Nie powiem, żebym się jakoś specjalnie lubowała w drastycznych scenach, czy to w filmach fabularnych, czy w dokumentach i relacjach z porodów na YouTube. Nie sprawiają mi one jakiejś szczególnej przyjemności, ale moja ciekawość i fascynacja ludzką naturą zwykle wygrywa i na dzień dzisiejszy z większością obrazów jestem już z grubsza oswojona. Większość społeczeństwa natomiast nie jest. Jedno zdjęcie łożyska wrzucone pewnego dnia na fanpage i reakcje odbiorców dość dobitnie mnie o tym przekonały.
Rzeczywiście coś w tym jest, że łożysko – gwarant zdrowego i prawidłowo rozwijającego się dziecka w łonie mamy, w momencie urodzenia go, staje się niczym więcej niż odpadem medycznym. I to takim budzącym chyba największe obrzydzenie. Pępowina? Ujdzie, w końcu jej przecięcie jest symboliczne. A idąc dalej, taki kamień z nerki? Trofeum! Z łożyskiem sprawa jest skomplikowana, bo to jak na złość mało urodziwy narząd. I dlatego też niemal każdy po poznaniu definicji „Placentofagii”, po nieco dokładniejszym researchu, uznaje to za współczesne dziwactwo a jej praktykujących zwolenników za dewiantów i prymitywów.
Dlaczego więc wkładam kij w mrowisko i kolejny wpis w ramach cyklu „Matka Natura” poświęcam właśnie kwestii spożywania przez mamy łożyska? Nie dla kontrowersji, choć tej pewnie nie uniknę, nawet trzymając z daleka rewelacje w postaci przepisów kulinarnych na smażone i surowe dania. Przede wszystkim dla objaśnienia, co leży u podstaw placentofagii, jakie skutki (pozytywne i negatywne) może ona nieść dla kobiecego organizmu i jej psychiki oraz pokazania, że rodzice, położne, doule i wszyscy inni wierzący w dobroczynne działanie tego narządu, to normalni ludzie, jak Wy i ja. Bo nie trzeba popierać, ale warto wiedzieć. A ja chciałabym Wam temat przybliżyć i go trochę oswoić. Zapraszam zatem na wyjątkowy dla mnie (i mam nadzieję, że również dla Was) wpis.
Placentofagia, czyli konsumowane łożyska przez ssaki (z wyłączeniem ludzi) istnieje od zawsze. Wśród zwierząt jest to naturalny, kolejny etap wydawania na świat potomstwa, kiedy to samica dokładnie pozbywa się wszelkich śladów porodu, zjadając łożysko, pępowinę i wszelkie błony. Teorii na temat znaczenia takiego zachowania są co najmniej dwie: Jedna mówi o ukryciu faktu narodzin młodych przed drapieżnikami, druga właśnie o celowej konsumpcji łożyska, bogatego w hormony (prostaglandyny) przyspieszające obkurczanie się macicy, oksytocynę redukującą stres (również ból – udowodniły to badania na szczurach) oraz dużą zawartość białka, tak potrzebną wyczerpanemu organizmowi matki.
Pierwsze wzmianki o placentofagii u ludzi mogą sięgać nawet czasów starożytnych a w medycynie chińskiej łożysko odgrywa istotną rolę po dziś dzień. Wykorzystywane jest w zasuszonej formie o nazwie „Ziheche” i przypisuje się mu szerokie działanie w leczeniu wielu chorób, w tym impotencji i niepłodności. Od kilku lat placentofagia zyskuje na znaczeniu w kulturze zachodniej, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Irlandii. Co zatem przekonuje setki mam do przyswajania własnego łożyska? Uważa się, że zawarte w nim hormony (interferon i prolaktyna) stymulują tarczycę, znacznie łagodzą „baby blues”, zapobiegają depresji poporodowej, wspomagają układ odpornościowy, pobudzają laktację a także zwiększają energię. W Sieci można znaleźć masę pozytywnych opinii mam, które porównują swoje połogi i są przekonane, że lepszą kondycję w kolejnych zawdzięczają właśnie łożysku. Znam historie mam, które po pierwszej ciąży cierpiały na depresję, swoje dzieci karmiły piersią bardzo krótko. W kolejnych ciążach, z obawy przed powtórką problemów, bez większego wahania sięgnęły po kapsułki.
To właśnie w tej formie najczęściej przygotowywane jest łożysko. Przed rozpoczęciem procesu przetworzenia, musi być ono przechowywane w niskiej temperaturze. Jeśli kapsułkowanie odłożone jest w czasie, łożysko powinno zostać zamrożone. Fakt, że cały proces najczęściej odbywa się w domowym zaciszu, nie zwalnia od odpowiedzialności i zachowania podstawowych zasad higieny. Chcąc uzyskać z łożyska proszek, należy je dokładnie oczyścić, ugotować na parze, następnie wysuszyć w odpowiedniej suszarce, skruszyć i umieścić w kapsułkach. Poniższy film pokazuje cały proces. W tym oczywiście łożysko – klikacie na wlasną odpowiedzialność 😉
Na świecie (np. w Stanach Zjednoczonych) kapsułkowaniem łożyska zajmują się położne lub doule, które posiadają odpowiedni certyfikat i ukończyły specjalne kursy (koszt dwudniowej przyjemności – ok. 300$). Zabierają wtedy łożysko i przetwarzają w odpowiednich warunkach, lub adaptują do tego np. kuchnię pacjentki. Koszt takiej usługi jest różny, ale zazwyczaj zaczyna się od 200$. W zależności od wielkości łożyska, można uzyskać około 100 kapsułek a przyjmuje się je np. trzy razu w ciągu dnia po dwie sztuki. Czasami dodatkowo wykonuje się z części łożyska nalewkę na bazie alkoholu i pozostawia na przyszłość, kiedy może okazać się potrzebna, np. w okresie menopauzy. Prawo amerykańskie nie reguluje kwestii przetwarzania łożyska, z kolei w niektórych stanach szpitale w ogóle nie wydadzą go pacjentce. Nie jest to regułą, ale zatrzymywane jest ono najczęściej przez kobiety rodzące w domu, przy czym niekoniecznie wszystkie je kapsułkują. Często rodziny zakopują je w ogrodzie i sadzą w tym samym miejscu drzewo. Czasami odciskają je na arkuszu papieru, tworząc w ten sposób obrazy drzew (stąd pojęcie „drzewo życia”). Wszystko po to, aby upamiętnić poród i ważną rolę łożyska.
A w Polsce? Próbowałam się czegoś dowiedzieć, niestety niemal bezskutecznie. Położne owszem, podczas porodów domowych zostawiają czasami łożysko na wyraźne życzenie pacjentki (zdziwilibyście się, co ludzie trzymają w zamrażarkach ;)), ale podkreślają, że tak jak szpitale, je również obowiązują przepisy dotyczące utylizacji odpadów medycznych. Nie udało mi się znaleźć nikogo, kto by kapsułkował łożysko albo słyszał o kimś, kto to robił. Nie wierzę, że to się w naszym kraju nie zdarza. Myślę, że kontakty przekazywane są drogą pantoflową, być może właśnie z powodu kontrowersji, jakie budzi sam temat. Pewnym jest, że szpital absolutnie odmówi wydania łożyska, z uwagi na w/w przepisy.
Przeczytajcie ciekawy artykuł Katarzyny Łodygowskiej, znanej jako Matka Prawnik: Co się dzieje z łożyskiem po porodzie.
Placentofagia jest mimo wszystko niszowym trendem (nazywanym też modą wśród celebrytów), a jej przeciwnicy i sceptycy wysuwają szereg ważnych argumentów. Pierwszy i najważniejszy: jakikolwiek wpływ łożyska na organizm ludzki nie jest potwierdzony żadnymi badaniami a wyjątek stanowią wspomniane wyżej szczury, u których po konsumpcji zaobserwowano wyższy próg bólu. Wszelkie artykuły i opracowania bazują na relacjach mam. Zmiany w samopoczuciu, wzmożona laktacja czy energia mogą być skutkiem tzw. efektu blacebo a wydalanie łożyska po porodzie może świadczyć o tym, że organizm pozbywa się tego, co niepotrzebne. Nawet jeśli przyjąć, że zawarte w łożysku hormony i składniki odżywcze mogą w jakimś stopniu oddziaływać na organizm ludzki, prawdopodobnie i tak zostają one w toku całego procesu przetwarzania zneutralizowane.
Opinie mam, które przyjmowały łożysko są różne. Wydaje się, że większość rzeczywiście wychwala, inne przyznają, że nie odczuły jakiejkolwiek poprawy samopoczucia czy też większej ilości mleka, a jeszcze inne (jak np. Genevieve z MamaNatural) wskazują na raczej niekorzystne zmiany: pogorszenie nastroju, nerwowość, nadprodukcję mleka. Co ciekawe, wymienione symptomy ustają w przeciągu 24 godzin od odstawienia kapsułek.
Czy mając świadomość kontrowersji a jednoczesnej akceptacji tego, co inne, udało mi się obiektywnie i rzetelnie przedstawić temat? Mam taką nadzieję. Celowo pominęłam celebrytów oraz różne szalone i nieodpowiedzialne pomysły na spożywanie surowego łożyska w formie smoothies. Przy całej tolerancji i otwartości na przekonania i życiowe wybory, nie zapominam o kwestiach zdrowotnych i zagrożeniach, jakie niesie ze sobą placentofagia. Bo przecież łożysko to krew, a ta może przenosić różne choroby. Znam przypadki spożywania łożyska jeszcze przez innych członków rodziny. Szczerze się cieszę, że to mimo wszystko trend niszowy a zwolennicy placentofagii – a na myśli mam w tym momencie głównie położne i doule – dbają o odpowiedni poziom swojej wiedzy i całego procesu kapsułkowania łożyska.
Jakie jest Wasze zdanie w temacie? Gdybyście mogły (mogli), zatrzymalibyście łożysko po porodzie? Jeśli ktoś z Was zetknął się z placentofagią w Polsce, odezwijcie się proszę na maila kontak@piwnooka.pl! Czuję niedosyt w temacie 😉
***
Matka Natura jest genialna. Jeśli tylko jej się pozwoli – nie poprawia i nie przeszkadza, potrafi pokazać swoją wielką moc. Daje kobiecie oczekującej, a później mamie siłę, instynkt i ten niezwykły szósty zmysł. Dzięki niej organizm wie, jak urodzić, a przeczucie i wiedza gdzieś tam ze środka podpowiadają co jest najlepsze dla dziecka. Pewnie – czasami Matka Natura zawodzi – biologia pokazuje swoje słabsze oblicze, a psychika sobie z nami pogrywa. Nie zawsze plany się udają, życzenia spełniają. Czasami trzeba sięgnąć po wynalazki i metody XXI wieku. Czasami zwyczajnie chcemy inaczej.
Trzy mamy, trzy blogerki znają Matkę Naturę z każdej jej strony. Same walczyły o dobry i zdrowy poród, o karmienie naturalne, o własne wybory. Teraz dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem oraz zapraszają na cykl wpisów, poświęconym świadomemu macierzyństwu w zgodzie z naturą. Nie będzie polemiki z innymi metodami, nie będzie dyskredytowania odmiennych przekonań. Wierzymy, że bez względu na dokonywane wybory, każda mama chce dla swojego dziecka najlepiej. My tylko pokazujemy i polecamy nasze.
Dotychczas w ramach cyklu ukazały się wpisy:
Matka Natura o dwóch sercach w jednym ciele.
Matka Natura o zachciankach, czyli co podpowiada nam ciało.
Matka Natura w prowadzeniu ciąży i na porodówce.
Zdjęcie: flickr.com
Źródła:
https://www.academia.edu/3207989/Placentophagia_in_humans_and_nonhuman_mammals_Causes_and_consequences
https://www.buffalo.edu/news/releases/2012/03/13306.html
https://www.placentawise.com/research-studies-supporting-placenta-encapsulation/
https://en.wikipedia.org/wiki/Human_placentophagy
https://www.tranquiltransitionplacentaservices.com/
Za konsultacje pięknie dziękuję Dance z mataja.pl.
Coś może być w tym, ze tam dobro, ale u mnie przy porodzie Szymkowym łożysko było niemal całkowicie zużyte. Ja bym nie zjadła. Surowego napewno. A to kapsułkowanie też wydaje mi siě grubymi nićmi szyte
O widzisz, poruszyłaś ciekawą kwestię – zużycie łożyska. Bo faktycznie ono się starzeje. Nie natknęłam się nigdzie na informację, czy i jakie łożyska nie nadają się do kapsułkowania (i w ogóle to skonsumowania). Muszę przy okazji zapytać moją ulubioną blogerkę wśród położnych (i ulubioną położna wśród blogerek). 😉 Pozdrawiam!
A ja chętnie też się dowiem 🙂 Mi już dwa dni przed porodem mówili, że łożysko zużyte 😉
A i super, że udało się zmienić polskie znaki w wersji mobilnej 🙂 wreszcie będę mogła czytać od razu, jak zobaczę zajawkę 😀
Martuś masz u mnie ogromnego plusa i wielki szacunek bo domyślam się że zebranie przez Ciebie wiarygodnych informacji zabrało baaaardzo dużo czasu. DOCENIAM i dziękuję. Bardzo podoba mi się Twoje zdanie: „Nie trzeba popierać, ale warto wiedzieć” Ja jestem taką osobą. Zawsze staram się zastanowić i pomyśleć zanim coś ocenię. Mi zjadanie przez innych łożyska nie przeszkadza. To ich decyzja. Każdy robi jak uważa. Ale osobiście nie czuję takiej potrzeby. Jedno co mnie zainspirowało i zaciekawiło to zakopanie łożyska w ziemi i posadzenie w tym miejscu drzewa. Uważam że to coś wspaniałego 🙂 Cudna pamiątka dla tego dziecka. serdecznie Cię pozdrawiam Aga
Dziękuję bardzo :)) Ja do teraz nie wiem, czy mając taką możliwość, zdecydowałabym się na wykonanie kapsułek. To znaczy, jedynie w takiej formie to dla mnie osobiście do przyjęcia. A co do sadzenia – wiele osób widzi w porodzie o wiele więcej niż tylko biologię i to jest w pewnym sensie bardzo piękne 🙂
PS sama jak urodziłam łożysko z ciekawości kazałam je sobie pokazać i dotknęłam jednym palcem. Nic strasznego. Jednak żeby zjeść to niekoniecznie 🙂
Aga, jesteś niemożliwa. Ja z ciekawości też poparzyłam, ale nie wpadłam na to, żeby dotknąć :))
jezeli juz mialo by to naturalnie zdrowotne zalety – to ssaki (po za ludzmi) – wydaje mi sie – nie gotuja go przed jedzeniem 😉
Może właśnie dlatego niektórzy spożywają na surowo? Wątpię, żeby mieli inny powód. Znaczy, taką mam nadzieję :)))
Szczerze mówiąc po porodzie (nawet tym tylko godzinnym!) byłam tak wyczerpana, że jakby podali mi smażone łożysko – zjadłabym. Nie dziwię się zwierzętom, one w końcu maja gorzej niż ludzie pod względem bezpieczeństwa i dostępu do pożywienia zaraz po porodzie.
Fajnie, że podjęłaś temat. Nie wiem, czy bym się zdecydowała na kapsułkowanie (dla mnie to chyba też jedyna możliwa forma), ale jest to ciekawa kwestia. Warto wiedzieć więcej. 🙂
Gdybym jednak chciała zrobić takie kapsułki, to wolałabym, żeby nie było to u mnie w domu. Musiałabym chyba dostać po prostu słoiczek z tabletkami, bez oglądania całego procesu…