Taka ze mnie matka!


Czasami to sobie myślę, że powinnam chyba zacząć vlogować. Mam wrażenie (może błędne), że jednak sam tekst, nawet zdjęcia bardzo mocno ograniczają. Bo co możecie wywnioskować z wpisu o odpieluchowaniu albo po zdjęciach, na których się uśmiecham do filiżanki kawy? Jakie macie wyobrażenie o mnie na podstawie wycinków z codziennego życia? Choć piszę zawsze szczerze, to jednak to tekst, którego słowa można kilka razy obrócić w głowie, ulepszać do granic możliwości. Spontaniczności jest tutaj niewiele a ja zaczynam coraz bardziej czuć, że chcę poznawać Was, ale też dawać się poznawać Wam. Dlatego dzisiaj pierwszy krok!

Nie wiem, czy tak akurat jest w moim przypadku, ale zazwyczaj o mamach blogujących krąży jedna opinia. Matki Polki. Z domem wypucowanym na błysk, ze świeżymi kwiatami w wazonie i wystrojonymi dziećmi. Jadające na mieście albo pichcące w swojej kuchni zdrowe, zielone dania. Wiecznie zadowolone, dumne z pełnienia misji, uśmiechają się do porannego smoothie a nawet jak zmęczone, to nadal instafriendly. Cholerne chodzące, wszystkowiedzące ideały!

Wiecie,  ja akurat lubię oglądać idealne dziewczyny, ich piękne, uporządkowane domy i wyłącznie uśmiechnięte dzieci. Nie potrzebuję dowodów na to, że ich ściany pokrywają ślady paluszków a ze zlewu wysypuję się stos brudnych naczyń. Nie muszą mi pokazywać, że też mają kompleksy i problemy. Bo przecież kto ich nie ma? Wystarczy mi moje prawdziwe życie. Zdjęciami chcę się zachwycać. Inspirować się życiem innych, podejściem i radością. Motywować się a nie zazdrościć i dołować.

Tylko, że nie każdy tak ma. Mimo wszystko ludzie sugerują się tymi tekstami i zdjęciami. Wydaje im się, że suma pięknych obrazków to właśnie życie. Że są mamy, które nigdy nie krzyczą, zawsze im się chce a ich podłogi nie są skalane choćby jednym paprochem. Takie cuda to zdecydowanie nie u mnie. Na dowód kilka faktów 😀

Bywam leniwa.

No może nie codziennie (kto może sobie na to pozwolić?!), ale regularnie. Czasami zwyczajnie nie chce mi się wymyślać i gotować obiadu. Nie chce mi się składać prania, czasami pełne kosze stoją po kątach i straszą. Nie chcę mi się każdej wolnej chwili poświęcać na nadrabianie zaległości a w domu kurde zawsze coś jest do zrobienia! Jak mam zmieniać pościele, to jestem chora. Nie znoszę wyładowywać zmywarki – pewnie dlatego częściej zmywam naczynia ręcznie. Szuflada z plastikowymi pudełkami zawsze wygląda, jakby właśnie eksplodowała a zabawki zadomowiają się w łazience czy pod kanapą – mogę je codziennie sprzątać a one i tak wracają!

Daję dzieciom niezdrowe jedzenie.

Ok, umówmy się – nie mam na myśli produktów przeterminowanych, z pleśnią i niewiadomego pochodzenia. Pod pojęciem „niezdrowe” każdy może rozumieć co innego a ja za punkt odniesienia przyjęłam tych, którzy generalnie nie jedzą czegoś, co nie wyszło spod ich rąk albo produkty ze składem dłuższym niż szerszym. Ja do nich nie należę. Moje dzieci jedzą słodycze, czasami chipsy, uwielbiają chleb z Nutellą, parówki i pieczywo z dyskontów. Owszem, uwielbiam pichcić i szukam lepszych alternatyw (np. własne sorbety), ale często też ułatwiam sobie życie i kupuję gotowce.

Przeklinam i krzyczę.

Nie w każdym zdaniu, nie w co drugim ani nawet nie w zwyczajnej rozmowie. Powiedziałabym wręcz, że jestem zafiksowana, aby z dziećmi nie rozmawiać po kumpelsku. Ogólnie jestem jednak impulsywną osobą i kiedy mnie coś wkurzy,  reaguję spontanicznie.  W takich momentach zdarza mi się zakląć przy dzieciach. I wtedy też pada ich słuszne: „Mamo, powiedziałaś brzydkie słowo!”. No powiedziałam i pewnie jeszcze nie raz powiem. Przepraszam wtedy i wyjaśniam, że rzeczywiście nieładnie tak mówić i obiecuję się pilnować. Raz się udaje, raz nie.

Są takie zabawy, które mnie nudzą!

Mogę budować z klocków Lego, mogę układać puzzle (choć po 100. razie z nieco słabszym zapałem), mogę śpiewać w samochodzie i odpowiadać na pytania ciekawego świata 6-latka. Ale kiedy przychodzi do zabaw z podziałem na rolę – wymiękam. Kiedy zbliża się do mnie Nina z ludzikami i hasłem: „Ty będziesz tym … a ja tym!”, to mam ochotę uciec! 😀 Równie mocno nie lubię po raz enty słuchać o superbohaterach (zwłaszcza, gdy moje „acha” to za mało) ani odrywać się od zajęć na każde: „Mama, patrz!”.

Czasami mam ich dość.

Tak, kocham moje dzieci nad życie. Tak, bywają takie dni, kiedy jestem nimi zmęczona. Kłótniami, rozstrzyganiem, kto zawinił i powinien przeprosić, odpowiadaniem na setki pytań, bieganiem do kuchni po tę, jedyną i najlepszą łyżeczkę i całą tą dyplomacją od rana do wieczora. Powtarzanie trzy razy tego samego doprowadza mnie do szału. I to czekanie, cierpliwe czekanie … Odkąd Dziadkowie pomagają nam w opiece nad nimi, jest lepiej. Wystarczy jednak jeden cały dzień razem a wieczorem padam wyczerpana.

Mam swoje schizy.

Jeśli jest coś, czego szczerze nienawidzę w macierzyństwie, to strach. O zdrowie dzieci i wszystkie możliwe, nieprzewidywalne wypadki. Lata mijają, maluchy rosną a mnie wciąż paraliżuje byle gorączka. Wiecie, na codzień raczej nie trzymam ich pod kloszem – biegają, co chwila któreś przybiega z guzem. Nie panikuję na widok zadrapania. Wystarczy jednak, że wypłynę myślami za daleko, zacznę przypominać sobie wszystkie dziwne historie, które gdzieś się komuś przytrafiły i czuję ścisk w żołądku.

Popełniam błędy.

Krzyknę czasem z byle pierdoły, będąc poddenerwowana nagromadzonym stresem. Czasami źle ocenię sytuację i choć równe traktowanie jest dla mnie bardzo ważne, w pierwszym odruchu usprawiedliwiam Ninę jej wiekiem a od Antka oczekuję więcej rozsądku. A potem mam gonitwę myśli i wyrzuty sumienia. Za każdym razem, gdy słyszę od dzieci, że jestem najlepszą mamą na świecie, ściska mnie w gardle. Wiem, że to nieprawda. Mogłabym robić więcej, starać się bardziej każdego dnia. Z drugiej strony, jeśli tak mówią, to chyba daję radę. Oby nigdy nie zmieniły zdania 🙂

 

Previous Sky Walk, czyli spacer w chmurach. Jedno miejsce, wiele atrakcji.
Next "Nie, nie! To się nie dzieje naprawdę!" - czyli kronika wypadków weselnych.

Suggested Posts

Miłości trudne początki.

Podziwiam Cię!

Te plakaty szukają domu!

Na śniadanie.

Pneumokoki – o tym, jak ujarzmić niebezpieczne bakterie.

Więcej, bardziej, dłużej, czyli Blog Conference Poznań 2016.

2 komentarze

  1. 25 sierpnia 2017
    Odpowiedz

    Mnie akurat te obrazy idealnego życia demotywują. Przez nie mam do siebie wyrzuty, że sama taka nie jestem. Chociaż z tym walczę bo jestem świadoma że wiele z nich to iluzja. A wszystko co o sobie napisałaś pasuje i do mnie 🙂

    • 25 sierpnia 2017
      Odpowiedz

      Cieszę się! :)) A co do pięknych, idealnych zdjęć. Niech cieszą oko i nic więcej :)) Pozdrawiam!

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *