Jem i chudnę, czyli jak wygląda moja dieta? Wyniki po 3 miesiącach.


Ilekroć mówię komuś, że jestem na diecie, wcześniej czy później pada TO pytanie: „To co jesz właściwie?” I tak właściwie ciężko mi to wyjaśnić w jednym zdaniu. Nie mam żadnej konkretnej diety, bo postanowiłam zacząć odchudzanie na własną rękę a dopiero w razie braku efektów, zwrócić się do profesjonalnego dietetyka. Szczęśliwie póki co moja praca przynosi efekty, więc po prostu trzymam się tego, co działa. A co działa u mnie?

Miałam w swoim życiu podejścia do konkretnych, dość restrykcyjnych diet. Kiedy trzeba było ściśle trzymać się jadłospisu, ilości, pór jedzenia a nawet poszczególnych składników. I choć zapał na wstępie miałam wielki (wyobrażałam sobie te fenomenalne efekty), zawsze poddawałam się po kilku dniach. Po pierwsze dlatego, że jadłam na siłę to, czego nie lubiłam i tak, jak nie lubiłam: jałowe dania (gotowane głównie na parze), składniki łączone w taki sposób, że kęsy stawały mi w gardle. Po kilku podejściach porzucałam dietę, bo byłam głodna i spragniona ulubionych smaków. A trzecim powodem porażki było to, że moje dania oznaczały więcej pracy w kuchni i podział na posiłki dla mnie i dla rodziny.

Owszem są osoby, które wytrwały w takich niełatwych dietach. Być może to kwestia kilku tygodni, aby dać sobie czas na zmianę upodobań kulinarnych i własnych przyzwyczajeń? Być może. Ja uznałam, że aby wytrwać w postanowieniu, nie mogę być dla siebie zbyt surowa.

Co zatem jem?

W zasadzie jem większość tego, co jadłam przed odchudzaniem. Siadam z wszystkimi do obiadu, sięgam po przekąski w ramach drugiego śniadania czy deseru. Różnice są przede wszystkim w ilości i w dość konkretnych ograniczeniach.

Całkowicie wyeliminowałam masło, cukier, tłuste dania (i fast-food’y). Fakt, pozwalam sobie od czasu do czasu na pizzę czy frytki, teraz w sezonie często sięgam po naturalnie występujące cukry w owocach i zdrowsze tłuszcze (oliwa z oliwek, olej rzepakowy, avocado, orzechy). Ograniczam białe pieczywo, produkty mączne też jem z głową. Pilnuję, żeby w mojej diecie nie zabrakło ryb i warzyw. Nie tykam słodyczy i słonych przekąsek.

Jedząc poza domem przymykam oko – nie wycieram chusteczką tłuszczu z pierogów ani nie dociekam, co użyto do przyrządzenia dressingu do sałaty. Wszystko sprowadza się po prostu do dobrych wyborów i unikaniu niepotrzebnych kalorii. Makaron pełnoziarnisty, ciemne pieczywo, jogurt zamiast majonezu, śmietana jeśli już to 12% a nie 30%, kawa bez mleka, owoce zamiast ciasta, kiełbaska z indyka zamiast boczku itp. Drobne, niezauważalne zmiany, które razem dają porządny efekt.

Mi osobiście jest tak o wiele łatwiej, bo nadal jem to, co lubię i nie zmuszam się do czegoś, co jest zdrowe, ale niekoniecznie smaczne. Piję herbatę ze świeżej mięty, melisy, herbatę zieloną i białą. Kluczowe jest na pewno to, że nie jem kolacji. To dość kontrowersyjne, ale tak się przyzwyczaiłam i od godziny 18:00 piję dużo wody i herbatę.

Wiem, że czasami konieczność zrzucenia kilogramów podyktowana jest jeszcze innymi problemami zdrowotnymi. Nie każdy może sobie pozwolić na tak liberalną dietę. Nie każdy jest w stanie kontrolować się na tyle, by wytrwać w ograniczeniach. Znane są mi z resztą historię, kiedy drobne grzeszki to tu, to tam, zatrzymywały spadek wagi albo powodowały ponowne tycie.

Myślę jednak, że moja metoda jest idealna dla każdego, kto ma w ogóle problem z przejściem na dietę. Wierzcie mi, wiem jak ciężko zrobić ten pierwszy krok. Porzucić słodycze i wieczorne smakołyki. Jak pisałam w ostatnim wpisie: nie ma co planować zakupów (bo „przecież nie ma co zaczynać bez fit produktów w lodówce”), nie ma co czekać do poniedziałku (bo „ten tydzień już stracony”) albo do imienin cioci (bo „wtedy i tak będzie kusiły ciasta i karkóweczka”). Zawsze jest odpowiedni czas na TEN pierwszy krok. A jak już się ktoś wkręci, wytrwa pierwsze trudne dni, to może sobie dietę modyfikować, czy zwrócić się po profesjonalną pomoc.

Po 3 miesiącach wynik nadal jest świetny!

Obecnie jest mnie o 14 kg mniej. Spadek wagi nieco zwolnił, co mnie ani nie dziwi ani nie zasmuca. Najważniejsze, że kilogramy lecą w dół a ja czuję się naprawdę dobrze. Figura nabiera kształtów i swobodnie mieszczę się w mniejsze rozmiary 🙂 A ponieważ każdy kilogram bardzo mnie motywuje, nie zwalniam tempa i działam dalej!

Poniżej możecie zobaczyć dania, które jem na tej mojej „diecie”. Przyznajcie, że wyglądają smacznie i zachęcająco. Znajdziecie wśród nich pomysły na śniadania, obiady i przekąski między posiłkami. Szczęśliwie mamy lato, więc owocowo-warzywne smoothies są na wyciągnięcie ręki. Poza zdjęciami dodałam też linki do przepisów i kilka słów o moim cudownym odkryciu!

Piszcie, jeśli również walczycie o mniejszy rozmiar. Podzielcie się, co Wam pomaga i co działa u Was. Będzie mi mega miło, jak się odezwiecie. A może ktoś z Was dał się zainspirować i sam zaczął się odchudzać?

Potrawy, które jem na codzień.

Coś, dzięki czemu śniadania stały się jeszcze pyszniejsze (i zdrowsze)!

Jeszcze te trzy miesiące temu byłam jedną z tych osób, które nie lubią śniadań. Żeby zjeść coś, co nie było zwykłą kanapką z pomidorem, wepchniętą bo „zjeść coś trzeba”, musiałam się najpierw obudzić. Wcześniej nie miałam ani apetytu, ani pomysłu na coś smacznego, ani chęci, żeby stać w kuchni. Dieta mnie pod tym względem zmieniła. Nie dość, że rano jestem po prostu bardzo głodna, to dodatkowo starannie wybieram to, co zjem na śniadanie. Musi być: szybko, prosto, smacznie, zdrowo i musi mnie nasycić na kolejne godziny.

Staram się też urozmaicać sobie poranki – raz jem na słono, raz na słodko. W tym drugim przypadku, do owsianki, naleśników i placuszków, doszła jeszcze jedna, bardzo fajna alternatywa. To zdrowe kaszki HELPA, stworzone przez mamę-lekarza i mamę-dietetyk. Dziewczyny doskonale zauważyły, że na naszym rynku brakuje produktu, który jest szybki w przygotowaniu, ale przede wszystkim zdrowy. I co więc zrobiły? Ano stworzyły taki produkt.

Kaszki powstały z myślą o najmłodszych a przyznacie, że na półkach większość propozycji to nadal ogrom cukru i niezdrowych składników. Tu musze wtrącić, że jeśli istniało by coś takiego, jak liga obrońców słodyczy, to pewnie stanęłaby w pierwszym rzędzie i broniła słodkości. Wszystko ma jednak swoje granice. Czekoladka czy lód ok, ale po co w produktach dla maluchów tyle cukru? Po co tak wcześnie przyzwyczajać je do słodkiego smaku? Do tej pory rodzice mieli jeden wybór: albo gotowe kaszki ze sklepu albo własna, nieco bardziej skomplikowana produkcja w domu.

A dzisiaj są kaszki HELPA, które mam okazję testować od jakiegoś czasu. Testuję ja, bo idealnie uzupełniają mój jadłospis a moje dzieci niestety uciekają od wszystkiego, co ma konsystencję papki. Nie dają się namówić na budyń i na kaszki też się do tej pory nie skusiły. Jeśli jednak Wasze dzieciaki lubują się w takich śniadaniach i deserach, to koniecznie czytajcie dalej.

Dlaczego kaszki są takie zdrowe? Po prostu są produkowane z lokalnych, sprawdzonych produktów (co gwarantuję ich wysoką jakość), nie zawierają cukru, aromatów, konserwantów i barwników. Do tego mają naturalny smak i kolor. Są bardzo proste w przygotowaniu – ilość podaną na opakowaniu należy wrzucić do garnka z wodą lub mlekiem i zagotować. 5 minut pracy, tylko tyle.

Jeśli Wy lub Wasze dzieciaki lubicie lekko podkręcony smak kaszki, to mamy z HELPA wyczarowały coś ciekawego. To magiczny proszek a w zasadzie liofilizowane (w dużym skrócie: wysuszone) owoce. W formie proszku zachowują swój smak i wartości odżywcze. Taka różdżka smaku jest świetnia, jeśli akurat nie macie pod ręką świeżych owoców albo chcecie nadać nieco inny smak koktajlom czy lemoniadom. Proszek można z powodzeniem używać też do placuszków i naleśników. Tutaj znajdziecie inne ciekawe propozycje.

Gorąco zachęcam do zajrzenia na stronę HELPA – tam przeczytacie o produktach i o całej idei, jaka przyświeca marce.

 

A na koniec kilka przepisów na mega smaczne  i proste dania 🙂

Pomysł na obiad: placuszki z cukinią i sosem jogurtowym.

Pomysł na obiad: Makaron z tuńczykiem i warzywami.

Pomysł na obiad: Makaron na trzy sposoby bez gotowania!

Czekoladowe brownie, które Cię zaskoczy!

Słodko-słona sałatka, na którą wszyscy reagują tak samo.

Partnerem wpisu i mojej przemiany jest HELPA.

Previous Ta głupia opinia o wychowywaniu dzieci nadal ma się świetnie!
Next Pomysł na obiad: Pizza jak u Włocha!

Suggested Posts

Imbir, miód i ocet, czyli grypa w ciąży.

To bee or not to bee? Czyli 15 faktów o słodkim biznesie i ciekawa inicjatywa!

Pielęgnuj w sobie małą księżniczkę!

Seks, bestie w ciałach kobiet i życie w klatkach! Czytasz na własną odpowiedzialność.

10 faktów o mnie, których nie znacie.

DIY: Wiosenne projekty dla dzieci.

No Comment

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *