem?? Ale pojechał, znalazł aptekę, kupił… Jeszcze bułkę suchą dostałam i jogurcik…

Kasia

U nas byla niespodzianka, nie znalismy plci dziecka (z reszta teraz tez nie..) i gdy juz mlode wyszlo i lezy na mnie, to sie pytam meza „co to” a on na to ze nie wie. Musialam wymacac, pielegniarz potwierdzil. Pierworodny ma juz 18m, moze w lipcu maz bedzie bardziej spostrzegawczy lub „trzezwy”

Agnieszka

Zajmowaliśmy salę połączoną małym pomieszczeniem z drugą. Druga też była zajęta. Drzwi były otwarte, więc słyszeliśmy się nawzajem. U nas było spokojnie, bo dopiero początek. Za to sąsiadka jęczała i krzyczała. Nie powiem trochę mnie to wystraszyło a w ogóle żal mi jej było strasznie, że tak cierpi. I nagle, między jednym a drugim stęknięciem słyszymy, jak krzyczy do męża: Rób zdjęcia, kurwa! 😀 Rodzące to straszne zołzy są czasami :)))))

Paulina

Rodziłam z moim lekarzem, więc byłam naprawdę wyluzowana. To otwarty i spokojny facet a do tego żartowniś i każda wizyta w ciąży była całkiem wesoła. No ale już pod koniec porodu zrobiło się poważnie, tętno małego spadało i wszyscy zaczęli mnie dopingować. Nawet mój lekarz zrobił się jaki poważny i surowy. No to spięłam się i w sekundzie synek był na zewnątrz. Wtedy usłyszałam od lekarza: Gratuluję! urodziła pani pięknego ziemniaka! W ogóle nie skumałam, że to żart, tylko zaczęłam panikować, czy jest zdrowy, ile ma palców itp. Był oczywiście idealny, no taki mały pomarszczony 😀

I na koniec coś ode mnie 

Podczas mojego drugiego porodu, akcja rozwijała się powoli, więc położna zaproponowała środek przyspieszający rozwieranie się szyjki. Nie dała mi wielkich nadziei, że po nim coś się ruszy gwałtownie. Pół godziny później wróciła i poprosiła: „A niech pani zacznie przeć na próbę i zobaczymy”. No i jak zobaczyła, co się dzieje „down there”, to zrobiła oczy jak pięciozłotówki i zawołała: „Dziewczyny, chodźcie! Wołać lekarza!”. Traf chciał, że w tym momencie leciał w TV jakiś talent-show i wszyscy, jak śledzili z zapartym tchem zmagania uczestników, tak musieli się porwać i przyjść do mnie.

Nagle w sali zrobiło się tłoczno i głośno. Doping nie z tej ziemi. A kiedy już Nina znalazła się na moim brzuchu a ja wyczerpana, opadłam głową na poduszkę, usłyszałam pytanie: „I kto wygrał?” 😀

Jeśli chcielibyście podzielić się swoją zabawną historią z porodówki, piszcie koniecznie! Tu w komentarzu lub na mail: kontakt@piwnooka.pl. Z wielką chęcią uzupełnię zestawienie 🙂

Aktualizacja: Przysłałyście tyle wiadomości, że szykuje się druga część wpisu! Dzięki! ❤️

Previous Czekoladowe brownie, które Cię zaskoczy!
Next Pomysł na obiad: 3 smaczne i proste dania jednogarnkowe z kurczakiem!

Suggested Posts

Na śniadanie.

Oto co robię, gdy wszyscy w domu już smacznie śpią.

Dialogi małżeńskie.

Mała kuchnia, wielki efekt – Duktig na 40 sposobów.

Dokumentowanie Cudu Narodzin, czyli fotograf na porodówce.

Nie ma to jak praktyczny prezent na Dzień Kobiet!

4 komentarze

  1. 21 marca 2017
    Odpowiedz

    Rób zdjęcia, kurwa!????

  2. agnieszka
    22 marca 2017
    Odpowiedz

    Jeśli porodówką nazwać każde miejsce, w którym doszło o porodu, to mam taką oto historię z drugiego porodu.

    11 listopada, piątek, cztery dni po terminie, mąż ogląda z teściem jakiś super ważny mecz (mieszkamy tymczasowo w jednym domu z moimi rodzicami), degustując wina taty produkcji. Przed każdym kieliszkiem (uspokajam – takim malutkim od wódki) mąż dopytuje czy coś się dzieje, czy może wypić jeszcze trochę, czy nie przewiduję nagłej podróży do szpitala. No nie, mężulu pij ten czwarty kieliszeczek, Hance coś się nie śpieszy na ten świat. Koniec meczu, ostatni łyk, usypiamy starszą córę i siebie przy okazji. No dobra, ja nie usypiam, bo gna mnie do toalety. I to dwa razy. Brzuch boli, no tak, jak to przy biegunce. Co ja takiego zjadłam? Hmm… zaraz zaraz… może to jednak skurcze?… Telefon, aplikacja do liczenia częstotliwości skurczy. Jeden, drugi… dziesiąty. Zaczynam zwijać się z bólu, próbuję to rozchodzić, a nuż to przepowiadające, ale to na nic. Dopuszczam wreszcie do świadomości, myśl że rodzę.
    Jest po północy. Półtorej godziny po zakończeniu meczu. Budzę męża:
    – Wiesz, chyba jednak pojedziemy do tego szpitala…
    – Masz skurcze? co ile?
    – No… tak co dwie minuty. Albo i częściej.
    Mąż zerwał się na równe nogi – ubieranie, odśnieżanie samochodu, przekazanie pieczy nad śpiącą córką mojej siostrze, która przy długim weekendzie też była u rodziców. A ja między skurczami jeszcze rozważałam jaki kolor skarpetek założyć, co by pasował do swetra…
    Ruszamy. Mamy 50km do wybranego szpitala. No ale jest ekspresówka. W sumie nikt już nie pamięta, że mąż pił niedawno wino. Po 10 minutach drogi stwierdzam z przerażeniem, że jadłam ostatnio jakieś 5 godzin temu i jestem strasznie słaba, jak ja jakieś dziecko urodzę? Walizka z jedzeniem w bagażniku. Cóż, mus to mus, czuję, że muszę natychmiast wchłonąć jakąś dawkę cukru, bo zasłabnę. I tak nie jestem zapięta pasami i siedzę z tyłu, więc odwracam się, klękam na siedzeniu, ledwo dosięgam do swoich szpitalnych toreb. Wygrzebuję z bocznej kieszeni jakąś szeleszczącą paczkę. Daktyle! Bingo! Zdążyłam uraczyć się jednym, kiedy nadszedł kolejny skurcz, przy którym nie wytrzymał również worek owodniowy (co być może było efektem moich wygibasów w poszukiwaniu pokarmu). Jakoś tak automatycznie ściągnęłam wtedy mokre spodnie razem z bielizną. Przez chwilę przeszło mi przez myśl „po co?”, ale nie zdążyłam odpowiedzieć sobie na to filozoficzne pytanie, bo odpowiedź przyszła sama – oto zaczął się skurcz… party. I tu niewiele pamiętam, kazałam mężowi jechać dalej, że rodzę, ale żeby się nie przejmował, tylko patrzył na drogę. W między czasie palpacyjnie oceniłam, że oto rzeczywiście główka jest już w pół drogi. Skurcze były może trzy, a może nawet tylko dwa i Hania wylądowała w moich rękach, a potem na moim swetrze. W końcu ekspresówka – więc poszło
    ekspresowo. Płacze. Czyli oddycha. O Boże, właśnie urodziłam? – nie docierało do mnie. Jadąc ponad 100km/h? Kilkanaście minut później byliśmy pod szpitalem. I tę część znam tylko z relacji położnych – mąż wszedł raźnym krokiem na Izbę Przyjęć, ktoś akurat był przy Pani przyjmującej zgłoszenia, więc grzecznie zaczekał. Gdy nadeszła jego kolej ze stoickim spokojem oznajmił, że żona właśnie urodziła w samochodzie. Położne trochę zszokowane opanowaniem męża i tonem, jakby pytał którędy do toalety, przybiegły do mnie. Mąż przestawił samochód na podjazd do karetek, ja z dzieckiem, połączone wciąż pępowiną, przesiadłyśmy się na wózek i zostałyśmy opatulone stertą prześcieradeł (no listopad w końcu, ja pół naga, o dziecku nie wspomnę) i zrobiliśmy wejście smoka na Izbę Przyjęć. Potem było już całkiem normalnie. 🙂

    P.S. Odpowiadając z góry na pytania Pań – tak, córka jest całkiem zdrowa, była tylko trochę wychłodzona i wylądowała na godzinkę w inkubatorze. Odpowiadając na obawy Panów – tak, tapicerkę w samochodzie udało się doprać.

  3. „No pain no gain”
    „What??? No pain no game??? Fuck off!”

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *