O tym, co i kto uratował imprezę urodzinową Niny.


Gdy bliża się jakieś ważne wydarzenie albo wyjazd, rodzice zazwyczaj modlą się o jedno. Nie martwią się o pogodę, ani o brak odpowiedniej kiecki, ani nawet o to, że z kasą może być krucho. To, czego pragniemy wszyscy tak samo mocno, to zdrowe dzieciaki. I wiemy, że tylko jakaś paskudna zaraza może zniweczyć długie przygotowania i pokrzyżować nasze plany. Rodzinna impreza z okazji 2. Urodzin Niny, doskonale wpisała się w ten mroczny scenariusz! Ale od początku…

Na dwa tygodnie przez imprezą Antek złapał jakiegoś wirusa. Nic poważnego, bo zakończyło się na 3 dniach kataru i kaszlu, ale postanowiliśmy za wszelką cenę trzymać cholerstwo od reszty, zwłaszcza od Niny. Wysyłaliśmy ją więc na całe dni do Dziadków, ja wietrzyłam i szorowałam ręce, jakby nie było jutra. W ruch poszły witaminy i syrop na odporność. A i tak … na tydzień przed imprezą M. wyznał, że drapie go w gardle. Dzień później już kichał i smarkał, wyniósł się z sypialni. A potem uznał, że jest coraz gorzej a ponieważ zaczął widzieć tunel ze światełkiem na końcu, pognał do lekarza. Nie obyło się bez antybiotyku i leżenia plackiem. Żeby nie zagrażać nam, przeniósł się na całe dni do rodziców.

I tak na 3 dni przed imprezą zostałam sama z Niną na placu boju. Ostatnie przygotowania przetrwałam tylko dzięki obecności Mamy Chrzestnej Niny. I było całkiem fajnie, gdyby nie to, że i mnie zaczęło coś brać. Jakieś drapanie w gardle, jakieś bóle pleców … Pogodzona, choć trochę podłamana modliłam się tylko, żeby zaraza oszczędziła Ninę! Zaczęłam nawet kombinować, jak tu zrobić szybką imprezę w domu, tylko z tortem. Szczególnie, że M. nadal czuł się kiepsko a część gości też nie była na siłach, by świętować poza domem. No ale mieliśmy rezerwację i ciężko było wszystko odkręcać na ostatnią chwilę. Tak więc ekspresowo wyszykowałyśmy siebie i dzieciaki, zabrałyśmy wszystkie manatki (wraz z tortem i przygotowanym stroikiem) i punkt 15:00 stawiłyśmy się na miejscu.

Było dziwnie, bo tym razem nie spotkaliśmy się w stałym komplecie. Było nawet komicznie, bo M. nie chcąc przegapić święta Niny, trzymał się od nas z daleka i siedział na drugim końcu długiego stołu. Byłam trochę niespokojna, ale jak już siadłam za stołem, to na dobre pozbyłam się wątpliwości, czy impreza może się w ogóle udać 🙂

Dzieciaki cieszyły się towarzystwem a goście bawili się dobrze i wiem, że to w dużej mierze zasługa restauracji „Antonińska”, na którą się zdecydowaliśmy. Poleciła nam ją Kasia, więc nie wybieraliśmy miejsca imprezy w ciemno, ale wiecie, jak to bywa. Różne gusta, różne oczekiwania. Obsługa, kuchnia i cała oprawa trafiła w nasze idealnie i jestem pewna, że restauracja jest w stanie zadowolić każdego.

Samo miejsce jest przepiękne – odrestaurowany folwark, z wielką przestrzenią wewnątrz i pięknym tarasem widokowym na 2. piętrze. Jasno, elegancko, z dbałością o szczegóły. Menu dla dzieci (o której najlepiej zapytać kelnerów), kolorowanki, przewijak w obszernej toalecie. Do tego oczywiście winda i sporo miejsca na wózki. Obsługa bez uwag przystała na moją propozycję dekoracji i sama przygotowała w dniu imprezy.

Menu ustalaliśmy indywidualnie i było klasyczne, ze szczyptą ciekawych połączeń smaków. Tak, jak lubimy najbardziej 🙂 Całość składała się z obiadu i deseru a zdecydowaliśmy się na:

  • łososia z pieca, marynowanego w ziołach,
  • medaliony drobiowe z suszonymi pomidorami, kaparami i migdałami,
  • rolady wołowe z grzybami leśnymi,
  • schab duszony w majeranku i śmietanie
  • chrupiąca pierś z kaczki – hit imprezy!

Do tego pyszne, pieczone ziemniaki, kluchy na parze, frytki, sałatki i warzywa gotowane. Oprócz tortu, który zamawialiśmy sami, restauracja zaserwowała sernik, babeczki i małe miseczki smakowych kremów – genialne rozwiązanie na nieposkromiony apetyt 😉 I drinki! Te z % i bez – obłędne 🙂

Świętowaliśmy już w niejednym miejscu i mamy naprawdę dobre porównanie. Tym bardziej mogę polecić „Antonińską” – na niedzielny obiad połączony ze spacerem po okolicy czy właśnie na większą imprezę rodzinną – Chrzciny, Urodziny czy nawet Wesele. Sala główna jest naprawdę spora, więc czasami odbywają się na niej dwie uroczystości, ale ustawienie stołów i rośliny zapewniają spokój i prywatność.

Nieważne, czy jesteście z Leszna, z okolic czy macie do nas całkiem spory kawałek drogi – warto zahaczyć o Antoniny, które znajdują się niedaleko ścisłego centrum miasta. Najlepiej jeszcze przed zimą, kiedy taras widokowy jest czynny 🙂 A z kolei w listopadzie restauracja szykuje Andrzejki! Szczegóły znajdziecie TUTAJ.

Pomimo panującej zarazy i spadku formy, impreza udała się znakomicie! Dzięki Bogu nie zostaliśmy w domu. Na dowód dobrej zabawy zdjęcia a na koniec krótki FILM :))

Partnerem wpisu jest restauracja „Antonińska” w Lesznie.

Previous Nie tylko kasa i staty, czyli Blog Forum Gdańsk 2016.
Next Tak było!

Suggested Posts

To, co pomaga mi przetrwać …

Hello Monday!

Hello Monday!

Witamy w naszym domu. Część II.

Cześć 2016!

Witamy w naszej kuchni!

No Comment

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *