Pierwsze chwile razem. Jak je wspominasz?


Wyobrażenia kobiet (zwłaszcza tych w ciąży) o pierwszych chwilach z maluszkiem są zazwyczaj obrazem pełnym szczęścia, czułości, ulgi, troski i zmęczenia młodej mamy. Bo tak to najczęściej przedstawiają media: piękne zdjęcia w prasie, tkliwe sceny w filmach i relacje mam, rozkochanych w swoich pociechach. Gdzieś tam w tle przewija się temat „baby blues”. I bardzo dobrze, że kobiety i ich rodziny mają dziś świadomość istnienia czegoś takiego, jak depresja poporodowa. Mając na uwadze wszystko powyższe, muszę jednak przyznać jedno: Niezwykle rzadko (jeśli w ogóle) mówi się, jak pierwsze chwile mamy i maleństwa rzeczywiście mogą wyglądać.

Czy kochałam Antka, kiedy był jeszcze u mnie w brzuchu albo kiedy wylądował na nim zaraz po narodzinach? Z pewnością. Była to jednak miłość kiełkująca, której nie sposób przyrównać do uczucia, jakie przyszło z upływem pierwszych dni razem. Bezpośrednio po porodzie czułam oczywiście radość, wręcz euforię, dumę i czułość. Ale byłam również oszołomiona, niepewna, a nawet wystraszona.
O noworodkach przeczytałam masę artykułów, w szkole rodzenia pilnie notowałam a jednak kompletnie nie znałam tego malutkiego człowieka, który leżał koło mnie. Przewijanie, ubieranie, czyszczenie nosa, niełatwe próby karmienia – wszystko to było bardzo stresujące. Kiedy podano mi wykąpanego Antka, nie wiedziałam jak się zabrać za ubranie go w ciuszki. Na cholerę mi były ćwiczenia z lalką, skoro teraz bałam się go ruszyć?!
Personel był miły i wyrozumiały, ale były też uwagi w stylu: „Karmić karmić, bo jak waga spadnie, to zostaniecie dłużej w szpitalu”. Cóż ja mogłam począć, kiedy kolejne próby przystawiania nie dawały efektów. Położna wysłuchała moich obaw odnośnie wagi synka i zaproponowała podanie Antkowi glukozy. Zgodziłam się z ulgą i korzystając z wolnej chwili, udałam się pod prysznic. Dzisiaj wiem, że nie było to konieczne, ale wtedy? Byłam przerażona, że mały się odwodni. Kiedy wróciłam, zastałam go leżącego w łóżeczku na brzuchu. Długą chwilę stałam nad nim i kombinowałam, w jaki sposób mam go bezpiecznie podnieść. 
 
Z przekroczeniem progu sali usłyszałam, że dziecko ma leżeć ze mną w łóżku, bo ciepło i bliskość. Wszystko to szczera prawda, tyle że kosztowało mnie to bezsenne godziny. Z obawy, że we śnie za bardzo się do synka przytulę, popchnę i zrobię mu krzywdę, nie mogłam zmrużyć oka. Druga sprawa, że spać nie dawała mi adrenalina. Dopiero miesiące później dowiedziałam się, że kobiety po porodzie mogą być po prostu „na haju”. Zmęczenie i senność wychodzą trochę później. Fizycznie czułam się całkiem dobrze. Pozostawione przez położną tabletki przeciwbólowe zupełnie nie były potrzebne. W piątym dniu po porodzie biegałam już w kuchni, szykując kawę i ciasto. Położna środowiskowa była zaskoczona, że jestem w tak dobrej kondycji. 
 
Czy dopadł mnie „baby blues”? Jeśli przejawia się on zmianą nastrojów, płaczliwością i uczuciem, że nie jest się sobą, to tak. Naprawdę sobą poczułam się mniej więcej po tygodniu, kiedy po raz pierwszy opuściłam cztery ściany i wyszłam między ludzi. Do sklepu, po wkładki laktacyjne. Czytałam wcześniej, że dopiero po kilku miesiącach produkcja mleka dostosowuje się do potrzeb dziecka. Jednak nigdzie nie pojawiła się choćby wzmianka, że bardzo powszechna jest nadprodukcja, zmuszająca do zmiany wkładek nawet w nocy!
 
Pobyt w szpitalu był na szczęście krótki, personel w większości miły i pomocny a ja byłam posłuszna i mało wymagająca – jak przystało na wzorową pacjentkę. Oczywiście żałuję, że wszystko i wszystkich dookoła, łącznie z synkiem, odbierałam w taki a nie inny sposób. Jednak wiem też, że jako młoda i niedoświadczona mama nie miałam na to wpływu.
Później z Niną, wiele rzeczy zrobiłam i postrzegałam inaczej.  Reagowałam spokojnie i świadomie, na przykład podczas pierwszych karmień. Dzięki temu mogłam prawdziwie cieszyć się z tych pierwszych chwil razem. No ale cóż, każda mama debiutantka musi przejść ten chrzest. Czasami niekoniecznie bojowy, ale jednak pod wieloma względami trudny. 

(zdjęcie: https://www.mothernurturedenver.com)

Previous Uwaga buntownik!
Next On the road again!

Suggested Posts

Na śniadanie.

Widzę, słyszę i uwierzyć nie mogę!

Ciąże dwie.

Kiedy tracimy rodzicielską moc.

Przeładowani. O dzieciach, które łakną … spokoju.

Chyba byłam grzeczna, czyli moje prezenty gwiazdkowe.

No Comment

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *