Dlaczego kobiety mają problem z „pomaganiem” w domu?


Pomaganie przez mężczyzn w życiu codziennym, choćby przy sprzątaniu i opiece nad dziećmi, budzi niemałe emocje. Już samo określenie bawi, często oburza. Coś, co dla naszych mam i babć było daleko posuniętą fantastyką, dla nas jest rzeczywistością. Panowie włączają się w prace domowe – wielu z nich z ogromnym entuzjazmem, zwłaszcza jeśli takie „standardy” znają z rodzinnego domu. No i niby wszystko ładnie, pięknie! Co nas zatem w tym całym temacie uwiera?

Jak wygląda „pomaganie” oczami mężczyzn? Czy kobiety faktycznie szukają dziury w całym? Czy nie powinny być zadowolone, że ktoś złapie za mopa albo weźmie dziecko na plac zabaw? Sprawa jest trochę bardziej złożona.

Opowiem Wam, jak to wygląda u nas. Oboje z mężem pracujemy, choć zakres obowiązków, odpowiedzialność, stres, nawet czas pracy rozkłada się zdecydowanie nieproporcjonalnie. Rozumiem i oczywistym jest dla mnie, że dom i sprawy związane z dziećmi są na mojej głowie. Głównie na mojej, bo np. rachunki, ubezpieczenia, naprawy ogarnia mój mąż. W pozostałych kwestiach ja wykazuję inicjatywę – organizuję, planuję, doglądam. Ja nie wiem, ile w ostatnim miesiącu płaciliśmy za prąd, on nie wie, gdzie są książeczki zdrowia dzieci i herbatę jakiej marki zwykle pijemy. Mamy zatem w miarę sztywny podział a Maciej pomaga nadprogramowo z doskoku.

Czy jest jakieś „ale”?

Ano jest. Jeśli jest coś, co mnie niesamowicie, regularnie wkurza to brak inicjatywy. Co z tego, że on proponuje pomoc, jeśli robi to wtedy, gdy ja właśnie kończę odkurzać? Co z tego, że on uprzątnie stół, ale dopiero wtedy, gdy wybuchnę, że nikt prócz mnie syfu nie widzi? Ileż kursów na piętro pokonuje a nie pomyśli, żeby zabrać ze sobą rzeczy, przygotowane na pierwszym stopniu …

Czasami mam wrażenie, że zarządzam hotelem a moi „goście” nawet nie pomyślą, by rozejrzeć się za czymś do zrobienia – odłożenia na miejsce, przetarcia, wyniesienia do kuchni. Przyzwyczaiłam się (i ich) do tego, że to ja wiem, gdzie leży młotek i że w toalecie właśnie skończył się papier.

„Przecież mogłaś mi powiedzieć!”

Uwielbiam ten argument. No jasne, że mogłam. Tylko dlaczego to ja mam nadzorować i pilnować wszystkich domowników? To powoduje, że nikt prócz mnie nie widzi bałaganu. Nikt nie pomyśli, żeby ruszyć się i zrobić coś samemu. Wszyscy czekają, aż ja pokażę i porozdzielam zadania. Jak to jest, że to JA widzę „paluchy” na szybie albo odkrywam puste opakowania po kawie?

Musze być jednak fair i przyznaję, że teraz jest już nieco lepiej niż jeszcze jakiś czas temu. Schodzę do salonu po czytaniu Antkowi i odkrywam, że zmywarka już załadowana! Albo, że herbata już na mnie czeka. Jestem pewna, że wiele z Was wie, jakie to fajne uczucie nie musieć o czymś myśleć i prosić. Jedna pierdoła mniej a taka ulga 🙂

Czy robię coś, żeby zmienić i zmotywować domowników do wykazywania większej inicjatywy? Jasne, choć to cholernie ciężkie. Po pierwsze, mam już swoje przyzwyczajenia i działam szybciej, niż myślę. Po drugie, czasami jednak wygrywa przekonanie, że zrobię coś szybciej i dokładniej, więc po co mam poprawiać?

Niemniej, staram się. Zamiast w pierwszym odruchu sprzątnąć klocki Lego z dywanu, lawiruję między nimi i tylko czekam, aż ktoś na nie nadepnie. Zmuszam się, żeby nie rzucać się do pracy, tylko dać innym szansę na odkrycie, że coś trzeba zrobić. Dla osoby lubiącej, nie idealny, ale przynajmniej jako taki porządek, to jest czasami nie do przeskoczenia. Zwłaszcza, gdy czas płynie a syf rośnie. Jeśli i Wam trudno się powstrzymać, zacznijcie jak ja, od samochodu :))

„No i gdzie ten cały problem?!”

W tym, że jeśli dom jest wspólny, to mieszkańcy powinni w równym stopniu wykazywać się inicjatywą a tak się nie dzieje. Tu nie chodzi o to, że podział obowiązków jest złym pomysłem. Problem w tym, że ten podział zawsze będzie nierówny, gdy kobieta przejmie rolę nadzorcy wspólnego życia. A robi tak, bo jest to w zasadzie oczywistością. I dodajmy, że najczęściej łączy to z pracą na pełen etat. Potrafi świetnie planować, załatwia kilka spraw na raz i z byle kwadransa wyciska maksimum. A mężczyzna? Działa w pracy na pełnych obrotach a potem wraca do domu i ma „fajrant”. Nie musi myśleć, bo czeka na polecenia. Fizycznie to może i drugi etat, psychicznie już niekoniecznie.

W samo sedno trafiła Emma, rysowniczka specjalizująca się w komiksach. W swoich pracach porusza różne społeczne tematy – od rasizmu po feminizm. Przyjrzała się i trafnie podsumowała kwestię nierównego podziału obowiązków wspólnego życia. Nazwała to, co czuje wiele kobiet. Wyjaśniła, dlaczego czują się przytłoczone sprawami, pomimo „pomocy”, jaką otrzymują od domowników. To, co nas uwiera i męczy to „mentalne obciążenie”. Znacie to uczucie, kiedy wszystko zdaje się być na Waszej głowie a bez Was domownicy biegają zdezorientowani w popłochu, bliscy szaleństwa?

Grupa Ponton przetłumaczyła komiks za zgodą autorki a całość możecie obejrzeć i przeczytać TUTAJ.

Dobrze, że ktoś w końcu jasno przedstawił, w czym rzecz. Zwrócił uwagę na bardzo powszechne zjawisko, które dla wielu kobiet może stać się (albo już jest) ogromnym problemem. Jestem pewna, że każda z nas zna uczucie przytłoczenia sprawami. Kiedy wszystko spoczywa na naszych barkach i nawet jeśli najbliżsi „przecież pomagają”, to jednak decyzyjność i organizacja jest po naszej stronie.

Jakie jest Wasze zdanie w temacie? Jakie macie doświadczenia? A może dobrze czujecie się w roli managerek życia? Znacie przypadki par, u których role są odwrócone? 

 

(zdjęcie główne: flickr.com; autor: Florian F. Grafiki: english.emmaclit.com)

Previous Wiecie kto wpędza nasze dzieci w kompleksy? Powiem Wam.
Next Jest co świętować! Efekty odchudzania po 6 miesiącach.

Suggested Posts

18. miesiąc Niny, czyli 100% małej kobietki.

10 rzeczy, które chcielibyście o nas wiedzieć, ale baliście się zapytać ;)

Matka też człowiek, pamiętasz?

Czasami dobrze jest się wyrwać.

Crocs – fajne buty!

Nie czekaj na CUD. Sama zacznij go czynić, jak ja!

2 komentarze

  1. 10 października 2017
    Odpowiedz

    Z nieba mi spadłaś 🙂 Nie czytuję blogów raczej, ale dziś z ciekawości zajrzałam na parentingowe żeby zobaczyć co się dzieje na matczynych blogach i ot, zajrzałam, bo tytuł skusił. U mnie to wygląda tak. Ja można powiedzieć na cały etat pracuję, ale w domu. On, poza. Podział… w domu ostatnio robię wszystko, a on gotuje. Resztę trzeba mu wskazać palcem, powiedzieć drukowanymi literami. I w sumie zawsze mi odpowiadało to mówienie co kto ma zrobić no i to, że on gotuje… bajka, bo ja nienawidzę. Ale ostatnio czuję się jakaś przytłoczona. Bo do jasnej cholery, nie chce mi się już o wszystkim myśleć. Dlaczego on wraca do domu i poza ugotowaniem, może sobie paść na fotel, jak wielce zmęczony panicz, a ja muszę myśleć jeszcze o tysiącu innych rzeczy? I tak zaczęłam ostatnio rozmyślać, bo w sieci wszyscy pieją, jak to ich mężowie robią WSZYSTKO z nimi, ot tak sami, a ja tutaj walczę o rozwieszenia prania, które i tak potem poprawię, bo gdyby zostawić to jak on to zrobił, to wszystko by śmierdziało i schło tydzień. I myślę, że to wszystko nie zaczęłoby mi tak bardzo przeszkadzać, gdyby nie fakt, że nie mam zielonego pojęcia, czy nasz podział jest jakiś nienormalny, czy tak jest w większości polskich domów? Dałaś mi do myślenia i chyba najzwyczajniej wrzucę na luz, bo tak jak chyba mówisz – ten podział nigdy nie będzie 50/50. Zawsze mogłabym być bez obiadu, kolacji i herbatek i rosole robionym przez niego po 23… to może ja jednak się zgodzę na to ogarnianie całej reszty 😉 Pozdrawiam Cię i ściskam moooocno!

    • 11 października 2017
      Odpowiedz

      Podejrzewam, ze tak wyglada w większości domów, jak nie gorzej. Tak jak piszesz, podział obowiązków sam w dobie jest super, niech tylko mężczyźni mają świadomość, że nadzorowanie całego domu obciąża, nawet jeśli jest ta pomoc. Pozdrawiam ?

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *